Spotkamy się w sądzie

Szanowni Państwo,

W związku z medialnymi oskarżeniami pragnę w tym oto liście wyjaśnić kilka spraw. Powinny być one oczywiste dla każdego myślącego człowieka, jednak najwidoczniej jest to poziom inteligencji nieosiągalny dla redaktorów i części polityków, w tym także – co przyznaję z bólem serca – tych o bliskich mi poglądach konserwatywnych.

Oświadczam więc, że nie mam najmniejszego osobistego interesu w prowadzeniu, jak to złośliwie i niezgodnie ze stanem faktycznym określają niechętne mi środowiska, „średniowiecznej krucjaty”. Otóż autentycznym faktem historycznym pozostaje, że mój przodek przegrał wołyński dworek wraz z przyległymi wioskami w karty do hrabiego Komorowskiego jeszcze za I Rzeczypospolitej i od tego czasu pozostajemy szlachtą bezmajątkową, ale dumną i służącą ojczyźnie. Nasz ród od 1795 roku w każdym pokoleniu dostarczał Polsce oficerów, urzędników, sędziów, przedsiębiorców i członków partii. Tak więc można, w pewnym sensie, stwierdzić, że nasza kancelaria działa pro publico bono. Spadkobierców hrabiego Komorowskiego prosiłbym w tym miejscu o jak najszybszy kontakt, oczywiście jeśli są zainteresowani odzyskaniem swego majątku, na dniach otwieramy biuro w Kijowie.

Spójrzmy na omawiany problem z szerszej perspektywy. Otóż, czy chcieliby Państwo żyć w niezdenazyfikowanych Niemczech? Albo w Stanach Zjednoczonych dyskryminujących rzymskich katolików nie tylko faktycznie, ale i formalnie? Albo w RPA czasów apartheidu? No, w  tym ostatnim przypadku, pewnie tak, przyznaję. Wracając do mego wywodu: na własne oczy obserwujemy jakim nieszczęściem był brak dekomunizacji i lustracji po 89 roku, dlaczego więc zgadzamy się na prawo wprowadzane przez ZABORCÓW? Jak uczą, i słusznie, wszystkie podręczniki: okupantów świętej polski ziemi?

Pojawiają się też również wątki, nazwijmy je, w cudzysłowie „humanitarnymi”.  Kiedy czytam/słyszę ten rodzaj argumentacji muszę stwierdzić, że autorzy tychże opinii bujają w obłokach wyższych niż Pałac Kultury i Nauki. Łatwo jest wygłaszać różne głupstwa przy latte i sojowym sosie beszamelowym, trudniej się zmierzyć z prawdziwym życiem. Weźmy pierwszy z brzegu przypadek: „Sprawę zbiega Łukasza W., numer ewidencji 12 88 88”. Jest on pracownikiem wielkiej firmy, zarabia sporo ponad średnią krajową, razem z małżonką pobierają 500+ na dzieci. Niby zwyczajny człowiek, a w jego barku znaleźliśmy kilka litrów przeróżnych alkoholi! Dodatkowo zatrudnia ukraińską sprzątaczkę, na głowie mając spłatę domu perfidnie wciśniętego temu szaremu człowiekowi w kredycie frankowym, no i kilka piesków myśliwskich.

Czyż te biedne zwierzęta nie są najdonoślejszym znanym ludzkości przejawem tęsknoty za przeszłością? Czyż nie dowodzą podświadomego pragnienia życia na wsi, pracy na roli, zgodnie z przemijającymi porami roku i odwiecznym cyklem dzień-noc? Z pewnym dachem nad głową, bez trosk o przyszłość dzieci, z fachem w ręku do samiuśkiej śmierci.

