Nieznana przygoda Kapitana Blooda

Kapitan Blood przechadzał się po pokładzie „Arabelli” i z wymuszonym uśmiechem odpowiadał na pozdrowienia wiernych druhów szorujących pokład, bo jego serce nadal krwawiło na wspomnienie panny Bishop. Dłoń na srebrnej lasce, zrabowanej z hiszpańskiego galeonu, o misternie wyrzeźbionej głowie jaguara, ściskała się i rozkurczała w rytm co boleśniejszych obrazów panny Bishop powracających z niecnej pamięci. Postanowił zamknąć się kapitańskiej kajucie i do nieprzytomności spić rumem, co czynił od pamiętnego 7 grudnia każdego wieczoru i wielce sobie chwalił, kiedy marynarz na bocianim gnieździe wykrzyknął:

– Statek na horyzoncie!

Na pokładzie zapanowała zwykła w takich chwilach gorączkowa krzątanina, na maszty wspinali jedni marynarze, inni rychtowali kolubryny, a wierny Jeremiasz Pitt już podawał lunetę. Kapitan Blood przyłożył ją do oka, spojrzał na wschód, gdzie zauważono nieznany okręt i ta mu wypadła z rąk – to co ujrzał było tak przerażające, tak dziwaczne, iż w pierwszej chwili pomyślał: „No Piotrze, przesadziłeś z gorzałką, teraz cię zamkną w przytułku dla obłąkanych i zestarzejesz się opluwany przez zwiedzających, a król Anglii zainkasuje pół pensa za każdego turystę”.  Usłużny Jeremiasz jednak już podsuwał mu lunetę ponownie do twarz, zmuszając do kolejnego spojrzenia i to – sante sangre! – nie były omany. Na morzu unosiła się jednostka bez ani jednego żagla, wykonana z jakiegoś nieznanego materiału, płynęła pijanymi zygzakami, ale dzielnie zmierzała na zachód. Cała była pomalowana w biało-czerwone pasy, a kiedy się zbliżyła, można było przeczytać jej nazwę „Viva! Polonia”. Kapitan Blood znał wszystkie statki na Karaibach, francuskie, angielskie, hiszpańskie i holenderskie, ale o takim galeocie, bo to chyba był galeot, nigdy nie słyszał. Nakazał spuścić szalupę i sam stanął u steru, tak ciekawość go gnała.

– Ahoj – Wykrzyknął zbliżywszy się do „Viva! Polonia” na odległość dwóch kabli.

–  No pewnie że chuj, kapitan jest chuj – Zawołał jakiś wesoły głos na pokładzie i wybuchnął rubasznym śmiechem – Hej Kamol, pacz jak daleko twoja sława sięga. – Znad relingu na Kapitana Blooda patrzyła brodziasta gęba i tym samym głosem zawołała – Zapraszamy Waszmości, polskim zwyczajem prosiemy, czym łajba bogata.

Kapitan Blood wspiął się po rzuconej drabince, dłonią dotykając kadłuba i nie mogąc się nadziwić – czuł coś zimnego, gładkiego jak aksamit, jednocześnie kamienistego. „Jak takie coś może unosić się na wodzie?” pomyślał, ale brodacz już wciągał go do góry i Kapitan Blood mógłby przysiąc, że przy okazji posmyrał go po tyłku zaskakująco miękką dłonią. Na pokładzie poza nim nie było żywego ducha, jedynie w oddali tańcował w podmuchach wiatru jakiś świeży wisielec. „W końcu coś, co rozumiem” – odetchnął z ulgą Kapitan Blood,a  wtedy rzekomy trup otworzył oczy, uśmiechnął się szatańsko i wywalił długi jęzor ni to w geście powitania, ni ironii. Kapitan Blood krzyknął z przestrachu, co zdarza się przecież i najdzielniejszym dżentelmenom.

– Proszę się nie denerwować, Waszmości, to tylko Kamilok, lubi czasem sobie tak powisieć i pomyśleć nad swym męczeńskim losem – Dziarski brodacz bynajmniej nie uspokoił Kapitana Blooda, zwłaszcza że mrugał tak jakoś dziwnie, porozumiewawczo okiem i wgapiał się w jego obciągnięte rajtuzami, najnowszy, czyli sprzed dwóch sezonów, krzyk paryskiej mody, łydki. – Kamol, gdzie cię cholera znowu poniosło? Patrz Pan, się zakłódkował, harcownik jeden. Pewnie pakuje barcelońskie skarby w kufer. Kamolku?!

Brodacz był wyraźnie zafrasowany. – No nic, nie spotka się Waszmość z naszym kapitanem. Zresztą on i tak wkrótce zmienia banderę. A pod pokład nie ma co włazić, nic ciekawego, tylko banda obiboków i leserów wysyłających wiadomości. Jabłkami, rezonujesz sobie to Waszmości? – Minął ich jakiś dziwny ni ptak, ni człowiek, na dwóch łapach łażący, ale bez skrzydeł prawie że  – Popisuje się, popisuje łachudra, jak zwykle.

Zmierzali w kierunku szalupy, cicerone Kapitana Blooda nie przestawał tokować:

– Pewnie zastanawiasz się Pan z czego ten statek zbudowany. Ano z ekologicznie i z zgodnie z normami, z recyklingowanego plastiku, paździerza, kostki bauma, no i dotacji. Nie najładniejsza jest krypa, ale nasza i tak sobie płyniemy, spokojniutko, sztormy omijając, na Zachód. Żegnaj Kapitanie Bloodzie!

Teraz Kapitan Blood nie mógł mieć najmniejszych wątpliwości, jego rozmówca gmerał mu w pludrach w miejscach niewypowiedzialnych i, co gorsza, nie mytych od ostatniego postoju na Tortudze. Skołowany i zawstydzony Kapitan Blood stał na pokładzie „Arabelli” i  patrzył jak dziwaczny statek, halsując z lewa do prawa i z powrotem, oddala się w kierunku zachodzącego słońca. Arabella…

–  Jeremiaszu! -Wierny kompan jak duch stanął tuż obok – Trzeba zmienić nazwę naszego żaglowca. Będzie nazywał „Piękna Nieznajoma”. I daj ludziom porcję rumu.

Kapitan Blood mógłby przysiąc, że na jedno ziarenko piasku w klepsydrze w jednej z kajut mignęła mu twarz najurodziwszej piratki, jaką kiedykolwiek spotkał w swoim życiu. Da jej trochę uciec, a potem ruszy w pogoń.