Ojciec

Koleżance M.

Siadaj… – Tu padało jedno z najbardziej polskich nazwisk, do dziś mnie w konfuzję wprawiające, bo nawet nie zgrubione ślunskim „o” lub gorszym, choć nadal do przyjęcia, nie wiadomo skąd wziętym „e” – Trójka. Z plusem. – Dorzucał psor litościwie po chwili zastanowienia.

Zadanie na tablicy rozwiązane było elegancko, szybko, bez błędów. Ojciec nie był, podobno, specjalnym orłem w nauce. ale z matematyki był na tyle solidny, by kilkukrotnie podejmować studia na polibudzie i nigdy ich nie kończyć. Nie mógł jednak przeskoczyć słabej czwórki, nie u tego belfra. Byłego więźnia Oświęcimia, bo Oświęcim był wtedy Oświęcimiem, nie histerycznym Auschwitz z czasów dwa pokolenia późniejszej polityki historycznej. A ojcu po wojnie imienia nie zmieniono, jedynie spolszczono. Nie wiadomo według jakiej zasady, bo starszym cięto imiona, i to znacznie mniej niemieckie, bez oporu, czasem, by pogłębić bałagan, w dokumentach wystawionych jeszcze przez nazistowskie urzędy. W rubryczce Kinder (?) zapisane były potem, jako całkiem polskie dzieci, swojskie Beaty, Stefanie, Józefy.

No i został fater z tym swoim bardzo niemieckim, nawet po poprawieniu, imieniem i z tym nieszczęsnym nazwiskiem, nazwiskiem sugerującym przybycie familii dziadka z drugiej strony granicy. Tylko kiedy? Tuż przed Wielką Wojną czy lata, może i wieki, wcześniej? Zagadka dziś nierozwiązywalna. Dawniej nie chciałem, dziś nie mam kogo zapytać. No, mieli dziadkowie, jak niemal wszyscy w tych uprzemysłowionych wioskach, kąsek pola, ale czy to nie było wiano panny młodej?

Z dużym prawdopodobieństwem można założyć, że ojciec pierwsze słowa wypowiedział po niemiecku, polskiego się uczył dopiero w przedszkolu, bo chyba chodził, pierwszej jesieni po wojnie. Pierwszym wspomnieniem, które utkwiło mu w głowie, albo mu je tam wbito, był tydzień spędzony w piwnicy po przyjściu Ruskich. Tak, to mógł zapamiętać, bo tradycyjna opowieść o zegarkach na przedramieniu krasnoarmiejca to zbyt powszechna historia, by jej nigdy nie słyszał, by jej nie wymyślił lata później. Piwnica to kolejna zagadka, bo opowieść mi się kojarzy z mieszkaniem na wyższym piętrze, może w familoku?, czyli gdzieś blisko gruby. To nie byłoby chałupy z polem?

Trzydzieści lat później trafiamy, no, ja jeszcze długo nie, do Berlina. Wschodniego. Rodzinny wyjazd, kilka pokoleń, apogeum dekady Gierka. Młode małżeństwa z dziećmi, ojce, teściowie, teściowe. Upał, zwiedzanie (tylko czego?), odpoczynek na intersocjalistycznym kampingu. Wszechobecny handelek. Kilka razy poszedł i ojciec, ale wracał z pustymi rękami. Okazało się, że jedynym, co potrafił wyszprechać było: „Bite ajne kugel Maggi”.

Teraz myślę, że wyglądał trochę na zagubionego w Europie. Czy to germańskiej, czy słowiańskiej. Czarne włosy, ciemna karnacja, bardzo chudy. Wszystkie trzy siostry sobie takich chłopów wzięły.