Porozmawiajmy

Nie uważam się za twórcę, ani choćby współtwórcę terminu symetryzm, choć ze skromności nie zaprzeczę – byłym przy połogu, nieledwie zarodzaniu się tej słynnej i szeroko komentowanej obecnie idei. I z tego miejsca czuję się na siłach wtrącenia słów kilku symetrycznych w rzeczonym temacie. Posłuchajcie więc mojej opowieści, z samego serca wziętej, ku uciesze przynajmniej, a może i pożytkowi z niej płynącemu.

Ze wszystkich bibliotek na świecie musiała wejść akurat do tej. Jeden z największych mych życiowych błędów, kiedyś na nią prawie głosowałem. Na wysokich obcasach, w modnej sukience. Wyglądała jak Sharon Stone w „Nagim Instynkcie” i podobnie też rozsiadła się w czytelni, zakładając jedną nogę na drugą. Dyskretnie rzuciłem okiem na tytuł foliału; „Ziemie piastowskiego Górnego Śląska” nakładem Ministerstwa Obrony Narodowej z 61 roku, zacna pozycja, nie czytałem. Niżej wstydziłem się spojrzeć, więc uklękłem i zacząłem poprawiać skarpety w moich sandałach. I nie, nie zdradzę wam, czy miała, czy nie miała…, bo ujawniłoby to mój mizoginizm i zazdrość do inteligencji przez duże „I” pisanej. No, majty Dudy to nie były, nie żebym żałował nadmiernie albo co.

Przy kontuarze jakiś bykowaty pięćdziesięciolatek awanturował się, że on tu przywiózł furmanką kolekcję książek, zbiór całego życia swego i jako jednostka publiczna są zobowiązani do przyjmowania darów. Bibliotekarka mu tłumaczy, że to „Panie fototapety przecież, nie książki” i niech może spróbuje w skupie obok albo w meblarskim, no co pan obrażony wychodzi trzaskając drzwiami i krzyczy, że przyprowadzi kolegów.

I faktycznie, nie zdążyłem nawet wygrać kolejnego flejma na Twitterku, notabene męczą mnie już te wszystkie łatwe triumfy, ani nawet dopisać błyskotliwego akapitu do pracy habilitacyjnej  („Twórczość Szczepana Twardocha a kwestia niepodległości Rybnika w szerszym kontekście kulturowym”), wpada jak wicher i ciągnie za sobą dwóch koleżków. Niewyraźni jacyś, trzeba to jasno powiedzieć. Pierwszy to facecik przypominający nieudanego Hitlera – powinienem w tym miejscu zakończyć tę relację, przegrałem – ale naprawdę tak jest: tłustsze włosy, mniejszy wąsik i trochę grubawy, próbuje więc ten facecik doskoczyć do kontuaru i spojrzeć w oczy bibliotekarce, a sekunduje mu młodzian w moim wieku, choć wyglądający nie tylko fizjonomiką na przedwojennego gimnazjalistę, takiego męczonego przez łacinnika i przez to zbierającego pasem w dupę od ojca, co sam z chałupy wylazł na ludziów i został ck urzędnikiem, a synek głupszy niźli rusińska Krasula. I może przez to zawsze jęczy pod nosem”podmiana populacji”, pytany (przez profesora) albo i nie.

Nie koniec to zadziwień dnia tegoż, święto jakoweś abo co? Na tenże rwetes bowiem że ze salki obok wylatuje osławiony felietonista i publicysta endecki, chłop z chłopów, fantasta wielgi jak dąb i krusowiec zażarty, przeciw komunie i późniejszym zaborom spiskujący pismami ulotnymi y knigami. W szorty i surdut ze lenu, w rabacyi Angory s fenigów wydarty, obleczon, a pod niem, pod marynarą, koszula z Bolkiem Wielkim Którymś Tam, nie rozpoznaję, pod szortami to nie wiem co nosi i wiedzieć nie chcę, spozieradło z czubka sandała dyskretnie chowam do kieszeni. Ryczy jako ten odyniec lubo i Misiecki i się z panami trzema cmokają, tulaskowują, widoczni znajomi z miedzy albo i może sejmików? Bo widuję, że szorty pasem słuckim przewiązane.

