Arabska piękność

1.

Mieszka al Puck straszliwie napierdalała głowa, głęboko oddychał i z trudem opanowywał torsje targające jego potężną piersią, ból rozlewał się aż do zatok. Nie było to spowodowane atmosferą kostnicy – jasne, w pełni sterylne pomieszczenie lśniło czystością, wypucowane do połysku metalowe stoły aż nazbyt wyraźnie odbijały jego napuchniętą twarz, a sam Puck był na tyle doświadczonym gliniarzem, by nie rzygać na widok byle trupa. Poprzedniego dnia, dokładniej w nocy, trochę zbyt mocno świętował z kumplami zakończenie ramadanu. Piwo lało się strumieniami, w tym roku edycja specjalna Browarom Tyskim rzeczywiście się udała.

– No tak, siedmioro chrześcijan z Zachodu, jeden z południa i trzech Arabów, też z południa – Doktor Edelman relacjonował mu makabryczne żniwa ostatniej nocy. – Wszyscy utonęli, ale tych dwóch Arabów musiało się przed śmiercią pobić ze sobą – Wskazał sine ślady na szyi pierwszego i wybroczyny na plecach drugiego.

Mieszko al Puck jedynie musnął wzrokiem twarze dwóch mężczyzn, znacznie ciekawiej prezentował się trzeci przybysz z południa, a dokładniej: przybyszka. – Ładna, co? – Spytał patolog, widząc jednak wyraz twarzy policjanta, zmienił temat. – Przesadzają ci wahabici, no nie?

– Gdzieś już widziałem tę twarz… – Półgłosem szepnął Mieszko, ale szum i tak o mało co nie rozerwał mu bębenków – Mówisz, że dopiero przypłynęła, Mosze? Ciekawe… Podpisz te papiery, do jutra. Mocno się naprzykrzają ci z Kaganatu?  – Spytał rytualnie na zakończenie, żydowski medyk jedynie wzruszył ramionami – No to niech będzie pochwalony Allach.

– Allach pochwalony.

2.

Mieszko był detektywem w stopniu sierżanta, w zasadzie to nie do jego obowiązków należało poranne odbieranie raportów koronera, ale z całego komisariatu IV tylko jego było stać na mieszkanie tuż nad cieśniną i do szaroburego betonowego budynku kostnicy miejskiej mógł dotrzeć spacerkiem w pięć minut. Stąd do miejsca pracy miał już tylko 1/4 staja. Poranne marsze nie tylko pozwalały mu zachować tężyznę fizyczną, ale i czerpał z nich sporo przyjemności, zwłaszcza wiosną, kiedy wiatry Morza Czarnego rywalizowały jak szalone ze śródziemnomorskimi. Przynajmniej zwykle tak było, ale nie dziś – znowu poczuł wściekły ból w zatokach, a polopiryna, jak na złość, właśnie się skończyła.

Al Puck był postawnym mężczyzną koło czterdziestki. Pochodził ze zasłużonego dla imperium rodu, wywodzącego genealogię jeszcze ze starej Polski, i podobno nie był to efekt zręcznego fałszerstwa poczynionego w dziewiątym wieku hidżry, ale historyczna prawda. „Są trzy rodzaje prawdy, synu – Żartował jego ojciec – prawda, całą prawda i łajnoprawda”, ale nie zmieniała to faktu, że al Puckowie już dawno zamienili jedno morze na drugie, dobrowolnie i z korzyścią dla siebie, co w tamtych czasach nie było oczywistością.

Po prawdzie, dysponując takimi koneksjami, Mieszko już dawno powinien mieć oficerski patent w policji miejskiej Polskiego Konstantynopola. Na drodze stała mu nie tylko ledwo uchwytna aura magnackiej wyższości, ale i krewki charakter. Do policji trafił bezpośrednio z elitarnego oddziału Obrony Terytorialnej, jak plotkowano miał odmówić strzelania do cywilów, uciekinierów próbujących przekroczyć granicę na Łabie w czasie tzw. wojny dwóch krzyży, prowadzonej przed dwudziestoma latami przez chrześcijańskich władców barbarzyńskiej północy. Sprawę zatuszowano, al Puck wrócił pospiesznie do stolicy i wkrótce wstąpił do policji.

3.

W gabinecie czekał na niego ten sam stos papierów co zawsze. Nie żeby wierzył w dżinny światowidzkie, w dzisiejszych czasach spotykało się je tylko w bajkach dla małych dzieci, choć jego prababka spod Krakowa zaklinała się, że w ich chacie mieszkał jeden, z ogromnym wąsem i w sukmanie, ale miło by było wleźć kiedyś do tej nory i mieć posprzątane. U góry leżała notatka służbowa z wczoraj i wezwanie do szefa, z dopiskiem: Natychmiast.

Stosunki pomiędzy Mieszkiem a komendantem  Osamą ben Wilimowskim pozostawały w chwiejnej równowadze.  Wilimowski był „nowym człowiekiem”, dopiero jego ojciec z trudem awansował do klasy średniej, na twarzy obu, syna chyba nawet bardziej, geny potrafią zaskakiwać, dało się dostrzec mocne kości policzkowe murzyńskich przodków. Może dawnej niewolnicy, a może któregoś z dawno zamienionych w proch żołnierzy imperium? Komendant traktował al Pucka dokładnie tak samo jak każdego innego podwładnego i właśnie ta postawa, charakterystyczna sztywna elegancja, turban aż nazbyt dokładnie zawinięty nad żupanem, kazała temu drugiemu zastanawiać się czasem, co też stary tak naprawdę o nim myśli.

– Al Puck – Bez powitania. Wilimowski nie lubił dużo gadać, choć trzeba przyznać, że znał się na robocie. – Weźmiesz i dokładnie przeczytasz te akta – Mieszko jęknął w duchu, kolejna teczka .- A potem pojedziesz do Nowej Warszawy. Okradziono willę Brzetysława ibn Hadjiego Gnieździeńskiego.

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie z Twittera

Komentujesz korzystając z konta Twitter. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s