Jeszcze siedem lat temu przebierali się w barakach i grali na rozpadającym się stadionie, na którym raz w miesiącu odbywał się targ staroci, dziś własnym samolotem lecą do Barcelony i ogrywają ją 3:0. Jak to możliwe?
Mistrzowska drużyna Szombierek z 1980 roku do dziś uchodzi za najsłabszą w historii. Nie bez racji. W większości składała się z ligowych wyrobników, kadrowiczem i to nieetatowym był jedynie Roman Ogaza, jednak pod silną ręką trenera Huberta Kostki wygrała ligę akurat w roku Pierwszej Solidarności. Kolejne 40 lat to balansowanie na pograniczu pierwszej i drugiej ligi, kuriozalna fuzja z pobliską „lwowską” Polonią, kiedy to kibice obu klubów wzajemnie gwizdali na nieswoich piłkarzy w składzie, a następnie upadek i wędrówki po boiskach śląskich LZSów. Najdobitniej skalę klęski zasłużonego niegdyś klubu, wychowawcy kilkunastu reprezentantów Polski, ilustrowały napisy „Polonia Pany” na pobliskich blokach.
Dziś to już przeszłość. Nowy stadion spełnia wszelkie normy, zarówno unijne jak i uefowskie, obok kończy się budowa nowej siedziby, równomiernie łączącej funkcjonalność z nowoczesnością. Urocza pani Marta, szefowa działu PR, przeprasza za panujący wokół bałagan, ale po prawdzie w żadnym polskim klubie nie spotkałem się z podobnym profesjonalizmem. Marta w rozmowie przyznaje, że nie przepada za kopinogami i śmieje się głośno, ale nie mogła się oprzeć propozycji pracy w tak doborowym zespole. Dodaje, że pozytywna energia płynąca od współpracowników jest ważniejsza nawet od pieniędzy i zaraz przeprasza, ale musi zorganizować konferencję z kontrahentami z Berlina i Moskwy.
Nie bądźmy naiwni i nie sądźmy, że w erze wszechobecnej globalizacji dałoby się sukces osiągnąć samą energią. Lepsze czasy na popularnych „Szombrach” zaczęły się wraz z pojawieniem się tajemniczego londyńskiego inwestora, Harolda Lewisa Bishopa. Stugębna plotka głosi, iż pierwszy miliard (jeszcze starych złotych) zarobił właśnie tu, na Śląsku i postanowił oddać miejscowej społeczności kasę z nawiązką. W odróżnieniu od wielu słynnych dobroczyńców polskiej piłki nie wtrąca się w codzienne funkcjonowanie klubu, pozostawiając to fachowej kadrze zarządzającej, choć pozostawił sobie tytularne miano prezesa.
Za działalność klubu odpowiada, jak sami się określają, pierwszy triumwirat: Mlaxis, Adas i Piekarz. Szombierki, jak szczerze przyznają, są ich pierwszym klubem, ale posiadają bogate doświadczenie z innych pół działalności gospodarczej i publicznej. Mlaxis porzucił dobrze rozwijającą się karierę urzędnika państwowego, Piekarz zawiesił działalność swojej firmy doradztwa podatkowego, a Adas…. no cóż, czym zajmował się przedtem Adas oficjalnie nic nie wiadomo, a nie chcę narażać siebie i wydawcy na odpowiedzialność karno-skarbową. W klubie pełnią odpowiednio funkcję dyrektora sportowego, menadżera i dyrektora finansowego.
Adas, jak wspomniałem, nie chce mówić o swojej przeszłości, ale pysznymi anegdotkami z życia klubu sypie jak z rękawa. Na przykład tą o posmarowaniu majtek bramkarzowi Dudzie marihuaną i jakie on potem cuda wyczyniał w bramce, to sobie pan nie wyobrażasz. Albo o tym jak Mlaxis, zagorzały fan Realu Madryt, jeszcze w trzeciej lidze kupował czterdziestoletniego Messiego z Rosario i potem musiał się z nim uśmiechać do zdjęć – kwiczy Adas, te zęby to mógłby sobie jednak wyleczyć, a nie straszyć ubytkami. Messi zresztą zawiódł, nie dał rady na polskich boiskach, ale miło było finansowo podratować legendę światowego futbolu, nawet u schyłku kariery. Mlaxisa aktualnie nie ma w klubie, poleciał do Monachium negocjować transfer Juniora. Ale mogę porozmawiać z Piekarzem.
