Klasa A

Nie chwaląc się, jestem człowiekiem wielkiego osobistego sukcesu, osiągniętego w czasach, gdy nie można było ot tak, zadzwonić do tryskającego młodzieńczym entuzjazmem speca od coachingu, by za jedyne 200 000 złotych polskich przez cały rok napychał cię optymizmem i wiarą w siebie, nawet wtedy, gdy czeka cię właśnie wizyta u krytycznych teściowych, a ty nadal na stypendium socjalnym, choć wokół rozsiewasz głęboką wiarę w wolny rynek i jego prawidła. Powidła – długimi miesiącami mieliśmy z żoną tylko tyle na chleb, a jak chleb się zasuszył, kruszyliśmy go do najlepszej ze śląskich zup, której nazwę wstydzę się w tym miejscu przywołać. I jakie to było święto, kiedy ostawał się w domu choć jeden, najczęściej na wpół zgniły, ząbek czosnku, doprawialiśmy nim wodzionkę – jednak nie będę niczego przed Wami ukrywał, czytelnicy tegoż to dziennika, pełnego mych najskrytszych przemyśleń oraz marzeń tajemnych – czuliśmy się wtedy jak władcy świata, jak Kajzer Wilhelm po wysłaniu kolejnych dwóch Pułków Śląskich pod Verdun.

Sam wyciągnąłem się więc z okrutnej nędzy, życiowej, jako i yntelektualnej, dlatego śmieszą mnie głosy, nielicznych co prawda i  wszechstronnie nieutalentowanych, krytyków jakobym w pogoni za mamoną sprzedał idee i ideały, zmienił światopogląd, by zyskać uznanie  salonowych mędrców. Nie było was tam!, mam ochotę zakrzyknąć. Nie byliście smutnym, grubawym dwudziestolatkiem z niezdrową cerą, ledwie dwoma garniturami w szafie, komunijnym i maturalnym, bez apaszek, bez powodzenia, bez sensu. Czasem budzę się z krzykiem, znowu śni mi się ten koszmar: Ja i trzech smutnych chłopaków, którzy dziś uważają się za wielkich pisarzy, a mogą być co najwyżej moją świtą, przyszłym pomniejszym przypisem w mej noblowskiej biografii, gramy w Smoki i Lachy, naszą własną wersję gry, bo na oryginał nas nie stać i boimy się skutków naruszenia praw autorskich, policji; najbardziej się lęka chucherko-metanowiec, wielki, o wielki!, dziś spec od diet siłowniczych.

Pewnie zadziwia Was, jak piękną, rozbudowaną, barokową polszczyzną posługuję się w tych eleganckich fragmentach? Ja, Pierwszy Hanys Rzeczypospolitej? Zdradzę Wam, czytelnicy moi, i mam nadzieję, że tylko moi, a już na pewno nie dandysowego Dehnela, kolejną wielką tajemnicę warsztatu – w ogóle nie godom. Śląskie partie redaguje dla mnie znajomek, z Londynu, notabene krakus podejrzliwy i złośliwy. Wszędzie się plenią, nawet na dworcu w Katowicach biednym śląskim gołębiom wciskają obwarzanki, oscypki, kapcie i kierpce. Ale do tworzenia mitów państwowych nadają się jak mało kto; Krak, Wanda, Baltazar Gąbka, Szostak i Lech Kaczyński, wszystko ich wynalazki. Tak, dzięki wspomnianemu łobuzowi zostanę niedługo Cysarzem Wolnego Ślunska, a potem wybuchnie wielka wojna, którą już wielokroć opisałem, i opisywać będę dalej, bo najlepsze partie spod mego palucha to te poświęcone wybuchającym trupom, jakoś tak wyszło, choć wolałbym pisywać o miłości. W dialogach, błyskotliwych ripostach, też jestem słaby, ale wtedy wybieram numer kierunkowy 24… i słynny mistrz gier słownych mi je szlifuje.

Jestem więc obecnie człowiekiem sukcesu i nadal młodym, stać mnie na dobrego dentystę i wyśmienitego fryzjera – jeżdżę do niego specjalnie na Szombierki, choć wizytę trzeba zamawiać z miesięcznym wyprzedzeniem, obiektywnie oceniając powinienem być niezwykle szczęśliwy, z żoną u boku i licznymi flircikami pod pseudonimem na Twitterze, a jednak moje jang i jing nie odnajdują równowagi. Polityczne zwichrowania, konieczność spłaty kredytu we frankach i opłacenia niańki dzieciom, bym mógł w spokoju pracować, upadek rynku tygodników opinii, zmiany w TVP – wszystko to napawa mnie  przerażeniem, tak, nawet ja czasem boję się przyszłości, ja: zwycięzca, ja: Szczepan, ja: Szczepan Zwycięzca. W strasznych chwilach zwątpienia na duchu podnosi mnie tylko jedna myśl, ta mianowicie, że już w sobotę, od samego rana będę mógł, będę mógł odkręcić wodę, poczuję jak ciśnienie napiera na szlauch i zacznę myć moje auto, mojego Mercedesa(c). Starannie opłuczę alufelgi, ostrożnie, specjalnym roztworem i najmiększą gąbką wyfroteruję maskę, na stołek wejdę i z miłością będę pucować dach. Okrągłymi, delikatnymi ruchami, by nie powstała najmniejsza rysa, będę wcierał wosk w mojego Mercedesa(c), godzinami,  z uczuciem, bo mój Mercedes(c) nie jest bezdusznym narzędziem, a wspaniałą maszyną obdarzona duszą. W garażu odpalę silnik mojego Mercedesa(c), wsłucham w rytmiczną pracę tłoków, i tak się zapomnę, że cucić mnie będą, w niedzielny poranek, ratownicy medyczni. W samą porę, bym podjechał mym Mercedesem(c) pod kościół.

Kupcie ten samochód!

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie z Twittera

Komentujesz korzystając z konta Twitter. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s