Sam się rozczuliłem tą jakże piękną wizją. Przypomnijmy więc: podstawą cywilizacji Zachodu jest chrześcijaństwo, wolność i święte prawo własności. Wszyscy się zgadzamy, prawda? Dlatego też powrót chłopów pańszczyźnianych do majątków, zbiegłych na skutek drakońskich i ANTYPOLSKICH praw austriackich, pruskich i rosyjskich okupantów, byłby jedynie dopełnieniem dziejowej i PRAWNEJ sprawiedliwości. Jest mi wręcz wstyd, że muszę to czynić sam, zastępując w tej roli Państwo, rzekomo w pełni niepodległe.

W przypadku rozpowszechniania dalszych kalumnii – spotkamy się w sądzie. Dość dwustuletniej niesprawiedliwości!

Z wyrazami szacunku

Adam Sz. Novak Dojczmark-Podłowiecki, herbu Buława

Prezes Stowarzyszenia „Dogadajmy się. Oddajcie co nasze”

Wyspa symetrystów

Pamiętam, byłem wtedy młodszy i z większym optymizmem spoglądałem na świat. Dziewczęta były bardziej dostępne, zimy zimami pozostawały, premier nie był kobietą. Było to jeszcze przed Euro 2012, cały kraj szykował się narodowe święto, Tusk wydawał się wieczny, a PiS tak pogrążony w odmętach szaleństwa smoleńskiego, że absolutnie niewybieralny w tym pokoleniu. Słoneczko świeciło, roboty drogowe postępowały jak Polska długa i … skłamałbym: szeroka, bo reformistyczny zapał dziwnie urywał się na linii Wisły. Żandarmerii Wojskowej na ulicach nie widziało się, tak spokojne to były czasy.

W taki to późno zimowy dzień musiałem wyskoczyć na moment do Katowic, w godzinach popołudniowego szczytu. Wokół dworca wszystko rozkopane, światła prowizorycznie porozstawiane co 500 metrów, służbówki mkną jak głupie zwężonymi pasami. Cóż było robić, drałuję w lewo i tylko kątem oka widzę jak jeden elegant śmiga za moimi plecami na drugą stronę. Prawie się skusiłem, przyznaję, ale faceci i kobiety w autach klaksonują jak oszalali, pisk opon, zgrzyt hamulców – znacie te wszystkie przyjemności jazdy polskiej równie dobrze jak ja – wystraszyłem się.

No więc przeszedłem po zebrach, swoje odczekując i już zawracam, w prawo teraz idę. Jak stary dziad się czuję, kiedy tak się zestarzałeś by o prawo i inne tego typu bzdury dbać? – sam siebie upominam zdegustowany, o granicach wolności rozmyślając. I wtedy na takiej wysepce między pasami ich widzę. Tego pierwszego co śmignął, i jeszcze dwóch, jak trzej muszkieterowie pośrodku dwóch pasów stoją, i ani kroku w przód zrobić nie mogą, zawrócić też trudno. Pojazdy mechanicznie rozbryzgują pośniegowe błoto na ich eleganckie płaszcze, ikarusy KZK GOP kopcą wyprzedzając się na trzeciego, coś jakby mgła unosi się poniżej ich kolan. Smog? Mżawka? O, już czwarty, d’ Artagnan, bieży na skróty i wpycha się między poprzedników, szamotanina wisi w powietrzu, bo wysepka niezbyt duża.

Idę przed siebie. I słyszę jak jeden elwer do drugiego szepcze:

– Patrz Alojz, wyspa symetrystów.

Nudno na pisanie, ostrzygam łeb

Kiedy zanadto przestrojony chiromanta wyciągał kulkę muszkatołową z rozłożonego na łamach gazety rannego ptaszka, nabożna Eugenika nadobnie wychylała kielich gorczycy, ostrożnie przesuwając palce po różańcu z granatów, tag „by nie wybuchło” na instagramie,  Kołacz Majk krzyczał „Wyjdź! chce mi się jak widzę rozpasanie, nie mniejsze rozwiązłości brzuchów Waszych Jegomości straszyłyby, gdyby nie węzły, gordo!”, wtedy innych awantur nick Spokojny Paraliryk się mazał po durze, marząc o żądzy rządu nad duszami dusznymi. Od pewnego okresu pielęgniarki czuł się niemal możliwie, wypatrując brzegów panoramy rozciągniętej na ścianie. Stał, kiedy poczuł palpitacje pulpitu i na serce padł, wyszczerzony stróż na parkingu w parku. Mroczkowie stanęli mu przed drzwiami w pokoju, kwiaty rabarbaru rozbójniczo wyrwane łani w kłębie mierzącej pół metra nawiniętego drutu na koźle stolarskim wnosząc w posągu Afrodyty na występie zapomnianej kwiecie nowe.

