Kiedy Mama tak zabawnie marszczy brwi, wpatrując się w telefon, to takie urządzenie dzięki któremu można rozmawiać z innym człowiekiem nie widząc jego twarzy, choć wygląda wtedy szczególnie uroczo, obie z siostrą natychmiast przestajemy się kotłować i nie mamy odwagi choćby pisnąć. Mama jest młoda, ładna i kochana, jednak kiedy budzi się w niej tygrysica, lepiej nie ryzykować kontaktu z jej pazurkami.
Pewnie znowu zirytował ją jakiś troll z internetu. Żeby tylko nie przyjeżdżał! Raz odwiedził Mamę taki jeden, na oko i węch całkiem do rzeczy, przywitał się z nami grzecznie, wytarmosił, że potem godzinę musiałam doprowadzać się do porządku. Bardzo chwalił wegańską kolację Mamy, ja w życiu bym tego nie zjadła. Mama pokazywała nam wzrokiem, że mamy natychmiast iść spać, zwlekałyśmy z odejściem, a ten facet, nie uwierzycie, podłączył laptopa do prądu, nam nie wolno się zbliżać do kontaktów, i cały wieczór oglądał seriale. Rano zastałyśmy Mamę przed telewizorem, zmarzniętą, przykrytą tylko swetrem i nawet siostrę ruszyło sumienie, wtuliła się w nią równie mocno jak ja. „Kochane grzejniki”, usłyszałyśmy.
***
Oczywiście nie mogę pamiętać naszych z siostrą narodzin, jednak Mama twierdzi, że byłyśmy cudowne, kuleczki, i miałyśmy oczy dokładnie jak ona. Kocie. Opowiada jak na nas czekała i że przyniosła nas do domu w specjalnym koszyku wymoszczonym kocykiem i na początku bała się wziąć nas do ręki, takie byłyśmy malutkie. Mogę słuchać tych historii bez końca, ale siostra prycha z irytacją i ucieka do drugiego pokoju.
Moja siostra w ogóle miewa dziwne pomysły i uwielbia zadawać niezrozumiałe pytania. Kiedyś wystraszyła mnie pytaniem, czy zjadłabym Mamę, gdybym musiała? „Pewnie byś się brzydziła, co?”, wymruczała z tym swoim bezwzględnym błyskiem w oku, potem zaczęła chichotać złośliwe, już ja znam ten ton. Wczoraj znowu snuła opowieść o tym, że Mama tak naprawdę nie jest naszą prawdziwą mamą, że jesteśmy adaptow…, no, przysposobione, i w ogóle nie ma za co być wdzięcznym. Wariatka. Próbowała wzuć sucze szpile, sucze, rozumiecie?, Mamy i chodzić po mieszkaniu, nie rysując parkietu, oczywiście klepka odpadła. Ale się jej oberwie!
Trzeba przyznać, że ciężko bidulka znosi zimę. „W tym antyludzkim państwie mamy antyludzki klimat, pogoda leci sobie w chuja” jak mawia Mama; po słonecznym, ślicznym, wiosennym dniu, kiedy to Mama zmieniła szalik na apaszkę i chelsea boots na adidaski, potrafi sypać śnieg! Siostra by już chciała wyjść, pobiegać po umajonych łąkach, zapoznać rówieśników, połobuzować.
***
Mi pogoda nie przeszkadza, jestem raczej domatorką. Kiedy Mama musi rano wyjść, całuje nas i tuli, śmiejąc się, że musi zarobić na nasze śniadanie, i rzeczywiście zostawia nam jedzenie na cały dzień, uwielbiam wygodnie umościć się na parapecie, co jest absolutnie zakazane, kiedy Mama jest w domu i oglądać świat za oknem. Albo wdrapuję się na szafę i siadam na półce z Dostojewskim, Limonowem, Cypkinem, Wiktorem Jerofiejewem, Pielewinem, wdycham rozkoszny zapach książek i wyobrażam sobie, że sama jestem autorką wszystkich tych ważnych dzieł. Mama nazywa mnie bibliotekareczką. Lubię to.
Choć najbardziej lubię, kiedy to Mama czyta nam bajki, mojego ulubionego „Konika Garbuska” albo inne rosyjskie bajdy. Siostra preferuje baśnie braci Grimm. Są okropne, pełne okrucieństwa i ludzkiej podłości. Zapewne odzywa się w niej wówczas teutoński zew, niwelując we krwi słowiańską dobroć, naiwność i umiłowanie wolności.
***
Mieszkamy w Olsztynie, to takie sympatyczne małe miasto na północy Polski, i rzadko kiedy je opuszczamy, jednak moje najpiękniejsze wspomnienie z dzieciństwa jest związane z takim wyjazdem. Jechałyśmy pociągiem, w przedziale oprócz nas była tylko starsza pani, która mówiła, że jesteśmy śliczne, co akurat się zgadza i częstowała cukierkami, ale nie możemy jeść cukru… Mama w letniej sukience i kapeluszu wyglądała przepięknie, czytała „Annę Kareninę” w oryginale i chyłkiem ocierała łzy z twarzy. Pewnie znowu miała zapalenie spojówek. Za oknem przesuwały się słupy trakcji. Patrzyłam i nie mogłam się nadziwić oglądanym cudom.
Może wyśniłam sobie ten dzień?
***
Zwykłe weekendy, jeśli Mama akurat nie nabiera silniejszej ochoty na wutkie i nie umawia się z pięknymi koleżankami na mieście, też spędzamy miło. Oglądamy mianowicie nagrane realne szoły z całego tygodnia. Razem śmiejemy się z kudłów Gesslerowej w zupie, to już nawet my z siostrą mniej liniejemy albo próbujemy odgadnąć, która to twarz śpiewa. Nie byłoby to tak straszne, gdyby Mama nie próbowała podśpiewywać, ale i tak śmiejemy się do rozpuku.
O, słychać już klucz w zamku, muszę szybciutko zeskoczyć z parapetu:
– Julka! Margot! Wróciłam. Gdzie się chowacie?