Od razu widać, że to twarda sztuka, rekin biznesu i magister elegancji. Fioletowa poszetka fantazyjnie wystaje z zielonego garnituru, częstuje kubańskimi cygarami, ale jak zaznacza „prosto z Wall Street” i nie wybucha gniewem na moje pierwsze pytanie, choć prowokacyjnie zaczynam od kontrowersji związanych z rzekomą, podkreślam: rzekomą, optymalizacją podatkową klubowych funduszy. Piekarz: „Nigdzie nie jest zakazane usypanie wyspy na środku oceanu, stworzenie państwa, a następnie przeniesienia tam loga oraz znaku handlowego, a nawet założenie firm przez naszych zawodników. Działamy zgodnie z dyrektywą unijną 235 i oenzetowską…” W tym miejscu, przyznaję, przestałem słuchać, na szczęście jednak obudziłem się, kiedy walnął pięścią w stół i odesłał do regulacji FIFA, UEFA oraz interpretacji Doradcy 001. Piekarz w klubie odpowiada nie tylko za finanse, ale również za coroczne kolekcje ubrań. To on ubiera zawodników i wszystkich klubowych pracowników.
Poza jednym. Trener Chory System ma prawo chodzić w dwupaskowym dresiku o każdej porze dnia i nocy. To twarda widzewska szkoła i takiż charakter, co w połączeniu z wieloma latami spędzonymi w Holandii daje mieszankę wybuchową i dwa tytuły mistrzowskie w ostatnich trzech latach. No i ten zwycięski dwumecz z Barceloną w ćwierćfinale Ligi Mistrzów… „Moja filozofia?” – Zastanawia się Chory System – „Prosta, mam najlepszych piłkarzy na świecie, a reszta to guvniaki”. Twierdzi, że taktyka i takie tam są zdecydowanie przereklamowane. „Trzeba zap…, a jak nogi bolą, to proponuję szpilki i do roboty w aptece”. Dość niekonwencjonalna to filozofia w dzisiejszym skomputeryzowanym do granic wytrzymałości serwerów futbolu, ale jakże skuteczna. „Posiadanie piłki jest zdecydowanie przereklamowane” rzuca i pędzi na zajęcia. „Na aut, wykop na aut” – Słyszę z boiska treningowego.
Jak już jesteśmy przy pędzeniu… Rozmawiając z działaczami, piłkarzami, a nawet szefem klubu kibica, Dzieciakiem, od wszystkich słyszałem, że koniecznie muszę zajrzeć do kotłowni, bo „to tam bije serce naszego klubu”. Minąłem pilota myjącego klubowego airbusa, a jest to pilot nie byle jaki, bo to to sam słynny Jagovski, i z duszą na ramieniu pukam do drzwi obskurnego garażu. Otwiera mi, przyrzekłbym, sam Jurgen Klopp, zresztą widzę opla za plecami, ale na moje pytanie odpowiada przecząco: „Nein. Jestem Janas. Michał Janas. Jak to się szprecha w waszym języku? Kotlarz, jawohl, ja kotłowy” i prowadzi w głąb swego królestwa. Mijam jakąś bulgoczącą aparaturę, wszechobecny smród smaru unosi się w powietrzu, pali w piecu mimo 30 stopni w cieniu, na ścianie widzę Miss88 i plakat drużyny Krisbutu Myszków z sezonu 1995/96. Częstuje mnie jakimś płynem w kieliszku, słoniną i ogórkami małosolnymi. Później dowiaduję się, że sponsor tylko dla tych ogórków trzyma go w klubie, choć myślę, że to bardziej skomplikowane, nie potrafię jednak odkryć jaką rzeczywistą funkcję pełni w organizacji. Może koordynuje wyjazdy? Wokół widzę stos walizek, z jednej zdaje się wystają banknoty. Polskie czy dolarowe, nie widzę, bo natychmiast Janas zaciąga zamek.
Pytam o Barcelonę i nowe Wielkie Derby Europy jak ochrzciła rzeczoną rywalizację światowa prasa. „Der redaktorin, to ganz egal takie zwycięstwo” – Odpowiada – ” Z Górniczkiem to były szpile albo nakopanie tym lebrom z Batorego” – Nawiązuje do ostatnich zwycięstw Szombierek w lidze – „Ale wie pan, największe marzenie, to iś bin mam takie, by zagrać prawdziwe derby, takie z lwowiokami z Polonii…”
Opuszczam klub obładowany gadżetami i jestem dumny z tego, że i my mamy klub na europejskim poziomie. I to jaki!