Larmo takie, że ida terozki do izby obok. I co widza? Chłopów i baby wiecujące jak za Gierka, z takiej jakby kozatelnicy uczony leber klaruje. „Koniec popisów. Nowa Polska dla wszystkich” rozczytuja polackie litery nad piecem. Godo jak najsztajger Pomianowski, co to AGH w Krakowie ukończył i jak ten Polok, ino po polskiemu rozprawioł. W 87 maluchem do Rajchu pitnął na pochodzenie i klamoty w doma ostawił, mundur hajera tyż. Godka mo fest, kokot jedyn, ale im dużej tym gupiyj i wszystko przeinaczo. Może to z tej hicy? A może i temu galantowi hercka z familoka na dekiel zlecioła? Znoł żech kiedyś takiego synka, biedny bebok. Wyłaża, klapsznita z karminadlem hab do ancuga.

Nie wstydzę się tej drobnej kradzieży, bo głodny jestem jak poseł na delegacji, by wilków nie obrażać takimi zrównaniami, a zresztą ledwie co usłyszałem, że trza się bratać z dołami społecznymi, oswajać ich antysemityzm albo antysemityzmem, nie dosłyszałem, mesjanizować wśród kibiców i bezrobotnych. To niech się Pan Mówca uczy z praktyki, a nie książek, kontakt bezpośrednimi z odrzuconymi jest najważniejszy, filiżanka sojowej latte nie może już dłużej przesłaniać nam niedoli ludu prostego. Prawe to i sprawiedliwe, zaprawdę.

W czytelni haja (awantura) jeszcze większa niż przedtem. Śliczna i mądra pani z pierwszego/drugiego akapitu nosek sobie w tak zwanym międzyczasie poprawiła, operacyjnie chyba nawet, i ze znanym felietonistą/publicystą są już na ty i wspólnie śmieją się z żartów doskonałych pospólnych. Chyłkiem pod regałami przemykam ku drzwiom, przeskok tygrysi nad katalogową skrzynią czynię, pękają mi żebra i dech tracąc powolutku ku nieprzytomności zmierzam i już nie wiem, czy to zwidy jakieś, czy widzę łysielca z GW pod pachą i w koszulce „Solidarności”, co w progu stoi – Lem to czy nie Lem? – i głosem stentorowym wykrzykuje nad tym harmidrem okrutnym i orgią umysłów rozpasaną:

– Nie blejmujmy wiktima w Obrzydłówku!

Nir Fir Dojcze

Nie można tak sobie wejść. Trzeba zadzwonić z portierni i potwierdzić przepustkę, a i tak strażnicy w czarnych mundurach rewidują cię jak polskiego bandytę. Po przeszukaniu pakuję swoje graty do torby i ruszam topiącym się asfaltem, nigdzie ani jednego drzewa, wycięte jeszcze w 2017 roku,  w czasie w którym ta historia ma swój przerażający początek.

Europę opanowała wtedy fala islamistycznego terroryzmu i na granicy na Odrze pojawiły się miliony uchodźców. Polski, bo już nie polskojęzyczny,  rząd chciał zablokować tę migrację, jednak bez wyjścia z Unii Europejskiej okazało się to niemożliwe. Wstyd przyznać, ale wykazaliśmy się nadmiernym humanitaryzmem i humanizmem, jedynie Bosak przestrzegał przed podmianą populacji, część myślała jedynie o ekonomicznej korzyści związanej z napływem białych, zamożnych Europejczyków i dlatego teraz jesteśmy w czterech literatach. Pardon, literach. Naprawdę nie chodziło mi tym Razem o Żulczyka, Twardocha, Szostaka i Orbitowskiego, ale mogę się podzielić obiektywną opinią – pierwszy umarł przedwcześnie, drugi uciekł do Rajchu niespłaconym mercem i teraz klepie biedę na kasie w Aldim, trzeci to niespełniony talent, ale ma dopiero 60 lat, jeszcze się rozwinie, a ostatni…. ech…

Trawniki równo przystrzyżone, na co drugim dumnie szczerzy się pod flagą biało-czerwoną krasnal. Pracujący w ogrodach polscy Niemcy machają do mnie przyjaźnie i krzyczą „dzień dobry” z zabawnym akcentem, ich dzieci szwargoczą po polsku aż miło posłuchać. „Hej” odpowiadam i uśmiecham się równie szeroko, teraz trudno o każdą robotę, od kiedy przyjęliśmy pięć milionów repatriantów z Zachodu, ale myślę sobie swoje – Dziadka mi łajzy umordowaliście. A co, to może nieprawda? Nie umarł w wieku 83 lat w szpitalu w Osnabruck? Umarł i leży w tamtej ziemi, a naszą skopują.

