18.
… może nie byłem zbyt dobrym człowiekiem, ale nie można też powiedzieć, że jestem bezspornie zły. W medresie miałem same piątki i szóstki, sufi mnie zapraszał do swych prywatnych pokojów (teraz o tym myśląc, może od tego rozpoczął się mój upadek?), byłem pupilkiem wszystkich nauczycieli. A nie była to szkoła w wielkim mieście, taka elitarna, a popegeerowska placówka oświaty, naznaczona czarnobylskim fluidem, co tylko ukazuje jak wielką drogę, nie chwaląc się zanadto, przebyłem, by zostać głównym rachmistrzem tak uznanej spółki giełdowej jak „Bodex. Reimport, kompleksowe usługi dla ludności” (gdzie w biurealu upadlały mnie panie Irenki i Beatki).
Nie ma co ukrywać, już wtedy byłem uzależniony. Od szatynek, polskiego chłamowego podziemnego rapu, sziszy i pełnych krwi seriali z kaganatu. Oglądałem nieprawomyślne filmy, czytałem zakazane książki („Obcy” Kamyka, ta okrutna pochwała egoizmu w realiach śnieżnej zamieci powinna zostać całkiem zniknięta, a śmierć w wypadku to absolutnie najniższy wymiar kary dla autora), zgoliłem brodę, turban wykorzystywałem jako chusteczkę do nosa. Tak naprawdę wykończył mnie jednak stres związany z pracą, brałem coraz większe ilości tabletek, coraz trudniej się regenerowałem, brałem jeszcze więcej proszków, by w końcu sięgnąć po zakazane środki (albo i nie zakazane).
Aż znalazłem się na ulicy! Sypiałem po bramach, punktach przesyłu ciepła, w ziemiankach. Potrzebowałem coraz większych dawek, brałem wszystko, kupowałem modele do sklejania jak na rynku nie było niczego, bo granice były mocniej pilnowane przez naszą dzielną policję (i słusznie!). Dla kilku miligramów białego lub różowego proszku robiłem straszne rzeczy, kradłem, rabowałem, sprzedawałem się, pracowałem w Biedronce. Ale nigdy nikogo nie zabiłem, tego jednego jestem pewien!!!
W dniu śmierci Al Pucka miałem to szczęście (albo nieszczęście), że już od rana mogłem przygrzać, więc usiadłem na ławeczce w parku przed stadionem naszej Wisełki (która potęgą jest i basta!!!). Słońce przygrzewało, w końcu czerwiec, ostatnia kolejka, niedziela cudów, pozostawałem w sennym półśnie przez cały dzień, aż mnie zatrzymano za zabójstwo. Ale nie zrobiłem tego!!!!!
19.
Ulica Tomska znowu była zakorkowana. Jej bruk rozjeżdżały transportery półgąsienicowe, czołgi klasy Twardy i długie ciężarówki wypełnione żołnierzami obojga płci. Wojskowe konwoje mijały się na rogatkach Płocka, jeden zmierzał na wschód, drugi na zachód, młodzieńcze twarze pod hełmami wciąż wyrażały butę i pewność siebie, które znikną po pierwszych starciach z berserkami lub ruskimi wojami. Na zachodzie trwała tradycyjna wojna podjazdowa, w Moskwie zmarł jednak książę i jak to zwykle przy takich okazjach – inni bojarzy podnieśli łby, węsząc, co by dla siebie wyszarpać. Polska załoga na Kremlu wymagała wzmocnienia, by nie powtórzyła się tragedia sprzed stuleci, kiedy to Polak jadł Polaka, a ludzkie ciała były, dosłownie, bezcenne.
„Nie były to najlepsze dwa lata mojego życia – westchnął pod nosem Marcin El Arafat – a teraz to”. List przyszedł bez adresu nadawcy, spisany na marnym papierze, upstrzony kleksami, jednak zdawał się być prawdziwy; w tym sensie, że nie tylko istniał, ale był autentyczny. El Arafat aż się uśmiechnął wspominając zarówno wykłady profesora Galopka z pierwszego roku jak i samego ekscentrycznego uczonego – z wiecznymi czerwonymi plamami na mankietach i fantazyjnymi skarpetami na stopach. Blademu R. – domniemanemu zabójcy Al Pucka – widocznie udało się go przeszmuglować poza teren ślunskiej gruby, swoją drogą jak na takiego mizeraka, długo pożył w gnomich sztolniach najgłębszych pokładów.
„Domniemanego? – sahib Marcin kontynuował dialog ze sobą – ten R. to oczywisty degenerat, widać to choćby z samej formuły listu, zakończonego peeesem ZNAJDZIEMY CIĘ I PRZEROBIMY NA PINIATĘ DYNDAJĄCĄ NA WIERZVIE PŁACZĄCEJ!, ale nie wyglądał na typa zdolnego do morderstwa, nawet pod wpływem narkotyków. Ot, drobny kombinator, co wyrwie staruszce torebkę albo zabierze jej emeryturę z konta i przeleje do Panamy. Zabójstwo wymaga jednak pewnej dozy odwagi, heroizmu no i umiejętności, a tymi cechami nie wykazują się nieporadni złoczyńcy w rodzaju R., raczej ofiary losu niż osobistych skłonności.”
El Arafat nie był domorosłym psychologiem, ważył się na takie sądy nie na podstawie książkowej wiedzy, a z własnych wieloletnich obserwacji. Pozostawał jednym z najwybitniejszych praktyków prawa, zarówno koranicznego jak i państwowego, w imperium i tylko dlatego nie zasiadał jeszcze w Trybunale Konstantynopolskim, bo nie potrafił opuścić swojego ukochanego Płocka.
20.
Teraz stał przed potężnym dylematem moralnym.
Pewne rzeczy w liście Bladego R. go szczególnie niepokoiły, wystawiając nie tylko jego honor, ale i odwagę na próbę. Uprawdopodobniały wersję wydarzeń podaną przez mazowieckiego niebieskiego bociana. Wspominał on na przykład, że ciało Al Pucka zostało wyrzucone z czarnego opla przez ludzi w takiż to kontuszach.
W Płocku każde dziecko wiedziało, że takimi samochodami jeździ ochrona Rafinerii. A gdzie Rafineria, tam i służby. Od lat trzymane silną ręką przez pułkownika Kamińskiego vel Babinicza.