Na niebie okręty, zakręcały okręgi zaworów młode inżynierki kombinatoryką obliczając swe błędy i opędzając się wódką przed oboma bokami oddzielnych obiboków. W szpitalu zrobił się duch,  para nasza dzierlatek poszła w ruch, by rozgonić gromu burzliwy zaduch. Narzędzia położyły po swej lwicy ulubionej stronie, w parku szpiczastym tujami, z kamienia wykarbowanej tu, i ja nie mam nic mniej/więcej do opowiedzenia o aferze w sferze alternatywy medycznej, często chowie owy wypomniany stróż pacjentów ostatni dech na klombie róż w garniturze z dech.

Polski Grzyb

Wszystkie moje biznesy upadały. A to okazywało się, że rozmnażanie chomików w kawalerce po babci to jednak nie najlepszy pomysł, a to papużki faliste jednak, okazywało się, mają skrzydła i potrafią latać, są jednak skrajnie nieodporne na mróz i niedożywienie. Handel środkami czyszczącymi urwał się, kiedy jednego z klientów zabrało pogotowie po spożyciu, choć na etykietce przecież stało „Nie do u rzyci zezwłokowego” i nawet trupią czachę skopiowałem ze starej koszulki Discharge, a ten pacan i tak wsadził tę kulkę do gęby i program interwencyjny kręcono akurat na naszym podwórzu, przez co musiałem zwinąć kramik i na trzy tygodnie wrócić do mamusi. Branża spożywcza to już była full katastrofą. Najpierw znaleziono u mnie kilka butelek wykwintnego alkoholu bez akcyzy, jakaś kanalia z osiedla nowobogaczy z drugiej strony ulicy musiała donieść, niby moi klienci obniżali wartość posesji, potem trafiło mi się niby trefne mięso. Skąd mogłem wiedzieć, że to psina, niby sam się mogłem domyślić, grzmiał sędzia, w końcu jestem biznesmenem z południa Polski, ale sąsiedzi przynosili co przynosili, mięso to mięso. W końcu nie jesteśmy islamistami, by kultywować jakieś starożytne tabu żywieniowe.

Siedziałem sobie na klopie, przeglądając na starym, już półrocznym – wstyd z takim się pokazać na dzielni, żaden chłystek nie pomyślałby, żeby go rąbnąć i oddać w lombardzie, tak był przestarzały – tablecie, bieda dopadła i przeglądałem mój ulubiony portal gazeta.pl, a co, mi nie może być wszystko jedno?, bo mieszkam na blokowisku gierkowskim?, kiedy wpadł mi w oko wywiad ze znaną pisarką i wtedy doznałem olśnienia jak Noe kuszony przez diabła w pustynnej Arabii. I ledwie nadążając się podetrzeć, w majtkach do kolan opuszczonych – po domu chodziłem wtedy bez dresików, szkoda tracić pieniądze na pranie, do kaloryferów i tak opieka dopłacała – pobiegłem do babcinej ściany z nagiej i czerwonej jak cegła, no z tej właśnie cegły, i był tam. Pięknie się rozlewał, błyskając pełnym spektrum barw i woni, i łzy mi ciekły po twarzy, bo już wiedziałem, że to jest absolutnie to, gońcie się sukinsyny jedne!, a może te łzy to ze smrodu stęchlizny były. Nie rozstrzygnę dziś tego wspomnienia, zamieszkuję teraz na osiedlu szczerzonym jak uśmiech strażnika.