10 złotych polskich napiwku. Jak ich stać na mieszkanie w ogrodzonym osiedlu to daliby więcej albo przynajmniej w euro. A co, nieprawdą jest, że biorą renty i emerytury stamtąd, bo tu mogą żyć jak paniska i żadna bomba im nie wybuchnie, co najwyżej po mordzie dostaną, za obmacywanie naszych kobiet? Prawda to.  Te kobiety, szkoda gadać.

Czytałem w internecie zresztą, że od początku był taki plan. W Brukseli specjalnie wymyślono zagrożenie islamskie, ichnie służby sfingowały szereg zamachów, by zająć Polskę pokojową migracją z zachodu. Nie udało się Barbarossie, nie udało Krzyżakom ani Hitlerowi, to taki fortelik, jak mawiał Imć Zagłoba, sobie umyślili. I my, Polacy, witaliśmy pierwszych „uciekinierów” chlebem i solą, dumni ze swego człowieczeństwa, a strzelać powinniśmy, kanonierki na Odrę wprowadzić i bez litości pruć z katiusz aż pod berliński ring, by nikomu do głowy nie przyszła przeprowadzka.

I znowu obszukują na wyjściu, tym razem czy czegoś nie ukradłem. A co tu ukraść można, jak wszędzie się rozplenił niemiecki ordung i nawet nieliczni Polacy w tym getcie niemieckich emigrantów, do którego nawet policja wstydzi się wjeżdżać w swych elektrycznych samochodach, wszystko łańcuchami przymocowali? Przynajmniej naplułem im do tej pizzy. I powiedziałem, że to nowy sos. Teraz nie wejdą do raju, bo człowieka zjedli, kanibale.

Jeszcze Polska nie zginęła!

Under The Bridge

Szczur i H. śpią po drugiej stronie ogniska i nie tylko straszliwie pochrapują, ale jeden z nich, a może obaj, puszcza też okropne bąki. Taki smród, że nawet Gesslerowa ze swoim środkiem na wzdęcia by nie pomogła. Miesiące, lata całe, na spleśniałych sucharkach, teraz obżarli się tłustego mięsa, to nic dziwnego, że jelita nie wytrzymują i fetor wisi w nocnym powietrzu. No nic, przemieszam w kotle. Ale zimna noc, szkoda że taką krótką wzięłam tę sukienkę, ale żadna inna nie pasowała mi do śliczni bucików, to teraz trochę marznę.

Zaraz mi jakiś mądrala w komentarzach napisze, że nie ma żeńskich trolli. Oczywiście, że są. Jesteśmy odrobinę ładniejsze od męskich, mamy odrobinę mniej włosów na brodzie i malujemy sobie oczy węglami, ale tak ogólnie jesteśmy jeszcze wredniejsze i paskudniejsze. Podobno. Ja tak nie sądzę. Jesteśmy cudownymi, długowłosymi istotkami, choć nie tańczymy już nago po lasach, bo to skrajnie nieopłacalne, ale zatrudniamy się w klubach nocnych, popadamy w nałogi i kończymy pod mostem.

Ten pociąg, co dudni mi nad głową, to chyba pospieszny do Berlina. Ech. Ale bym się nim zabrała w daleki świata. Ale nie, nie mogę, bo ten H. to okropny tradycjonalista. „Za Franza Josefa trolle mieszkały pod mostami, to teraz też będą” – jakbym słyszała jego głos, despotyczny ton urzędnika ck monarchii w powiatowym miasteczku Głodomorii. Wtedy woskowano wąsy, łaził taki po ryneczku stukając laseczką i wszyscy mu się grzecznie kłaniali. Bulgocze ten żurek śląski na kościach, żeby tylko nie opryskał ręczniczka, który H. powiesił do suszenia.

