Abrakadabra

Śnieży od zeszłej niedzieli, przez co nie sposób wyrobić, już przedtem wziętych z kosmosu, tygodniowych norm. Krążę po mieście, które niegdyś może i odwiedził minister lub premier, lecz było to jeszcze w erze Gomułki, jeśli nie Kutschery. Kres przemysłowej rewolucji pięćdziesiątego któregoś roku, krzywe mury, domy z czerwonej cegły, niewyrosłe żywopłoty i dziury w jezdni – łubu dubu dup –  kurde, dopiero co, w środę, wziąłem nową toyotę. Rundy po unijnym rondzie, obowiązkowy słup, informujący o brukselskiej dobroci, od uroczystego finiszu inwestycji obrósł brudem i rdzą, GPS nie powiem w co leci, choć głos lektorki kojący. … wyścig prezydencki – słyszę w eremefie, osobiście preferuję Trójkę, ale nie dochodzi, pewnie jej wstyd. O punkcie medycznym „Eldmed”, według listy zleceń – prężnej instytucji publiczno-społecznej, nikt nic nie wie. Dopiero miejscowy obwieś, cuchnący wódką i niemytym od tygodni cielskiem, bełkocząc coś pod nosem i sępiąc górę drobnych jednym ruchem ręki, ciągnie mnie w głąb ulicy, to coś to to? Piętrowy kloc, większość okien bez szyb, osłony z dykty, beton i  znowu słupki, ponoć z ołowiu, sterczące wprost z chodnika. Nic z tego, nie chroni, i tak czuć śmiertelne promienie syfu.

Domofon o dziwo pełni swą funkcję, nieczęsty widok, cud jezusowy porą niezbyt pielgrzymkową. – Dzień dobry. Jestem Wiesiek… – Budź dobre emocje, uczyli od pierwszego kursu szkoleniowego, mądry człowiek z Francji się męczył z exelem i polskimi nielotami hurtowej konsumpcji – Ofertę … – Niczego nie potrzebujemy. – „Mów ciągle, niech nie powstrzymują cię pierwsze odmowy” – Oferujemy kolejną formułę leków przeciwbólowych – Rzeźnikowi? – Słyszę tępą ironię w głosie rozmówcy – Koleś, my tu świnie bijemy – Nieposkromiony śmiech i kwik niosą się po drucie. Rzeczywiście, odchodzę krok do tyłu i widzę: rozkosznie różowe prosię kręci ogonem z witryny.

Stoję więc, kretyn, z torebką z firmowym logo. W środku wino, chilijskie, bo szef pochodzi z drugiej półkuli, do pieczeni czy deserowe? Nie wiem, i tylko ze świnią mógłbym kwestię omówić, pusto niczym w kieleckim. Wicher goni kolorowe, jeszcze jesienne ulotki cyrku bez zwierząt. Lecz z zębem! – Copywriter do dziś jest dumny ze sloganu.

Co je przypędziło, skąd się wzięły, z którego mordoru powróciły w mroźne lutowe popołudnie?