Dziś bowiem zatrudniam ponad 100 pracowników w całej Polsce, nasze instalacje stawialiśmy w tysiącach domów, także poza granicami, bo emigrację mamy prężną i tęskną. A przecież na samym początku nie dysponowałem niczym poza olśnieniem i kilkoma zarodnikami Polskiej Pleśni (TM). Dziś moja firma przoduje technologicznie w nowej gałęzi technologii/sztuki, na ostatniej konferencji wielkich wizjonerów świata ściskałem rękę Zuckerbergowi i premierowi Morawieckiemu i każdy portal ekonomiczny w Polsce chciałby wywiadu właśnie ze mną, innowatorem przemysłu chemicznego oraz narodowego.

Sądzę, że pozostałem skromnym człowiekiem i dlatego jestem pewien, że każdy mógł wpaść na ten pomysł; wystarczyło chwilę pomyśleć, skojarzyć fakty, no i mieć konto na Twitterze. Oczywiście kilka pierwszych mieszkań przerobiłem całkowicie za darmo, choć zachowując pełne prawa autorskie do moich, ośmielę się użyć tego słowa, dzieł, bo są one czymś więcej niż tylko elementem wystroju. Posiadają wielką moc artystyczną, ale też, co potwierdziły liczne badania, terapeutyczną oraz narodową. Kiedy człowiek wraca zmęczony po pracy do domu i może spojrzeć na ścianę, na ścianę na której rozlewa się, pod pełną kontrolą oczywiście, Polski Grzyb (TM), może wtedy odetchnąć  – choć zalecamy czynić to przez maskę – pełną piersią, uświadamiając sobie jak daleko zaszedł w życiowej wędrówce. Od starego wilgotnego mieszkania, w którym po raz pierwszy uprawiał seks, w którym odrabiał lekcje  i w którym zawsze na wiosnę trzeba było malować ściany, dzielą go często kilometry, jeśli nie wieki.

Zapytają niedowiarki, bo czyż każdy wizjoner nie potyka się o ich wątpliwości, czy jest to bezpieczne? „Wie pan, dziadek to umarł na suchoty i nie chcę by kotu (czasem dziecku) coś się stało” wyraźnie słyszę te paniusie, które niby chcą – bo sąsiadka już ma, a ona nie – a się boją. Otóż nasza pleśń jest w pełni przyjazna środowisku! Posiadamy wszelkie możliwe zaświadczenia, certyfikaty ISO i Teraz Polska, Polska Pleśń (TM) jest produktem profesjonalnym, nowoczesnym technologicznie i odpowiednio pielęgnowana przez naszych specjalistów może cieszyć oczy całe lata, będąc nie tylko przyjaznym organizmem w Twoim domu, ale również najlepszym terapeutą nieuchronnych lęków codzienności.

Taka jest moja historia. Nie mam nic do dodania. I Ty możesz być wielki, wystarczy chcieć. Choć lepiej nie w mojej branży, nie teraz, kiedy już stać mnie na najlepszych prawników.

Uwolnij swój umysł

Dzień dobry. W dzisiejszych „Defraudantach” rozmawiam z Adamem Sz., młodym pisarzem, twórcą internetowym, a ostatnio autorem scenariuszy komiksowych.

Adam Sz. to sensacja literacka obecnego sezonu. Właśnie opublikował debiutancki zbiór opowiadań, na dniach ma wyjść „Uwolnij swój umysł” pierwszy tom czteroodcinkowej sagi komiksowej. O prawa do realizacji filmu na jego podstawie rywalizują Juliusz Machulski i Wojciech Smarzowski. Sam Adam Sz. nigdy nie pokazuje twarzy, wiadomo o nim tylko tyle, że urodził się 35 lat temu „kajś na Ślunsku”. Wywiad w „Defraudantach” jest jego pierwszym wystąpieniem publicznym.

