Tajemnica nieużywanej windy (3)

– To Chory jest kluczową postacią. – Dziś Sherlock znowu wyglądał jak prawdziwy dżentelmen, więc na pewno nie jak Polak. No prawie, bo na szyi miał elegancko zawiązany szal Arsenalu. Chelsea, Millwall, nawet Tottenham, to bym zrozumiał, to prawdziwe londyńskie kluby, ale Arsenal? – Wszędzie, gdzie się pojawia, tam w ślad za nim podążają zło i występek. Chłopaki Billa wyniuchały, że jest wielkim fanem Barcelony, a dziś przecież Arsenal z nimi gra. – Rzeczywiście, półfinały Ligi Mistrzów, przypomniało mi się. W pierwszym meczu przegrali 1:4.

– Tak więc, panie szofer na Emirates Stadium, setką! – Rzucił mój najserdeczniejszy przyjaciel do taksówkarza i na jednym wdechu, nigdy nie traci okazji do zdobycia nowych informacji od ludzi pracy, zapytał. – No i co pan sądzi o kolejnym kryzysie w polskim rządzie?

– Ach, panie Holmes, o czym tu mówić? – Libański kierowca się rozgorączkował. – Mam kuzyna w Rudzie i on już kopie schron. Boi się WOTu. Fatalny jest ten Schetyna, ale opozycja nie lepsza. Ech, co tu dużo gadać…

– Ale słyszałem, że Zandberg robi dobrą robotę?

– No nie, za dużo o seksie gadają w tych Razemkach, zamiast skupić się na uczciwej robocie. – Odpowiedź była miażdżąca. – Aborcje można zrobić przecież tutaj, w Londynie. Jakby szanowny pan potrzebował, to służę kontaktem. Nie ma już dla Polski nadziei, mówię panu. No chyba że redaktor Woś poruszy w końcu bryłę.

– Symetryzm. Słyszałem. Ciekawa koncepcja, acz lekko naiwna.  – Kiedy Sherlock się rozgada, to nie sposób go powstrzymać. Z trudem udawało mi się go nie słuchać. Na szczęście dojeżdżaliśmy pod stadion.

Tłum kibiców podążał na trybuny. Ludzie wszystkich ras, kolorów skóry, wyznań, poglądów i przynajmniej czterech płci, wszyscy pospołu zamierzali obejrzeć wielki mecz. Niektórzy nieśli prześcieradła z wielkim napisem „Arsene out”, co wydało mi się jednak pewną przesadą. Gdzie osiemdziesięciolatek znajdzie kolejną pracę w dzisiejszych czasach? W powietrzu unosił się przyjemny, słodko-kwaśny zapach macerujących się jeżyków. Na Emirates podawano najlepsze na świecie jeże w sosie truskawkowym. Przypomniała mi się opowieść Śnieżyńskiego, kolejna poszlaka, że Chory rzeczywiście mógł tu być.

Weszliśmy wejściem dla VIPów, wydawało mi się że w oddali wodzę Mycrofta. To aż tak poważna sprawa? – zdziwiłem się. Sherlock przyzwał mnie do siebie skinieniem dłoni:

– Wyczyściłeś swój rewolwer?

– Oczywiście, za kogo mnie masz Sherlocku?

– Dobrze. Ty idź na lewo, a ja się wmieszam w tłum na sektorach Barcelony.

Pierwsza połowa była nudna jak flaki z olejem. Już w czwartej minucie Junior zdobył bramkę dla rywala i trybuny jęknęły z zawodu. Co bardziej rzutcy zaczęli intonować obraźliwe śpiewki mające skłonić Wengera do dymisji. Ot, taka miejscowa tradycja, od dwudziestu lat to śpiewają. Wynik utrzymywał się do 43 minuty, kiedy kapitan Kanonierów Krystian Bielik w potwornym zamieszaniu  po rzucie rożnym wepchnął piłkę do siatki. 1:1 nie krzywdził żadnej ze stron, choć Arsenal był jeszcze dalej od awansu niż przed meczem. W tym momencie potrzebowali czterech bramek, by załatwić sprawę bez dogrywki i ewentualnych karnych.

W przerwie spacerowałem po koronie stadionu, rozmyślając, czy też nie skusić się na słynne jeże w przepysznym sosie truskawkowym z nutką wanilii. Odstraszyły mnie kolejki przed stoiskami. Przez lornetkę próbowałem wypatrzeć Sherlocka po drugiej stronie trybun, zaginął gdzieś w tłumie. Odnalazłem go w okolicy 60 minuty, kiedy Arsenal – o dziwo prowadził – 2:1. Kolejna akcja, jak to mawiają w piłkarskim slangu, z dupy, strzał z 30 metrów i wysunięty zanadto przed bramkę tor Stiegen został przelobowany.

W 73 minucie Wenger, w akcie straceńczej rozpaczy albo na skutek demencji, wpuścił na boisku kolejnego weterana i wiecznie młody Theo Walcott odmienił mecz. Po jego dwóch solowych akcjach w 87 minucie zrobiło się 4:1. Dogrywka? Trybuny szalały, nie wiedziałem czy patrzeć na boisko, czy nadal wypatrywać Sherlocka wśród przerażonych, nagle zamilkłych fanów mistrza Katalonii. Sekundy upływały nieubłaganie. Rzut oka na murawę, rzut oka na trybunę. Dostrzegam jakiś ruch, ale już nie wiem: na boisku? Nie, to Sherlock biegnie, goni jakiegoś potężnego faceta. Ten wskakuje do windy! Na boisku boski Theo znowu się urywa obrońcom, samotnie biegnie w kierunku bramki. Sherlock wybiera drugą windę, głośno krzyczę: Nie!!!!! Nie może mnie usłyszeć, bo w tym momencie pada bramka i stadion wybucha euforią. Przeszklona winda staje w miejscu. 5:1. Na jej dachu widzę tańczącego brodacza. Walcotta na ramionach znoszą z boisku kibice. Wygina się jak wariat, stepuje, w nieprzyzwoitym rytmie wygina biodra. Wengera reanimują na płycie boiska. Chory System, bo to on, to mu być on, nachyla się nad włazem windy z uzi w ręce i…

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie z Twittera

Komentujesz korzystając z konta Twitter. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s