Jak będziecie cicho bajtle, to opowiem baśń piękną i pouczającą. Chcecie? Siodejcie na ryczkach.
Dawno dawno temu, w pewnym kraju nad rzeką wielką i prawie całkiem uregulowaną, żył sobie dostatnio redaktor W., słynny publicysta, powszechnie szanowany i znany z szeregu nonkonformistycznych poglądów na ekonomię, prawo i kwestię kibicowską. Pewnego dnia postanowił przetestować swe teorie w praktyce i w porze urlopowej udał się na węglem, Solidarnością i familokami stojący, przez Niemców i komunistów dawno już zindustrializowany nosz pikny Ślunsk. Na Lipinach pogodoł z hajerami. w Piekarach porzykoł ze starzykami, nocą Kostuchnę obtańcowoł z frelkami, na Ruchu kibicowoł za naszymi chopokami, a na Radoszowach wskoczył do glinianki, by się z tego znoju obmyć i wyrychtować ancug na drogę powrotną.
Płynie kraulem redaktor tam i z powrotem, od lewego brzeg po prawy, podziwia hałdy nieodległe, śmieci do lasu wywiezione i szyb królujący nad okolicą, kiedy go coś kłuje na ciele, i to w miejscu cokolwiek niewymawialnym. Nie chichrajcie się smyki, ino słuchejcie co było dalyj. Patrzy, a to żabka malutka, śliczniutka cała taka, przyssała się do niewymawialnego. Już, już ma ją oderwać, kiedy ta szelma mruga do niego filuternie i się głosem jak najbardziej ludzkim odzywa w te oto słowa:
– Jak pozwolisz mi skończyć, to spełnię trzy życzenia, jakie sobie tylko wymarzysz!
Redaktor W. hołduje naukowym koncepcjom, dialektyce i racjonalizmowi, nie dla niego takie zaprzeszłe szmoncesy i bery, książki poważne czyta i pisze, a jednak… a jednak go kusi, by w te cuda i dziwy uwierzył, by zaryzykował i zgadza się więc, kierowany może chłopskim rozumem? Tego to już mi babka nie objaśniła. Żabka robi swoje w miejscu cokolwiek niewymawialnym, redaktor W. wdziewa portki na swą chudą rzyć, głupio tak gołemu stać, nawet przed płazem i bez zastanowienia pierwsze życzenie wymawia:
– A gdyby tak ruszyć z posad bryłę ziemi?
Nic się nie dzieje przez sekund trzydzieści, redaktor W. już obmyśla specjalne menu na kolację w pendolino, spoglądając znacząco na żabkę, jak tu nie jebnie, dupnie i zatrzęsie się pod nogami umęczona ziemia. Ledwie ledwie się redaktor W. przed upadkiem zdołał uchronić, ale rękę jedną wraził w pokrzywy i jak nie zakrzyknie z bólu. Ale to nic, trza drugie życzenie szykować:
– Chciałbym spotkać szczęśliwych robotników.
Pstryk, chlast i już redaktor W, widzi górników z porannej szychty idących radośnie i lekko sprośne, acz robotniczo dopuszczalne przecie, piosnki o Karolinie i Jasiczku wyśpiewujących. Oczy redaktor przymyka, własnym uszom nie wierzy, ale ni ch…steczka ni wydra – są, dziarsko do aut się pakują i do domu jadą w wielkim uradowaniu. Pomyślał redaktor W., że to nie przelewki, że trzecie życzenie musi obmyślić starannie, nie czas na pierdoły. Myślał, myślał, ledwie co się zećmiło, aż obmyślił:
– Niech sprawiedliwość powszechna zapanuje w tym kraju, bo prawo mamy okrutne dla dołów społecznych szczególnie.
Krzywi się żabsko nasze złośliwe, ale cóż czynić – obiecało, udko jedno prostuje i bęc, nową ustawę przyjętą w jeden dzień mamy w samiuśkiej Warszawie. Uradowany redaktor W. w mordę płaza całuje, żabka cała czerwona się robi, co dziwne, bo na zbyt nieśmiałą dotychczas nie wyglądała, redaktor W. twittuje zwycięsko. Rozstają się w zgodzie najmilszej.
I tylko żabka nasza myśli sobie, że pierdoli to wszystko, jeśli takimi naiwniakami są w tym kraju wpływowi lewicowcy, spierdala do Szwajcarii i będzie tam wykładać ekonomię. Liberalną na dodatek. Takiego wała. Żeby o tąpnięciach nic nie wiedzieć, pijanych górników 15 każdego miesiąca nigdy nie widzieć i w kolejne odpolityczniające reformy PiS wierzyć, to trzeba być kurwa symetrystą.