No właśnie, nic o panu nie wiadomo. Nawet na tę rozmowę zgodził się pan jedynie pod warunkiem wypikselowania całej swojej skromnej osoby. Skąd ta dbałość o prywatność? Podąża pan śladami Pynchona?

(Charkotliwy śmiech) Imć Tomaszek Pynczon, autor zgrabnych powieści sensacyjnych, fetowanych przez krytykę, ale straszliwie przeceniany i nudny w swych eksperymentach? Gdzież mi do niego! (Śmiech przechodzący w kaszel). No sam pan widzi, morda raczej nietwarzowa, poza tym smutna prawda jest taka, że jestem nudnym, rozhisteryzowanym i leniwym człowiekiem w wieku prokuratora Szackiego, choć bez jego erotycznej siwizny. Kredek w kolorze łysym jeszcze nie wymyślono.

Ja debiutowałem na łamach pism fantastycznych i komputerowych. Jak to się zaczęło w pana przypadku?

No, czytałem w życiu zbyt dużo. (Śmiech) A jak człowiek się naczyta głupstw, to zaczyna dochodzić do wniosku, że sam by potrafił. Że to tylko kwestia stylu i w zasadzie każdego jest stanie, no może poza Faulknerem i pisarzami niemieckimi z początku XX wieku, podrobić. I na bazie popularności na jednym z portali społecznościowych stworzyłem bloga na którym umieszczałem różne swoje wprawki, od wielkiej literatury po zabawy konwencją i, bardzo cenioną, satyrę o wydźwięku politycznym. I tak się to jakoś przypadkowo, jak powiedziałby Pan Hrabal, rozrosło, że teraz siedzę w tym programie i sam opowiadam dyrdymały. (Chichot)

Z tego co wiem, to właśnie te teksty złożyły się na pański prozatorski debiut, „Teksty chujowe forever”?

Tak, to z grubsza są opowiadanka publikowane na blogu, choć zredagowane i w niektórych trzeba było pozmieniać drobne realia, bo wydawca bał się procesów (śmiech). No i oczywiście dopełnione są minipowieścią zatytułowaną „Hassliebe”.

Znakomitą, dodajmy. Zadedykował ją pan, jak na debiut przystało, dość tajemniczo, Galopkowi. Czy może pan zdradzić o kogo chodzi?

Nie, (Ryk śmiechu) nie, nie… Ci co maja wiedzieć ci wiedzą o kogo chodzi.

Przejdźmy więc do albumu, który będzie miał debiut w przyszły poniedziałek, a nasi widzowie mogą otrzymać już teraz, jeśli odpowiedzą na proste pytanie „Kim jest Adam Sz.?” na numer 6661, 1,22 PLN+ VAT. Skąd pomysł na komiks?

Nie mogę powiedzieć, bym był wielkim fanem tej sztuki artystycznej, tej formy wyrazu, ale od dziecka zaczytywałem się w komiksach. Nigdy nie wiem, zaczytywałem czy zaoglądywałem? (Śmiech)  W każdym bądź razie Tytusy, Klub Myszki Miki, cycki Aaricii i Kris, biodra strażniczki, Puniszer, Batman, Superboom i Daniken, Christa i Leszek Miller. Liznąłem nawet anime, i nie podeszło, nie ma jednak jak europejski komiks, rysowany toporną kreską, ale społecznie i politycznie zaangażowany!

Ale nie bał się, ze kolejny komiks o superbohaterze to zgrany pomysł? Że…

Muszę panu przerwać, mój superbohater jest specjalny, kompletnie nie zgrany, właśnie poprzez swą krzyczącą zwyczajność…

Pozwoli pan, że dokończę. Że Symetrysta to marna glina na bohatera powieści graficznej, medium o tak silnym bezpośrednim oddziaływaniu na czytelnika?

