Surowa woda

Miałem trudne dzieciństwo.

Oczywiście dziś każdy takie posiada, inaczej psychologowie nie mieliby roboty, a branża coachowska by zbankrutowała, ale uwierzcie mi – ja naprawdę miałem trudne dzieciństwo.

Koledzy przychodzili się pobawić, mieliśmy z bratem nowe resoraki z erefenu albo lego kupione za prawdziwe marki w peweksie, i wszystko było ok, a nawet lepiej, dopóki mama nie serwowała gościom herbaty. To były czasy, kiedy nie można było ot tak wejść do sklepu i kupić soczki czy inne wody cudowne, syfon pozostawał marzeniem, a oranżadę w woreczkach rzucano raz na kwartał; piłem to niedawno, straszne świństwo. Tak więc, kiedy mama wnosiła do pokoju herbatę, mamusie kolegów zaczynały dyskretnie chrząkać i pospiesznie ubierać swoje pociechy, ewakuowały się z nimi pospiesznie, nie dając się przekupić nawet kolekcją obrazków z gum Turbo.

Nie muszę dodawać, że była to z reguły ostatnia wizyta.

W szkole siedziałem w ostatniej ławce, w stołówce inne dzieci się ze mnie śmiały i rzucały suchymi bułkami. Jakaż ulgę poczułem, kiedy w czwartej klasie zmieniłem szkolny budynek i skończyły się te męczarnie i nie wmuszano we mnie picia ciepłej herbaty z wielkiego gara, gorzkiej, bezsmakowej, przede wszystkim: gorącej.

W okresie dorastania bynajmniej nie było lepiej. Przychodziły różne dziewczyny, to zeszyt pożyczyć, to z zasuszonymi roślinkami na biologię, dawały się skusić nawet na progu przekroczenie, rozbierały się – z kurtek, jeśli była zima – aż wkraczała mamusia. Z herbatą. Czyż muszę pisać coś więcej?

Studia to był koszmar! Do dziś mam uraz do parówek.

Zaczęło się wszystko w 1871 roku, kiedy to prapradziadek lał Francuzów pod Sedanem i wysłali go z wielkim kotłem nad strumyczek, by wodę na kawę przyniósł i zagotował. Fajer rozhajcowany, woda dochodzi i jak nie jebnie, pocisk w sam środek ogniska, prapradziadek w strzępach. Kanonier francuski się podobno Sagan nazywał i był przodkiem znanej później francuskiej pisarki. Medal dostali obydwaj, bo to ponoć był ostatni wystrzał tej wojny, dziadek też. Podobno ładnie wyglądał na trumnie.

1914 rok. Pradziadek taszczy kocioł przez ledwie co zdobyte historyczne belgijskie miasteczko, stawia wodę, tym razem na herbatę, krótki strzał snajpera. Karne dotychczas pruskie szeregi idą w rozsypkę, mordują, gwałcą, podpalają, i tak dziadek przechodzi do historii, w 1918 roku powstaje wolna Polska, przynajmniej herbata wsiąkła w ziemię nie na darmo.

1945 rok. Tym razem co prawda dziadek, i radziecki bombowiec, reszta zasadniczo taka sama. Cykoria rozsypana po śniegu hen daleko. Razem z dziadkiem. T-34 się nie zatrzymały choćby na chwilę.

Tatuś. Elektryk na kopalni. Sam jeden, gołymi rękami kable równie gołe, aluminiowe, bo innych nie było, ciągnął i nigdy nic. Ani razu go nie pokopało. Aż chciał czajnik elektryczny, z darów, pierwszy raz użyć. I co? Tak pierdolnęło, że w dzielnicy przez tydzień prądu nie było. Tatuś też już nie był taki sam. Latem nawet beczkowozów się lękał i dokładnie mierzył temperaturę każdej wody. Kopaliśmy się w zimnej.

Spalonych na gazie czajników i innych pomniejszych nieszczęść to ja już nawet nie będę wymieniał.  Pamiętacie upadek przemysłu w 89 roku? Nastąpił, kiedy zrezygnowaliśmy ostatecznie z prób ich używania. Pierwszy krach chińskiej gospodarki z 91? Ostatni ekspres do kawy oddaliśmy w darach.

Nie gotujemy. Wody. I już.

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie z Twittera

Komentujesz korzystając z konta Twitter. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s