Cierpienia Bladego
W piątkowe popołudnia ulice Warszawy wypełniają się specyficznym rodzajem ludzi, choć prymitywny wyraz ich twarzy i zwierzęcy sposób zachowania z trudem pozwalają zaliczać ich nadal do gatunku człowieczego. Mężczyźni, bo to głównie młodzi mężczyźni, z dziwnie podkrążonymi oczami, najczęściej zresztą skrytymi za ciemnymi okularami, rajbanami przywiezionymi prosto z urlopu w Egipcie, krzyczą na kierowców autobusów, by szybciej odwozili ich do wynajętych pokoi w podmiejskich sypialniach i za pół godziny zyskanego czasu są gotowi zrobić laskę czy też łaskę – nie sposób dosłyszeć w tym ścisku, rejwachu, smrodzie – jakże zasłużonym pracownikom komunikacji miejskiej.
W domu wrzucają zmiętoszone garnitury do pralki razem z bielizną i nastawiają szybki program do kolorów. Biorą prysznic i, nie zdejmując afrykańskich rajbanów, wciągają na siebie najmodniejsze łachy – wyszukane na allegro w cenach może i nazbyt okazyjnych, ale to absolutnie nie ich problem, byle metka się zgadzała – i wracają do stolicy, by uprawiać straceńczy clubbing. Na prochach jadą już od przerwy na lunch, w domu doprawiają się pigułkami z fiolek podebranych ukochanej babci podczas ostatniej wizyty i z portfelem wypchanym dwudziestkami pędzą odreagować roboczy tydzień, wyrwany im z życia przez złowieszcze korporacje.
Współcześni mędrcy, zwłaszcza filozofowie nowoczesności, psioczyli na rytuały młodych, ale Blademu ten rytm całkiem odpowiadał. Od poniedziałku do czwartku był statecznym księgowym w jednej z wiodących firm na rynku, w każdy piątek od rana go strasznie nosiło i weekend spędzał hedonizując się jak liderzy Led Zeppelin za młodu lub największy idol jego dzieciństwa (2Pac) przed śmiercią nagłą i mocno heroinową. O ósmej wieczorem świat wyglądał kolorowo, a że piąteczek się przecież dopiero rozpoczynał, dorzucano kolejnego lentilka… Blady hołdował tej karykaturze eucharystii. Nieliczni znajomi przestrzegali go przed nadużywaniem chemii, ale on był dumny z siebie, bo dzięki niemieckiej nauce, firmom Bayer i Waffen SS, prawie w ogóle nie pił już wódki. W peegerze z którego wyruszył w Nowy Świat chlali dosłownie wszyscy, poczynając od ośmioletnich łebków, na dziewięćdziesięcioletnim dziadku Józku, weteranie powstania warszawskiego i bitwy o Berlin, kończąc. Zresztą po pigułach miał zdecydowanie lepszy flow.
Możesz mówić na mnie i Rasta
dzieci ulicy to chujowa kasta.
Nie zna życia i idei narodu,
ten, kto nigdy nie wąchał świńskiego
smrodu
Poza cyferkami, proszkami i weekendowym zatraceniem największą pasją jego życia były rzecz jasna kobiety. Dokładnie to dwa różne typy kobiet: lekkie jak motylki dziewczęta o wielkich sarnich oczach i ich absolutne, wydawałoby się, przeciwieństwa: czterdziestoletnie blondyny z lekkimi skłonnościami do świntuszenia i cokolwiek, przyznawał to w duchu, perwersyjną słabością do niedorosłych trzydziestolatków. Obecnie mu się poszczęściło aż nadmiernie, pozostawał bowiem w, jak to określali wielcy pisarze pierwszej połowy XX wieku, intymnych relacjach aż z dwoma paniami, tak się składa, że należącymi, każda z osobna oczywiście, do powyższych kategorii.
Z Marysią miał się widzieć jeszcze dzisiaj, z panią, bo nadal był z nią per „pani”, choć ona nazywała go familiarnie „syneczkiem”, z panią Karoliną dopiero w niedzielę. Pierwsza jak on dojeżdżała do Warszawy z okolicznej mieściny i rano, bez choćby odrobiny snu, bo jak znaleźć lokum w tym piekielnym mieście?, miała stawić się na wiecu wyborczym Andrzeja Dudy. Należała do młodzieżówki PiS i Bladego trochę to martwiło, jednak nie tak bardzo jak możliwość, że spotkają się na tym evencie z Karoliną. Druga z wielkich aktualnych miłości jego życia pracowała bowiem w jednej z komercyjnych telewizji i do jej służbowych obowiązków należało relacjonowanie trwającej kampanii wyborczej. Zakładał, że się nie znają, jednak czasem, już po, jak pisali inni, choć równie wielcy pisarze w drugiej połowie XX wieku, szybkim stosunku seksualnym i kolejnym prysznicu, znajdował swój firmowy telefon zupełnie nie tam, gdzie położył go wcześniej. I to niezależnie od partnerki.
Nie irytujcie mnie błogie suczki
nie zmuszajcie, by Blady dawał nauczki.
Za młodu metaluchów ogarnął sztuczki,
nie straszne mu wychowawcze
stłuczki
No więc tak! Prochy, rajbany i stroboskopowe światła pospołu wirowały w jego głowie, przed nim rozpościerały się piękne widoki całego multum skąpo ubranych, choć może adekwatniejszym terminem byłoby „rozebranych”, damskich tyłeczków, jednak w dali, choć na tym samym poziomie, teoretyczne założenia perspektywy nie były mu obce, dostrzegł i Marysię. Z jakimś fagasem wiszącym u ramienia, już on mu pokaże! Jak tylko da radę zejść z tego stołka, bo chyba go coś na nim uwięziło, tak bardzo nie potrafił się z niego podnieść. Chyba się nie przykleił na dobre do skaju? Pot coraz intensywniej skapywał z blond czupryny na czerwone, anielsko pulchne policzki młodego lowelasa.