Nie. Absolutnie nie. Muszę jednak najpierw opowiedzieć jak wpadłem, nie chwaląc się, na pomysł stworzenia całkiem nowego typu bohatera, dotychczas nieobecnego nie tylko w komiksie, ale i w całej literaturze światowej. Otóż wracałem wieczorem z Szombierek na Zgodę, dziewiątką i tam są takie momenty trasy, gdzieś od Goduli po samą Frynę, że człowiek odruchowo sprawdza czy ma portfel w kieszeni, na przystankach wysiadają zmęczeni dwudziestolatkowie o niepełnym uzębieniu, wsiadają ich równolatki w ciuchach modnych rok wcześniej, by wystawać pod ścianami klubów pobliskiego Chorzowa i sprzedawać swe spalone w solariach ciała przedstawicielom biurowej klasy średniej… w XXI wieku, w aglomeracji o milionach mieszkańców takie smutne rzeczy… czterdziestoletnia bana kolebie się na torach odstających pół metra od podłoża, po jednej stronie zardzewiałe płoty Huty Pokój, po drugiej odnowiony Kafauz, z tyłu cioplyta, w tramwaju śmierdzi i jest gorąco, staruszki tulą do piersi reklamówki z węglem… I wtedy pomyślałem, że mój bohater…

Symetrysta.

No tak, Symetrysta, mieszkałby gdzieś tu, w tych familokach tuż obok centrum słynnego neo miasta Ruda Śląska, w tych lepszych familokach i byłby zwyczajnym trzydziestolatkiem, z dziewczyną, laptopem i kotem, codziennymi życiowymi problemami. Byłby taki jak ja albo pan, zwyczajny, ale jednak trochę lepszy. W zalewie przeróżnych post…, tej, wiem że jestem w telewizji, ale wybaczy pan (Śmiech), męczącej medialnej sieczki zawsze zdolny odróżniać rzeczy ważne od nie, pomyślałem, potrzebujemy bohatera z dystansem ale i troską patrzącego na kolejne odsłony wojny polsko-polskiej, bohatera którego jedyną bronią jest…

… symetria. Ale po szczegóły odsyłam do albumu „Uwolnij swój umysł”, który oczywiście bardzo polecam, o czym mogą państwo zresztą przeczytać w entuzjastycznym blurbie na okładce. Spytam jeszcze raz, nie bał się pan, że to nie chwyci?

Łukaszu muszę ci w tym momencie podziękować za miłe słowa, mam nadzieję, że przelew doszedł… Ale odpowiadając na twoje pytanie, nie, absolutnie nie bałem się. Z całą pewnością twierdzę, że takiego superbohatera nie ma nigdzie indziej na świecie. I dopiero ja, tu, w Polsce, byłem w stanie wymyślić kogoś takiego. Spójrzmy na nową falę bohaterskiego komiksu amerykańskiego, który właśnie wpierdala ze smakiem własny ogon, nawet jego antybohaterowie są superbohaterscy, jak nie z urodzenia, to po ugryzieniu komara. U nas mieliśmy Likwidatora, ale jaki on ma pomysł na życie? Poza rozjebać? Albo Wilqu, tak przerysowany, że żenujący, a nie śmieszny czy chwytający za serce. Mój bohater jest inny. Twardo stoi na ziemi. W każdej sytuacji. I dlatego wywołuje falę hejtu, samym istnieniem, swą prawością, wyzwala najgorsze ludzkie instynkty. Nie lubi go zarówno  histeryczna, totalna opozycja jak i najzagorzalsi beneficjenci obecnej wła…

W tym miejscu musimy zakończyć. Do zobaczenia za tydzień!

666

Witam serdecznie na obchodach jubileuszowej, sześćset sześćdziesiątej szóstej Miesięcznicy Smoleńskiej i jakże się cieszę, że możemy się tu spotkać ponownie. Powiedzą niektórzy, że dzisiejsze spotkanie jest pod złą gwiazdą, że sześćset sześćdziesiąt sześć to Numer Bestii, i będą mieli w teorii rację, ale my doskonale wiemy kim jest Bestia i naszym zadaniem jest dalsze wyrywanie jej kłów, aż padnie w drodze do Prawdy jedynej i triumfalnej.

