Nieustraszony powrót Bladego

Blady Rasta, osławiony bóg drugiej kategorii, przemierzał wszechświat w swym kombajnie, wyraźnie wkurwiony. W kabinie piździło jak w kieleckim na dworcu, przez przestrzeliny wpełzała próżnia. Nie mróz go jednak martwił, kiedyś spędził kilkaset lat w stanie świadomej hibernacji w pasie Oriona, a awaria urządzeń kierowniczych. Ster się zablokował i spychał statek kosmiczny w prawo, w kosmiczny Pas Rdzy. Ze swego fotela widział wygaszone planety industrializacyjne, wokół przepływały tony śmieci: dawno porzucone statki kosmiczne, obcięte palce i martwe dziwki.

Na szczęście ściągnęło go pole grawitacyjne małej planetoidy. Jego kombajn, jakby przyciągany jakąś tajemniczą siłą, a nie tylko grawitacją, dokował bezpiecznie. Na przystani czekała już mechaniczna kareta. Ruszyła natychmiast, gdy tylko wsiadł. Z trudem widział woźnicę, niekształtną bryłę owiniętą płaszczem i w kapeluszu, na niebie zachodziły trzy słońca. Pięli się w górę, tyle wyczuwał.

Do celu dotarli, kiedy była już noc. „Igorze, oporządź konie” – Tyle usłyszał Blady Rasta wysiadając. Przed nim szczerzył zęby, i nie jest to bynajmniej przesada, zwłaszcza kły mogły imponować, obleśny łysol w stroju wieczorowym. Czerń podkreślała niezdrową bladość cery.

– Witam w mej skromnej posiadłości – Nad mężczyznami wznosił się ponury zamek; służący, z zaciętą twarzą wioskowego głupka, rozwierał wielkie wrota. Blady zastanawiał się, czy to nie hologram. Dyskretnie popukał w mury, odpowiedziały głucho. Prawdziwe kamienie. Musiały kosztować majątek. Z gospodarzem zasiadali już do stołu w komnacie rozświetlonej pochodniami z żywmy ogniem. „Jakieś dziwne to wszystko”, zdążył tylko pomyśleć Blady.

Na kolację podano krwistą kaszankę i nie dosmażony stek z odrobiną chleba. Blady Rasta, wychowany w krainie, gdzie na przednówku czasem znikały najmłodsze dzieci, nie narzekał. Zjadł ze smakiem, wino było doskonałe. Jego gospodarz wręcz się obżerał. Wybierał jedynie najkrwawsze kąski. Nie rozmawiali. Dyskusję utrudniała odległość między nimi, siedzieli po dwóch stronach olbrzymiego, trzydziestometrowego stołu.

– Proszę położyć się spać, Igor pana zaprowadzi – Gospodarz uśmiechnął się w równie przerażającym grymasie jak wszystkie poprzednie. – Porozmawiamy jutro. Piękną ma pan szyję. Mężczyźni nie powinni się wstydzić swych atutów. Te feministyczne uprzedzenia.

Blady drgnął. Za jego krzesłem bezszelestnie pojawił się służący. Twarz niby ludzka, a przerażająca. Tyle szwów się na niej znajdowało.

***

Kiedy Blady się obudził, na niebie już raźno świeciły dwa słońca. Kolejne wznosiło się do ich poziomu. Bladego napierdalał łeb. Migrenę miał. Wino było chyba nazbyt dobre.

Wlókł się ponurymi korytarzyskami próbując trafić do wygódki. Płonęła co trzecia, czwarta pochodnia, z sufitów wiły się pajęczyny, w odległych załomach słychać było podejrzane piski. W końcu sobie przypomniał, że w średniowieczu potrzeby naturalne załatwiało się gdzie bądź.

W jadalni znalazł żarcie, tym razem bardziej urozmaicane.  Do wczorajszego menu dodano krwiste flaki. Gospodarza nigdzie nie widział.

Przez resztę dnia snuł się po zamczysku. Zwiedził nawet piwnice. Krypty wypełnione długimi tajemniczymi skrzyniami. Zamkniętymi na kłódki.

Korytarze przedzielone kratą. Kobiece –  wyobraźnia płatała mu figle najwyraźniej – głosy i chichoty dobiegające z oddali. Plakaty dawnych gwiazd ekranu. Aksamitnie wyścielone sofy. Wodne łóżka z puchowymi kołdrami. Scenografia taniego burdelu.

Dziwne miejsce.

***

Igor zapukał do jego drzwi.  Nic nie mówił. Wskazał ręką kierunek.

I znowu on, tajemniczy gospodarz. Nadal w czerni. Stał na końcu korytarza. Za nim feeria świateł.

Niezrozumiałe.

Już odwracał się z tym swoim nieodłącznym uśmiechem. Przygarnął Bladego do siebie i razem wyszli.

Zagrzmiały brawa. Znajdował się w wielkiej hali,  na widowni siedzieli ludzie wszystkich gatunków, klaskali i wgapiali się w niego.

– Witamy was wszystkich w naszym nowym show! – Obleśny Łysol wręcz wył do mikrofonu. „Kosmicznych mistrzów podrywu” poprowadzę wspólnie z Krzysztofem Igorrrrrrrem Ibiszem!!! – Kolejna burza braw. – Nasze komputery wskazały oto tego tutaj słynnego Bladego Rastę jako najlepszego uczestnika programu…

– „Kosmiczni mistrzowie podrywu”!!! – Pod Bladym ugięły się kolana. Łysol trzymał jego ramię żelazną dłonią. Może dobrze. Inaczej by upadł.

Spotkamy się w sondzie, metaluchu – Wyszeptał. I pokazał publice swoją najlepszą twarz.

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie z Twittera

Komentujesz korzystając z konta Twitter. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s