Suka, cholerna suka – Policzek ostatnio tak piekł, kiedy w trzeciej klasie gimnazjum ogoliłem się żyletką ojca. Czułem, że rana podchodzi krwią . Żebym tylko jakiegoś choróbska nie złapał, na zbyt czystą to ona nie wygląda – sceptycznie spojrzałem w lusterko. Rozwalona na tylnej kanapie, cicho pochrypywała. Deszcz bębnił o maskę, migało czerwono światło.
Zlecenie podrzucił wykładowca z wieczorowego kursu w szkole policealnej. Sam nie miał czasu, zarobiony jest – otwiera filię sklepu szpiegowskiego, na Jasnej Górze. – Murowany sukces, Staszku – Na imię mam Rafał, ale to bez znaczenia. – Widzisz, idzie taka pielgrzymka, to grzeszy. Tu się elegancko wyspowiada, pomodli przed Matusią, Kmicica powspomina, to potem chce żyć w czystości. A się nie da, bo człowiek słabego ducha jest. To zakładają kamery, podsłuchy… – Panie profesorze, nie śmiem przerywać… – Ach tak. Dane Bolku przesłałem na maila, to pilne.
Podjechałem pod wskazany adres. Dobra lokalizacja, rzut beretem od galerii handlowej i kościoła wyświęconego przez papieża, w sąsiedztwie mieszka jeden minister i dwie aktualne kochanki słynnego felietonisty, zawsze najlepszego, nic niewiedzące o sobie nawzajem. Chyba go nie czytają, w każdy poniedziałek. Willa nie najnowsza, na oko dziesięcioletnia, nie chwaląc się, neosarmacki styl kolumnowy rozpoznam zawsze. Drzwi otwiera służąca, chyba Ukrainka, taka trochę podobna do Kazi. Bez słowa wskazuje drogę do salonu.
Scena typowa w moim fachu, nie potrafię się przyzwyczaić do widoku czyjegoś bólu. Pani na sofie z Black&White, płacze i we łzach zajada się lodami. Nie dostrzegam marki, Zielona Budka? Pan wściekle miota się po pokoju, wyrzucając z siebie przekleństwa, zaciska pięści. Garnitur pierwsza klasa, ale skarpetki nie pod kolor, typowe, mokasyny beżowe. Gino Rossi? Z tych co wspierają nasze, polskie? Chyba tak, na ścianie widzę portret przodka, jakieś berlińskie wygibasy podpisane „Pola tu była”, przedwojenny zegar. Ten w kontuszu ma dziwnie znajomą gębę, czy to aby nie absolwent katowickiej ASP rocznik 99, słynny malarz polsko-francuski Dezyderat N., wcześniej kojarzony jako Zenek Kołodziej? – Zastanawiam się tylko przez chwilę, to nie czas na dłuższe rozważania, zauważyli mnie.
Zaginęła. Wczoraj. Nie pierwszy raz. Nie, nie sposób upilnować, próbowaliśmy. Przecież nie przywiążemy, to by było niehumanitarne, co pan? Nie jesteśmy potworami! Tutaj są zdjęcia, żona w komórce ma kilka filmów, chce pan obejrzeć? – Kiwam głową. Oglądam uważnie. Żadnych znaków szczególnych, niezbyt ładna, wiele się takich włóczy po mieście. Pięć dych zaliczki, reszta potem. Faktura? Zwariowałeś?
Policzek zaraz pęknie. Oby brat pożyczył kartę ubezpieczenia. To ostatni raz jak daję – Ostrzegał w zeszłym miesiącu – No ile można być na chorobowym? Prezes zagadał, czy aby nie jestem w ciąży. – Złośliwy małpiszon, do brata z takimi żartami? Jak on całe studia miał stypendium, z socjologii, na polibudzie. Co wykształcenie, to wykształcenie. O życiowych aspiracjach młodzieży pracę magisterską obronił.
Poszukiwana łasiła się w najbrudniejszym zaułku wielkiego, przepojonego grudniową mgłą, europejskiego miasta. Żeby tylko łasiła! Najbrudniejszym łachmaniarzom jadła z ręki, jak ją Pan Bóg stworzył, bez choćby łańcuszka, tańczyła jak jej grali, ze ślepiami wiernie wlepionymi w tych bezdomnych drani. Faceci się śmiali ochryple, kiedy chwyciłem ją pod brzuchem i podniosłem, a ona pazurskami rozdarła twarz.
Na chuj te buspasy, jak od kwadransa żaden autobus mnie nie wyprzedzał? Dobra, no to myk… Policja, kurwa wiedziałem. Golfa zatrzymują, grubasa w służbowym lexusie nawet nie próbowali:
– Mandacik będzie
– No będzie panie oficerze – Nie będę protestował jak głupi, bydlak świeci mi prosto w twarz. – Piesek to dlaczego nie w klatce?
Mówiłem, że suka.