Teraz, kiedy w końcu dopadła cię zasłużona literacka sława, ale i większa odpowiedzialność, z dumą szczerzysz zęby i nerwowo palcujesz monitor próbując ułożyć litery w gramatycznym porządku. Twój łeb pozostaje pusty jak butelka po sylwestrowej nocy, spędzonej nad planszą najnowszej Carcassonne – tradycyjnie oszukiwałeś, grając sam ze sobą. Przypominasz wielką piłeczką pingpongową, próżną i nieprzydatną. Kiedyś, gdy świat był bardziej szary, ale i znacznie młodszy, podebrałeś ojcu lutownicę i zrobiłeś w jednej dziurę, plastyk śmierdział okrutnie, i nadal można było nią grać. Wracasz pod lustro i szukasz odpowiedniego miejsca, ale lutownica leży w piwnicy, nie będziesz tam teraz lazł.
Krążysz więc nerwowo po dywanach, jak każdy karlus z bloku, głębiej wdeptujesz ścieżki w dziedzicznym M-3, zbyt obficie podlewasz kaktusy posadzone jeszcze przez mamę, hodowane z troską od małego (twojego i kaktusów) i udajesz przed sobą, że to tylko przejściowy stan. Gapisz się przez okno, widzisz grubę, auta na autobanie do samego Berlina, zimne słońce. Pas do Krakowa pusty, ale cię to nie zaskakuje, nic nie jest w stanie cię zadziwić. Zbyt dużo przeczytałeś, znasz wszystkie opowieści, ale sam… Kolejny raz przyrzekasz sobie, tym razem na głos, że nigdy nikomu nie zdradzisz jak smętnym jesteś facetem, jak nudnym! Nawet zwariować nie udało ci się porządnie, z rozmachem i fantazją – chichoczesz cichutko, bo głośno byś się wstydził.
Czujesz satysfakcję, choć śmiech nie rozwiązuje problemu z narracją. Pisanie jest proste, wystarczy otworzyć odpowiednią książkę na odpowiedniej stronie. I myk. Byłbyś genialnym kopistą, oczyma wyobraźni widzisz siebie w roli średniowiecznego mnicha, z mozołem kopiującego wiedzę, kompilującego starożytności, od czasu do czasu dopisującego zmyślenie. Odzywa się kościelny dzwon, budzisz się na jawie i przypominasz jak fatalnym charakterem pisma sam siebie obdarzyłeś – kiedy inne dzieci z wysuniętymi językami rysowały szlaczki i wprawiały w kreśleniu kresek z ogonkami, ty już osiągałeś mistrzostwo w tworzeniu nieczytelnych zawijasów. Tak, klasztor nie dla ciebie.
Tym bardziej zazdrościsz przeszłym literackim starcom, najbardziej chyba Sternowi. Och, ich się nie czepiano, kiedy garściami czerpali z dorobku kolegów, kradli całe frazy, akapity, wydarzenia. Anglik miał tego swego wariata, Tristrama, na 800 stronach spisał jego życie, docierając jedynie do czwartych urodzin swego bohatera, cwaniaczek. Jak dowodzą naukowe badania mężczyźni później się już nie rozwijają, rosną, to tak, obsypują się włosami, i nie tylko nimi, w różnych dziwnych miejscach, ale to potrafi każdy ssak, czasem tuż po urodzeniu. Nie ma o czym pisać. Stworzyłbyś takiego protagonistę, obdarzyłbyś go typowo męskimi pasjami, ot meczykami, kraftami i kaszkietami, a publika by heheszkowała, kwiczała, świńtuszyła.
Czyli pozostaje ci bohaterka. Natychmiast wyobrażasz ją sobie, jest twoja, widzisz aż zbyt dobrze – wielkie podmalowane oczy, pyskata w trzech językach, szastająca szukieraskami, z pewnym zawodem i dochodem. Przebojowa i bojowa. Z czubem, na szpilkach, czasem na rowerze. Długi warkocz, silna osobowość. I w tym cała rzecz, problem, wiesz, że nie byłbyś w stanie nad nią zapanować, ciągle wymykałaby ci się, uciekłaby z kart opowieści i zaprowadziła nowe porządki w mieszkaniu, tuż przed wyruszeniem w prawdziwy świat, ten daleko za Polską. Boisz się.
Chłop to jednak mniej skomplikowany, prostszy w opisie wybór, autorska słabość i siła. O, może ten chłopak się nada? Z pegieeru, chowany na kombajnie, wyszedł na ludzi i nawet jeśli czasem biega naspidowany po mieście z piłą łańcuchową, nigdy nie traci młodzieńczego uroku. W sam raz postać do horroru społecznego! Albo Wielka Powieść Emigrancka, ze starym emigrantem, z najtinsów, nie unijną swołoczą, w roli głównej, skromnym windziarzem z City, wyborcą Camerona. Dziewiętnastowieczna w tonie historia prowincjonalnego adwokata, sumiennego kancelisty ruszającego, jak bohaterowie Maupassanta, podbijać stolicę? Może globalny remake, i tak nikt nie pozna, „Do przerwy 0:1” z kolegami kibicującymi drużynie fatalnej, Manchesterowi United?
Znowu wstajesz od komputera i włóczysz się tępo po mieszkaniu. W laćkiach. Od września ciągle ci zimno.