Miło mi na dzisiejszej uroczystości powitać Ryszarda Drugiego Czarneckiego, młodego posła z Wrocławia, kontynuującego piękne rodzinne tradycje, syna, bratanka i wnuka posłów. Z jego dziadkiem znaliśmy się hoho i dłużej, nie zginął co prawda pod Smoleńskiej, ale dla Ojczyzny miał wiele równie pięknych zasług, a wierny był jak pies. I nawet jeśli osobiście preferuję koty, to zawsze będę szanować te jakże piękne, historycznie skundlone zwierzęta. To nie koniec zasług młodego pana posła, jest on również prawnukiem generała Hermaszewskiego, słynnego polskiego pioniera myśli kosmicznej, prekursora i symbolu naszego programu Mars+.

Drugim honorowym gościem jest pan Bartłomiej Misiewicz, człowiek któremu za młodu rzucano kłody pod czołgi, który nigdy się nie poddał i zęby zjadł, oraz włosy stracił, że pozwolę sobie na taki malutki żarcik, na dezinformacji, przepraszam, mikrofon przerywa, na informacji na rzecz naszej partii. Dzielny człowiek z drugiego szeregu, bez pracy takich jak on nie stałbym dziś na tej drabince i nie wspominał tego strasznego zamachu… na ludzką godność i Państwo Polskie. I jak stoję przed państwem, obiecuję, w najbliższym czasie wrak wróci do Warszawy, a winni zostaną sprawiedliwie osądzeni i skazani na banicję z infamią.

Pytają się mnie czasem, czy to już nie czas na wybaczenie i zapomnienie, czyż nie należy spojrzeć w przyszłość… My jednak doskonale wiemy, kto zadaje takie pytania i powiem to głośno i bez żadnych wątpliwości: rządzimy od dopiero pięćdziesięciu lat, z każdym miesiącem posuwamy się do przodu, ale cel nasz jest nadal odległy, choć osiągalny. I nie ruszymy do przodu, dopóki winni takiego stanu nie zostaną sprawiedliwie osądzeni! Dopóki nasz kraj drążyć będą nierozliczone winy WSI, dopóty sędziowie będą sądzić jak sądzą, dopóty nie odbędzie się pełna dekomunizacja majątkowa i świadomościowa, nie ustąpimy. O krok, o włos, o piędź!

Dzisiejszy dzień jest też oczywiście rocznicą Epizodu Oświęcimskiego, zapomniałem która to rocznica, ale to nieważne, ważne że idziemy tą drogą i zwyciężymy, bo zwyciężyć musimy, nie dla siebie, a dla Polski…

***

– Coś dziś bez weny Pan Prezes przemawia.
– No – Dwa młode boty na skraju demonstracji wyglądały na znudzone. Jeden powiewał flagą Polskiej Republiki Robockiej, drugi na koszulkę z napisem „Kamiloka pomścimy” i portretem słynnego męczennika symetryzmu miał narzuconą odblaskową kamizelkę ochrony. – Mogliby w końcu zauktualizować hologram.
– Ty, patrz jakie blachy – Pierwszemu aż czułki zabłysły na widok naprawdę prześlicznej rodaczki z najnowszej generacji biorobotów.

Tłum był zresztą, jak zwykle, mocno mieszany. Obok Polaków częściowo zrobotyzowanych widać było młodsze, całkiem zmechanizowane pokolenia, a nawet kilku najprawdziwszych ludzi, z co najwyżej dwoma, trzema narządami elektronicznymi. Lewacy na Twitterku często pokpiwali z tych staruszków, jednak tu mogli się oni w pełni cieszyć zasłużoną chwałą reliktów odzyskanej wspaniałej epoki Polski Człowieczej, sprzed wojny i Wielkiego Smogu Narodowego.

