13.
Gdyby nie dwie subtelne różnice Teofil Gadowski mógłby być bratem bliźniakiem komisarza Wilimowskiego. Te same zmarszczki na czole, zmęczone oczy starego gliniarza, oczy które zdecydowanie widziały zbyt dużo, ten sam sarmacki wąs, nadal woskowany, ale już nie farbowany. Gadowski miał jednak o odcień jaśniejszą skórę, no i był chrześcijaninem.
Siedzieli w jednej z licznych w tym mieście kawiarń, przy Floriańskiej, bruk odbijał krople deszczu, sprzedawcy obwarzanków z kija chowali się po bramach, dorożkarze stawiali dachy, widoczki Wiednia zdobiły każdą ścianę. Przy sąsiednim stoliku upijał się na smutno słynny poeta, demonstracyjnie ignorując jeszcze słynniejszego kolegę siedzącego przy barze. Al Puck pił tzw. małą białowieską w filiżance (odrobina kawy i kilka kropel żubrówki), jego rozmówca zamówił szejtana w szklance (i metalowym koszyczku).
– Z młodym Gnieździeńskim to tak, że oficjalnie był studentem Akademii Jagiellońskiej, ale jak popytać, to nikt na oczy nie widział. Ani studenci, ani kadra, dozorcy i reszta personalu technicznego… – Gadowski syknął sparzywszy się wrzątkiem – … też nie. Ale oceny w indeksie pojawiały się regularnie, wypłacano mu nawet stypendium. Na konto pocztowe, potem szły do Zabrza. Tyle udało mi się wyniuchać. O resztę popytamy na miejscu.
„Już prawie nic nie mówię”, pomyślał Al Puck, „Tylko słucham, potakuję i daję się obwozić po całym kraju”. Wilimowski spokojnie siorbał swą kawę, Mieszko dyskretnie przypatrywał się kunsztownemu żelaznemu krzyżykowi zwisającemu mu z szyi. Takie od pokoleń nosili górale, jedna z kilku większych grup chrześcijańskich w imperium. Nikt nie wie od kiedy siedzieli w tych swoich Taterkach, mrukliwie spoglądali na przybyszy i raz do roku schodzili na handel w doliny. Co kilka pokoleń bardziej ambitny z lokalnych wezyrów próbował ich zislamizować, wtedy brali stada owiec i szli jeszcze wyżej, na drugą stronę Karpat, a z posłanych za nimi oddziałów wojska nie wracał nikt. Mimo że od stu lat byli równoprawnymi obywatelami imperium, do obcych i władz zachowywali dystans, ale – jak widać – co niektórzy robili pomniejsze kariery w służbie imperium.
– Przejaśnia się – Jak Wilimowski to dostrzegł dla Pucka pozostawało zagadką. Dla niego za oknem od rana nic się nie zmieniło, jak było smutno i szaro, tak było. Starszy z mężczyzn wrzucił dwie kostki cukru oraz darmowe ciastko do saszetki, wyciągając z niej kluczyki z efektownym logo poloneza – Jedziemy.
14.
Górny Śląsk przez tubylców zwany Silesią był krainą równie dziwaczną jak Małopolska, jednak jego inność miała, oczywiście, inne źródła. U początków królestwa była to ziemia sporna, miejsce rywalizacji pierwszych Piastów z potężnym wóczas Cesarstwem Rzymskim Narodu Niemieckiego, a miejscowi Słowianie przez blisko 200 lat byli zmuszeni do wyrzeczenia się polskiej tradycji i religii. Nikt nie wie, ilu wiernych siłą zmuszono do konwersji, ilu spalono na stosach lub wysiedlono, jednak mimo to wiara proroka i pamięć Mieszka I przetrwały i po ciężkich walkach pradawne ziemie piastowskie zostały rodzącemu się imperium przywrócone. To tu miała miejsce rewolucja przemysłowa, tu, między Piekarami a Królewską Hutą, skutecznie ujarzmiono energię pary wodnej. Przeskok do węgla, ropy i atomu stał się kwestią czasu.
Miejscowy ludek był jednak z tego wszystkiego rozbisurmaniony jak rzadko który w imperium polskim. Byli to oczywiście dobrzy muzułmanie, szanujący rodzinę i swoją pracę, posłuszni władzy, ale równocześnie kłótliwi, wietrzący wszędzie spiski i mówiący odmianą polskiego w której pobrzmiewała zepsuta niemczyzna. Od kilku lat silnie działał Ruch Autonomii Śląska, pod hasłem „Annaberg blisko, Konstantynopol daleko”, ale nie odnosił większych sukcesów nawet w wyborach lokalnych. „Prawdziwy Hanys (czyli Ślązak) prędzej zaufa Polokowi niż innemu Hanysowi” – żalono się na forach internetowych.
Dzieciak jestem – Informator Wilimowskiego zdawał się żywym wcieleniem wszystkich tych paradoksów – Alojz Dzieciak, do usług.
Do Al Pucka podszedł dopiero pod długich negocjacjach. Sierżant zza szyb poloneza obserwował jak mężczyźni się kłócą, wymachują rękami i dopiero po krótkiej przemowie policjanta chłopak zgodził się podejść. W okularach, w koszulce z logo Narvany – to kolejny zespół z młodości Mieszka, jego lider wywołał niegdyś państwowy skandal w wyniku którego ze stołka poleciał minister zdrowia. Kurt (te niemieckie imiona!) C. próbował popełnić samobójstwo, jednak stryczek się urwał i młodzian tylko złamał nogę. Wdała się gangrena i dwa tygodnie później umarł, a dziś nadal pamiętają o nim, o dziwo, nie tylko młode dziewczyny – respekt wzbudzała przede wszystkim imponująca broda. Rozsiewał wokół siebie jakiś perwersyjny urok, nawet Al Puck, zdecydowanie heteronormatywny, odczuwał ten wpływ na sobie.
– Ja mówię, pan nie pyta, ja? – Też mi nowość gorzko pomyślał Puck – Pracowałem z nim pół roku, dobry fachowiec, ale trochę wariat. Potrafił nie przyjść do roboty albo urwać się w południe i nikt mu za to pretensji nie robił. Gadoliśmy na wydziale, czy nie mo pleców w służbach… Ale dla mnie był ok, byliśmy nawet na feście w parku.
– Ale czym się zajmowaliście? – Dzieciak ponownie spojrzał na Gadowskiego, ten lekko skinął głową.
– Pracujemy nad silnikiem… – Zawahał się znowu – … no nad silnikiem wodnym. Energia całkowicie odnawialna, prawie darmowa, kończąca wojny na świecie. Bez ograniczeń atomu, o wynglu nie mówiąc – Z niesmakiem wskazał na hałdę i wielkie kopcące kominy nad nią – przyszłość, nowy wspaniały XV wiek. Ludzkość w końcu uwolniona od konieczności walki o każdy dżul energii – Teraz się widocznie rozmarzył.
Al Puck wyciągnął zdjęcie z portfela.
– Widziałeś ją?
– Taaaaaaak – Skinął – Całkiem niezła. Hania jakaś tam. Dziewczyna Adiego. Gdzieś z Mazowsza… – Nerwowo podrapał się w brodę – Wie Pan nie myślałem o tym, ale… służby, atom, węgiel, to by pasowało, prawda?
Al Puck w myślach przyznał Dzieciakowi rację.
Płock.