Blady, osławiony w całej Galaktyce pomniejszy bóg, jak co piątek narozrabiał w charakterystycznym dla siebie sposób – nałykał się przed weekendem nielicencjonowanych tabletek i próbował zaczepiać hajskuleczki ze Szkoły Czerwonego Półksiężyca w przerwie reklamowej ulubionego serialu, takiż to ubaw na miarę jego możliwości i oczekiwań – tym razem jednak trafiło na kuzynkę siostry brata jednego z urzędników Sekcji Karalnej Bogów, więc sprawy nie dało się zatuszować. Próbował się bronić lewym L-4 i chronicznymi bólami w krzyżu, przyprowadził nawet swego dziecięcego kompana Jezuska, by poświadczył za niego, na nic się zdały te wykręty i prawnicze kombinacje, został skazany na dziesięcioletnią banicję na planecie Kupa w układzie Piasku.
„Cóż to dla mnie dziesięć lat”, pomyślał kopiąc kamień przed sobą, „Tylko dziewczęta będą zdekomunizowane jak wrócę”, zafrasował się trochę, „No, ale będę jakieś inne wiotkie szatynki”, gęba mu się rozjaśniła w szelmowskim uśmiechu. Planeta, co tu ukrywać, nawet mu się podobała – płaska jak stół, trochę zanadto piaszczysta, ale gdzieniegdzie połyskiwały czarnoziemy jak na Prerii, rodzinnej planecie Bladego. Nawet zapach w powietrzu unosił się znajomy, coś jakby obornika wczesną wiosną, kiedy to z całym klanem ruszali polować na bizony. Zaczynał w nagonce, jako pięciolatek, by po osiągnięciu wieku dojrzałego zostać myśliwym pełną gębą – odpalenie bizona na styk zajmowało mu pół minuty, a rozkręcenie zdobyczy na części maksymalnie pół dnia. Po udanych łowach mógł nic nie robić do następnej wiosny: włóczył się po okolicy, pił bimber, świętował i łapał, na skóry, wobec braku oposów i piesków preriowych, metaluchów. Teraz, na wygnaniu, nostalgicznie wspominał pierwsze eksperymenty seksualne i aż łza pociekła mu po nosie, ileż to wieków jego bracia i siostry nie żyją? Będzie z piętnaście, w przyszłym miesiącu, sprawnie porachował na palcach.
„Weź się w garść, Blady”, ostrzegawczo syknął do siebie, „Najwyższy czas poszukać miejsca pod hacjendę, niewczesne wspominki”. Jeśli Blady był z czegoś w swoim życiu szczególnie dumny, to z tego że sam siebie wyciągnął z pegieeru, z zafajdanego Peryferyjnego Gwiazdozbioru Rozpaczy, sam zaprojektował i wybudował osobiste schody do nieba i, po wielu przygodach, zyskał boski status oraz pewną sławę w galaktykach. Ba, jego program „Snop z Prerii” był przez długich pięć sezonów najpopularniejszym reality show w całym Kosmosie, a jego wysmakowane, wielokulturowe i wielopiętrowe gry intertekstualne weszły na stałe do języka polskiego, lingua franca Wszechprzestrzeni. Pokaże tym ramolem, jak tylko wróci, kto jest młodzieńczym bogiem, zdolnym do rzeczy wielkich i bez żadnych zahamowań, pieprzyć taką wybiórczą moralność… Postawił wysoko kołnierz płaszcza i opatulił mocniej szalem, bo coś właśnie przesłoniło jedno z trzech słońc planety zesłania, zerwał się silny wiatr i pomrukiwał jakby z kocia, a ziemia zdawała się trząść mu pod nogami.
—
Margot, Julka, coście narobiły w tej kuwecie? Wynocha! (…) Haroldzie, nie uważasz, że to trochę zbyt okrutna kara, trącąca osobistą zemstą?