Nazywam się Wanes Petroniusz Sarmata i jeszcze przed idami marcowymi byłem prefektem XVII Legionu Britannica. Urlopowanym, po 10 latach ciężkich walk z Hunami i Gotami w Galii Belgica, dla podleczenia odniesionych ran i zastarzałych kontuzji, w Wiecznym Mieście. Nasza stolica już nie jest tym, czym była kiedyś, ale nadal to wielkie miasto.
Aktualnie złupione przez Wandalów. Stawałem na murach dzielnie, ale kiedy belka spada na głowę nie można nic poczynić, o Marsie, i tak trafiłem do niewoli barbarzyńców. Ja, potomek starożytnego rodu, tak starego, że do przechowywania masek pośmiertnych musieliśmy wykupić cały kwartał na Kwirynale, piszę te słowa na korze jakichś nieznanych mi drzew, a podcierać się muszę liśćmi, dobrze że zielonymi, bo mamy jeszcze lato, nawet tu, w odległej Germanii, choć noce coraz zimniejsze. Wczoraj przekroczyliśmy kolejną rzekę, nazywają ją wokół Wistulą, czy jakoś tak. Z dorobku cywilizacji najbardziej tęsknię za gąbką na patyku w occie.
Jak już mnie związali i pognali na targ, to nawet się ucieszyłem: może nie będzie tak źle? Co tu dużo ukrywać, na północy wszystko się sypie, niejeden legionista brał w tyłek – dosłownie – od jeźdźców na niewielkich scytyjskich konikach, i w sumie wolałbym tam nie wracać. A Kartagina to solidna prowincja, dobry klimat, robotni chłopi i duże latyfundia. Obecnie, przejściowo, w rękach Gejzeryka, ale nasze dzielne legiony wkrótce ją odbiją, jestem pewien. Aecjusz imperator!
I wtedy spotkała mnie przykra niespodzianka. Jasnowłosy barbarzyńca sprzedał mnie drugiemu jasnowłosemu barbarzyńcy, transakcję potwierdzili uściskiem ręki i tym paskudnych ich napojem, warzonym na chyba żołędziach, obśmierdłym piwem, to już wolę samą wodę; ten drugi, mówiący narzeczem germańskim jakby miększym, nieznanym na nadreńskim linesie, wrzucił mnie na wóz ciągnięty przez dwa dziwne byki nie byki – a skurwiele rogate twarde były, przetrwały przeprawę przez Alpy i dalszą podróż na wschód. Bo tak, pognano mnie na wschód.
(…)
Lud jest tu zaiste pokojowo nastawiony do przybyszów, serdeczny, rosły i prawdziwie chrześcijański. Chlebem i solą witają wszystkich, nawet takiego obszarpańca jak ja. Zgodnie z naukami Pana naszego Jezusa i Matki Jego, Maryi. Nie jestem już więziony, w tej społeczności de facto nie praktykuje się niewolnictwa. Braniec lub branka po wkroczeniu do Lechistanu zyskują wolność, choć nie stają się w pełni obywatelami republiki. Trochę to skomplikowane, ale jeszcze znajdę czas, by pełniej opisać.
Całe rodziny, od niemowląt po pradziadków, mieszkają w wielkich, podmurowanych chatach krytych słomianą strzechą. Kobiety są równe mężczyznom, choć wychowywane w pokorze przez matki i babcie, w wieku trzynastu lat są już gotowe do zamążpójścia. Obcinają wtedy warkocz swój długi, tak złocisty jak zboże na polach wokół i wprowadzają się do zagrody męża. Rolnictwo, obok myślistwa i handlu wyrobami artystycznymi, jest podstawą tutejszej ekonomi. Podatki są naprawdę niskie, a mimo to przed każdą chatą stoją wozy własnej konstrukcji. Wygodne i bardzo szybkie. Nazywają je furmankami. Dzieci uczą się historii i życia z ust pradziadków.
Po dwóch latach pracy na rzecz społeczności mogę się udać na Zachód, do domu. Ale coraz bardziej rozważam pozostanie, cóż mnie tam trzyma? Dawno w przeszłość odeszły triumfy Oktawiana Augusta, rzymska kultura – bo już chyba nie moja – się zdegenerowała i nie podniesie się już. Tajemnie modlą się do starych bogów, zamiast zaufać Łasce Pańskiej. Przyszłość jest tu, to tu bije serce Europy. Tu młodość się rozrasta nie nadmiernie, starość nie jest zdemenciała, mądrość – ta słynna sofia spedalonych Greków – nie poddaje się platońskim rojeniom, ściśle związana pozostaje z cyklem pór roku i naukami biskupa Wojciecha.
(…)
Sami siebie nazywają Polakami i zamieszkują tę ziemię od pokoleń. Widziałem kamień z imionami królów, listę w twardym wapniu wyrytą, wstecz sięgającą Troi. Goci, Silingowie, Frankowie i inne narody wymienione przez Ptolemeusza Starszego oraz Tacyta to odszczepieńcy z tychże ziem się wywodzący. Wygnani na poniewierkę banici, złodzieje mordercy, kazirodcy i prostytutki, oto odziały szturmujące od narodzin Pana Naszego linie graniczne na Renie i Dunaju. I Rzym pokonały takie łobuzy! Czuć w tym palec…
(…)
A co jeśli i Eneasz był Polakiem? Albo Odys? Boję się o tym myśleć, ale to nowe czasy i należy odrzucić stare prze….
[W tym miejscu kończy się, niestety zachowany jedynie we fragmentach i w późniejszym odpisie tzw. Pamiątki Wanesa albo Latopis nawróconego Rzymianina, najstarszy zachowany zabytek piśmiennictwa polskiego]