Już i tak szepczę zbyt dużo, ale ogólnie jestem okropnie wygadana i mam czasem trochę szalone pomysły. Jak przy tym ostatnim wędrowcu. Klasyczną zagadkę mu zadałam, o tym co chodzi na czterech łapach, dwóch, a na końcu trzema się podpiera. Szczur i H. spojrzeli na mnie jak na wariatkę, Szczur aż owinął ogonkiem: chyba pomyliłam tradycje, co też to wykształcenie robi z trollem. Ale ten bidulek musiał być bardzo zdenerwowany, bo odpowiedział: zegar. Po dziadkach, spod Leningradu. Szczur i H. się rzucili na niego, roznieśli na strzępy. Moim kuchennym tasaczkiem.

Wyglądał nawet sympatycznie, choć żeby mieć pewność, trzeba by go najpierw ogolić. Gdzieś tu leży jego głowa, może się przyjrzę. Żurek niósł do domu, a nawet truskawki, co mi uratowało życie, bo jako weganka z przekonania żywię się tu głównie opadłymi liśćmi. A przecież mamy prawie lato. Świta. Niebezpieczna to pora dla trolla, trzeba się będzie znowu nasmarować kremem z filtrem, by mi znowu jakieś świństwa na buzi nie wyskoczyły.

Co poszło nie tak? Po studiach?

Na moim oddziale fajno jest

Wstrząsające wydarzenia jakie ogarnęły nasz oddział były wstrząsające nawet jak na wyśrubowane, wysoko cenione gdzieniegdzie na świecie, standardy naszego ośrodka i aż żal o nich pisać. Jako wierny kronikarz muszę jednak pozostawać w Prawdzie, więc żadnego zła się nie ulęknę, choćbym miał iść mroczną doliną.

Metaforycznie oczywiście, bo nasz ośrodek nie ma nic wspólnego z mrokiem, jesteśmy nowoczesną jednostką służby zdrowy, choć oczywiście nie lękamy się średniowiecza i jego wybitnych osiągnięć, kiedy człowiek był człowiekiem, a pacjent umierał w pełni sił i z modlitwą na ustach, zamiast pozostawać ciężarem dla państwa. Zwłaszcza w ogródku się bardzo przejaśniło, odkąd wycięto wszystkie drzewa i sprowadzono konie. Z Janowa podobno. W kącie, pod płotem wykopano nawet jakieś kości, zainteresowała się nimi pewna blondynka, ładna i inteligentna i wszyscy jej teraz zazdroszczą i rozpowszechniają różne kalumnie, ja nie. Jestem po prostu ładniejszy.

Potem mnie wypuszczono na przepustkę, to było okropne dziewięć nocy, straszliwie tęskniłem i to był błąd, bo jak tylko przekroczyłem skromne, acz nowoczesne progi mojego oddziału, wylądowałem w samym środku kolejnej potwornej awantury. Ma nasz ośrodek odwiedzić dyrektor największej światowej placówki i teraz pół oddziału się cieszy, a pół kompletnie neguje sukces naszego wspaniałego kierownictwa. Nieliczni półgębkiem wspominają, że najlepiej by go było zostawić tu na kuracji, tego gościa, ale to już zanadto obraźliwe. Tylko nie wiem, dla nas, czy dla niego?

Znowu mamy na głowie prokuratora. No tego, co absolutnie nie zażre. Wrócił z niebytu. Kiedyś, kiedy pracowałem w ośrodkowej bibliotece, znalazłem jego twarz w starych numerach gazetki ściennej i już wtedy pilnował porządku na naszym oddziale. Medale zbierał. Ale sympatyczna morda, taka polska. Wąsy i Bóg. W sercu. Bóg. Wąs też.

Przypomniało mi to o tym fajnym młodym doktorze (co tak naprawdę też jest pacjentem…). Teraz kuruje nas przyjaciółmi i ich historiami. Niby musimy znać! Niby jest trzech facetów i trzy dziołchy i to historia dokładnie o nas. Tak życiowo wstrząsająca. Chyba już wiem skąd ten cały symetryzm.

