Na moim oddziale fajno jest

Wstrząsające wydarzenia jakie ogarnęły nasz oddział były wstrząsające nawet jak na wyśrubowane, wysoko cenione gdzieniegdzie na świecie, standardy naszego ośrodka i aż żal o nich pisać. Jako wierny kronikarz muszę jednak pozostawać w Prawdzie, więc żadnego zła się nie ulęknę, choćbym miał iść mroczną doliną.

Metaforycznie oczywiście, bo nasz ośrodek nie ma nic wspólnego z mrokiem, jesteśmy nowoczesną jednostką służby zdrowy, choć oczywiście nie lękamy się średniowiecza i jego wybitnych osiągnięć, kiedy człowiek był człowiekiem, a pacjent umierał w pełni sił i z modlitwą na ustach, zamiast pozostawać ciężarem dla państwa. Zwłaszcza w ogródku się bardzo przejaśniło, odkąd wycięto wszystkie drzewa i sprowadzono konie. Z Janowa podobno. W kącie, pod płotem wykopano nawet jakieś kości, zainteresowała się nimi pewna blondynka, ładna i inteligentna i wszyscy jej teraz zazdroszczą i rozpowszechniają różne kalumnie, ja nie. Jestem po prostu ładniejszy.

Potem mnie wypuszczono na przepustkę, to było okropne dziewięć nocy, straszliwie tęskniłem i to był błąd, bo jak tylko przekroczyłem skromne, acz nowoczesne progi mojego oddziału, wylądowałem w samym środku kolejnej potwornej awantury. Ma nasz ośrodek odwiedzić dyrektor największej światowej placówki i teraz pół oddziału się cieszy, a pół kompletnie neguje sukces naszego wspaniałego kierownictwa. Nieliczni półgębkiem wspominają, że najlepiej by go było zostawić tu na kuracji, tego gościa, ale to już zanadto obraźliwe. Tylko nie wiem, dla nas, czy dla niego?

Znowu mamy na głowie prokuratora. No tego, co absolutnie nie zażre. Wrócił z niebytu. Kiedyś, kiedy pracowałem w ośrodkowej bibliotece, znalazłem jego twarz w starych numerach gazetki ściennej i już wtedy pilnował porządku na naszym oddziale. Medale zbierał. Ale sympatyczna morda, taka polska. Wąsy i Bóg. W sercu. Bóg. Wąs też.

Przypomniało mi to o tym fajnym młodym doktorze (co tak naprawdę też jest pacjentem…). Teraz kuruje nas przyjaciółmi i ich historiami. Niby musimy znać! Niby jest trzech facetów i trzy dziołchy i to historia dokładnie o nas. Tak życiowo wstrząsająca. Chyba już wiem skąd ten cały symetryzm.

Najbardziej mnie cieszy, że do naszego ośrodka nie wejdzie nikt obcy, tak kurczowo pilnują naszego bezpieczeństwa i na pewno nic nie wybuchnie. No, z zewnątrz, bo jak z niedopatrzenia wyleciał kocioł grzewczy, to do dziś nie znaleźli usterki. Tylko awansowali kilku monterów na stanowiska dyrektorskie. I dobrze, gdzieś trzeba zdobywać praktykę.

Przynajmniej salowa Marta jest urocza jak nigdy dotąd. Na korytarzach szepczą, że spadł jej z pleców garb sztudencki i teraz będzie tą, no, licencjonowaną uczycielką. I bardzo fajnie. Niech ucieka stąd jak najszybciej.

Polecam Monachium. Ale po lipcu.

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie z Twittera

Komentujesz korzystając z konta Twitter. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s