– Czytałeś już najnowszą książkę z serii Skarby Perły Prawdziwej Gazety Robopolskiej? Jest na Kindlu.
– Nie. Co tym razem?
– „Zgred” Ziemkiewicza. Wielka powieść o czasach najgłębszego upadku Polski, książka niegdyś zakazana i tępiona, autorstwa wybitnego analityka rzeczywistości podskórnej, tak pisze na okładce.
-Tego, co mu program  ostatnio odebrali za odchylenia narodowo-pederastyczne? Coś słyszałem, dobre?

Na moim oddziale w końcu mamy prawdziwą opozycję

Nie miałem już pisać, bo najpierw zdeośrodkowaliśmy sprzątacza, który, jak się okazało, pracował u nas już pół wieku i był przez ten czas związany ze wszystkimi kierownictwami, no i 30 lat temu nie umył podłogi nieodpowiedniemu pacjentowi, znaczy się wtedy nieodpowiedniemu, teraz już jak najbardziej odpowiedniemu i na odpowiedzialnym stanowisku, i potem wprowadzono u nas limit odwiedzin do dwóch dziennie i była taka awantura, że następny miesiąc spędziliśmy okupując świetlicę, rotacyjnie, kilku kolegów poświeciło nawet w tym celu swoje przepustki świąteczne, i śpiewaliśmy kolędy, i fajnie było, aż się okazało, że jeden lider protestu zniknął na oddziale kobiecym, a drugi ma niespłacone bony do ośrodkowego sklepiku i tak nas moralnie oraz organizacyjnie rozbito, że teraz jesteśmy wzywani do pokoju ordynatora z pytaniem o pucz, my ciamajdy oddziałowe i nie tylko, a potem przypętało mi się przeziębienie i nawet nie miałem jak skorzystać z nowo otwartego basenu, przyjechali z województwa, a nawet może z samej wielkiej Warszawy, co będzie jeszcze większa i słusznie, każda dzielnica powinna mieć swój oddział!, i otwarto hucznie nasz nowy basen, który tak naprawdę jest naszym starym basenem i nadal przecieka, ale zapewniono stały obieg wody, takie wycieki są podobno bardzo zdrowe dla środowiska i tylko nie możemy bawić się na zewnątrz, bo smoki – te co dotychczas widywali jedynie nieliczni z naszych pensjonariuszy – są teraz podobno groźne dla wszystkich, tak pisało w naszej korytarzowej gazetce, ale nie wiem, czy wierzyć temu co napisane, bo zniknęło z niej ostatnio zdjęcie pana Bartka, tego młodego, co pamiętacie, dobry jest dla nas wszystkich niemożebnie i jeździ po naszym ogródku meleksem jakby czołgiem, a dziewczęta piszczą z zachwytu, choć jeden z przystojnych młodych doktorów zmienił ośrodek i nazwisko, tak że pozostał tylko jeden i nadal nas bada bezstronnie, choć już z mniejszym entuzjazmem niż dawniej i bardzo dobrze, że ktoś tego rejwachu pilnuje za nas, bo my nie dalibyśmy sobie, tylko szkoda, że jest on szeregowym pielęgniarzem naszego ośrodka, choć tak dobrym, że zbiera wszelkie nagrody na Galach Ośrodków, ostatnio mianował się nawet systemową opozycją wszystkich ośrodków, co tylko dobrze może wróżyć naszemu ośrodkowi i może w końcu dostaniemy zimowe piżamy, bo te letnie się już trochę potargały, ale nie narzekamy, bo wiemy, dokładnie nam wytłumaczono, jak za poprzedniego kierownictwa było źle, a teraz możemy przynajmniej się pomodlić, by było jeszcze lepiej i równo śpiewać maszerując: im słoneczko wyżej, tym chwała naszego ośrodka bliżej!

I jakiś nie znany mi osobiście bliżej Putin, podobno światowa sława w prowadzeniu takich ośrodków jak nasz, podobno też. Ma wpaść wkrótce z wizytą, takie szepty słychać tu i tam, jak dobrze posłuchać, w pokojach najcięższych podopiecznych naszego ośrodka. I nie myślę tu o kółku ciężarowym, łapiecie?