Pamiętnik znaleziony w cieknącym szambie

War Show                         221 r. po kan. JPII

Od wydawcy

Z przyjemnością, choć z równie wielką dozą niepokoju, oddajemy w Państwa ręce kolejną publikację w serii „Drogi Bolskiej wielkości”. „Pamiętnik znaleziony w cieknącym szambie” jest książką tak głęboko zakorzenioną w naszej kulturze, tak obrosłą mitami i interpretacjami, iż mniej wyrobionego czytelnika zaskakiwać może fakt, iż dopiero ta edycja rzeczonego dzieła jest pierwszą w pełni opracowaną. Lepiej obeznani w problematyce nie mogą być zdziwieni: bez wątpienia mamy do czynienia z utworem ważnym, doskonałym stylistycznie i zasłużenie kultowym,  jednak okoliczności jego powstania są w najwyższym stopniu niejasne.

Już sam tytuł nie jest autentyczny, został nadany przez wybitnego polskiego krytyka kultury, średniego pisarza i niefortunnego senatora Wojciecha Orlińskiego (1969-2061) w okolicach roku 2040, kiedy to pierwsze fragmenty utworu pojawiły się w ówczesnej, jakże prymitywnej!, światowej sieci. Orliński (w przypisach WO), notabene autor znakomitych książek reportażowych i szeregu manierycznych pozycji z zakresu etyki władzy, chciał w ten sposób uhonorować twórczość innego pisarza polskiego, całkowicie dziś zapomnianego Stanisława Lema, który to w połowie XX wieku wydał całą serię nudnych fabularnie i stylistycznie niezbornych powieści o podboju Kosmosu przez człowieka (albo na odwrót).

Orliński bywał typowany na autora „Pamiętnika”, jednak dzięki długoletnim poszukiwaniom prof. Łukasza Ziemkiewicza hipoteza ta przed kilku laty została ostatecznie obalona. Orliński, choć nie sposób mu odmówić szczypty, naprawdę szczypty, talentu, nie byłby w stanie stworzyć dzieła tak wysmakowanego, i  do dziś, po dwustu latach, zachwycającego autentyzmem i brawurową szczerością. Z tej też przyczyny nietaktem widzi nam się – wysnuwana gdzieniegdzie – teza głosząca, że „Pamiętnik” jest zbiorem dokumentów autentycznych. Żaden urzędnik, czy to ludzki, czy też zrobotyzowany, nigdy nie stworzy dzieła tak wyrazistego, przepełnionego humanizmem i troską o losy ludzkości, zwyczajnie brak mu do tego czasu oraz przyzwoitości. Cały sznur urzędników, na przestrzeni tysiąca lat archiwizujących korespondencję i z mozołem odpowiadających na skierowane do nich pisma miałby więc być wspólnym „autorem” „Pamiętnika”? Jest to wizja tyleż bzdurna, co po prostu szalona [patrz casus tzw. Biblii, przez wieki uważanej za wspólne dzieło setek pisarzy zwanych „prorokami”, dziś uznawanej za zapis pijackich rojeń górnika strzałowego Alojzego Z., zanotowanych w dniu 06.06.66  (według błędnego kalendarza gregoriańskiego) przez skrybę podpisanego jako „Komenda MO w Lipinach”;  patrz „Wielkie Kłamstwa Dziejów. Zapomniane przesądy w czasach JPII” Tobiasza Terlikowskiego] .

Najnowsza teoria, wysnuta na podstawie znalezisk dokonanych przez aquarcheologów cybernetycznych w zlewisku  Tamizy, dokładnie w miejscu, gdzie niegdyś znajdowało się według podań mityczne City, miasto w którym ludzką krew zamieniano w tajemniczą substancję zwaną „Funtem”, wskazuje iż autorem „Pamiętnika” mógł być niejaki Pseudo Hlb. Była to postać wielce tajemnicza, choć w swoim czasie dość popularna w środowisku tzw. ćwiterian [niezbadana do końca sekta, o pochodzeniu najprawdopodobniej judeochrześcijańskim, zajmująca się, jeśli wierzyć zachowanym materiałom, „głównie pierdoleniem”, „samojebkami” i „przelewaniem z próżnego w próżne”. Co do dokładnego przebiegu powyższych rytuałów zdania naukowców są podzielone, wiadomo jedynie, że wykorzystywano w nich alqohol (nie mylić z dzisiejszymi napojami z alg hodowlanych) i tajemnicze urządzenie zwane phonem – prawdopodobnie chodzi o wczesne, miniaturowe, czterotonowe, wersje dzisiejszych mechanicznych słoni europejskich]. Pseudo Hlb, pisany również gdzieniegdzie jako HLB, z zawodu był windziarzem (nic pewnego o  życiu nie-pisarza więcej nie wiemy), jednakże jego twórcza inwencja i zapał nie spalały się w całodziennym wciskaniu guzików i pozostając intelektualnie pobudzonym, stworzył fascynującą teorię „niepisania”. Nie chcąc zamęczać Czytelników naukowym żargonem, nie będziemy  podawać pełnej definicji owego nurtu literacko-filozoficznego, w skrócie owa szkoła opierała się na założeniu: „Najgorsza książka nigdy nienapisana jest zdecydowanie lepsza od najlepszej napisanej”.

W tym miejscu dochodzimy do przewrotnego paradoksu, bo przecież „Pamiętnik” istnieje, czego dowodem jest choćby niniejszy Wstęp. Z dwóch najpopularniejszych wyjaśnień tegoż problemu, pierwsze – sugerujące, jakoby słowa Pseudo Hlb zostały spisane przez jego wiernego przydupasa, niegdyś określanego mianem wyznawcy, a w slangu ww. ćwiterian „upierdliwym lurkerem” [zwraca uwagę leksykalne podobieństwo słów „pierdolenie” i „upierdliwy”; choć do dziś nie odszyfrowano ze stuprocentową pewnością ich znaczenia, najprawdopodobniej „kochany”], uznajemy za skrajnie krzywdzące dla nie-autora. Przewrotne poczucie humoru, tak dobrze widoczne na wirtualnych – aż się chce napisać: „nie-istniejących” – kartach powieści (choć oczywiście nie jest to tylko powieść!) sugeruje, iż nie-pisarz Pseudo Hlb  obalając własną tezę wcale jej nie zaprzecza, ale prowadzi wyrafinowaną grę z czytelnikiem i niejako neguje możliwość nienapisania nienapisanej powieści i poprzez to podwójne zaprzeczenie uzyskuje znak plusa, niejako antycypując przyszłą międzyplanetarną wielkość Bolski w kuklach Andromedy.

I także dlatego „Pamiętnik znaleziony w cieknącym szambie”, dzieło absolutnie nietuzinkowe, powinien się znaleźć w osobistej biblioteczce każdego członka naszego wszechkosmicznego Narodu.

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie z Twittera

Komentujesz korzystając z konta Twitter. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s