Najbardziej mnie cieszy, że do naszego ośrodka nie wejdzie nikt obcy, tak kurczowo pilnują naszego bezpieczeństwa i na pewno nic nie wybuchnie. No, z zewnątrz, bo jak z niedopatrzenia wyleciał kocioł grzewczy, to do dziś nie znaleźli usterki. Tylko awansowali kilku monterów na stanowiska dyrektorskie. I dobrze, gdzieś trzeba zdobywać praktykę.

Przynajmniej salowa Marta jest urocza jak nigdy dotąd. Na korytarzach szepczą, że spadł jej z pleców garb sztudencki i teraz będzie tą, no, licencjonowaną uczycielką. I bardzo fajnie. Niech ucieka stąd jak najszybciej.

Polecam Monachium. Ale po lipcu.

Śmierć ma na imię Marta

Kiedy koledzy urządzali mi wieczór kawalerski, to poszli po absolutnej taniości i nie dość, że wylądowaliśmy ostatecznie w Meduzie z Lornetą, to zamiast zafundować mi pełen program w porządnym nihgtclubie, choćby w tym nad sklepem monopolowym Wielbłąd w Chorzowie, wysłali mnie do cygańskiej wróżbitki. Z trzema sutkami co prawda, co tylko kolejny raz dowodzi, że Kevin Smith przewidział absolutnie wszystko (no może poza własnym upadkiem), ale było cokolwiek dziwacznym przeżyciem. To wróżenie. Jedno zdanie padło tylko, jak w tytule, a potem straciłem przytomność i obudziłem się na przystanku na estakadzie, ograbiony z zegarku po ojcu. Uprzedzając ewentualne filmowe zapytania – zegarek ów nie był przechowywany w żadnym spektakularnym miejscu, przynajmniej nic mi o tym nie wiadomo. 25 lat pracy. Taty. Zegarka miejmy nadzieję, u nowego właściciela, też.

Zresztą i tak byłem mocno do przodu, bo oczywiście żadnego ślubu nie było. I mam nadzieję, że te patafiany się karnie stawiły w sztruksowych garniturkach w kościele, dzielnie walcząc z kacem w sobotnie południe i dopiero po trzecim pogrzebie zorientowali się, jak bardzo zrobiono ich w chuja. A pogrzeby wyobrażam sobie przepiękne, z cudnymi wieńcami i trupami wyłażącymi z butów. Albo budów. Wsio jedno. I tu, i tu ręce całe w wapnie. I ciężka harówka. I belki źle przycięte.

Najlepsze, że niektórzy woleli z góry wysłać kasę w kopercie, zamiast pojawiać się na bibie z odkurzaczami czy innymi upominkami z listy mojego niedoszłego najważniejszego dnia w życiu. No jak w Pereelu, choinka i motyla noga. Tylko książeczek mieszkaniowych brakowało. Podliczyłem i zerwałem kontakty ze wszystkimi znajomymi, rodzina ma mnie za umarłego. Zmieniłem listy kontaktów. I mam teraz lepszych przyjaciół.

Na ćwitrze. Nie tęsknią, nie pamiętają, nie cierpią. Fajno jest! Są nawet dwie Marty. Świetne dziewczyny. Tylko trochę okropne. Jak to śmierć.

Nawet rodzinny czterolatek się załamał. Kiedy jego z kolei Marta opróżniła szafkę w przedszkolu patrzył się nas takimi wieeeelkimi oczami i straszliwie poważnym głosem zawyrokował: Ona już nie wróci…

Małej wiary chłopak. Wróciła. I teraz Jaś ma dylemat jeszcze większy, bo – uwierzcie, to cytat absolutnie autentyczny – dopytywany o szczegóły tragedii wypalił w końcu „bo nie wiem, którą wziąć”. No właśnie.

PS Przy pisaniu tego tekstu zgasły trzy znicze, wyschły dwa wieńce pogrzebowe i spłonęła jedna fioletowa wstęga z napisem „Pamiętamy”. Żaden kot nie został porwany i złożony w ofierze. Szkoda.