No i umarł mi. Właśnie teraz.
Osiemdziesiąt lat żył. Pisał te swoje grafomaństwa, ja je wciskałem wydawcom i czytelnikom. Sprzedawać, to nie sprzedawały się za bardzo. Załatwiałem państwowe dotacje, sanatoria, stypendia, tłumaczenia. Na własnej krwawicy przez pół życia holowałem.
A ciągle dzwonił i odgrażał się. W środku nocy potrafił. Pijany albo i, co gorsza, trzeźwy. Te straszne maile, budzi się człowiek rano, tu skrzynka cała zapchana wypocinami. Fragmenty nowej powieści (fatalnej), opowiadania (bez sensu) albo, najgorsze, eseje o Polsce albo i świecie całym. Nigdy nie był dalej niż w Sztutgarcie i dlatego tak się mądrzył! Czy też wypominki na, jak to zawsze ujmował, „szlachetnych kolegów po fachu”. Że Twardoch to rz…ć, a nie Hanys. Orbitowski kryptometal. Żulczyk by sobie wstawił nowe zęby jak już do telewizji go zapraszają, tego żulczyka. „Świetna gra słowna” – odpisywałem, ale przecież musiałem. Ego miał jak stąd do Bydgoszczu.
Światowych autorów to miał obcykanych już całkiem, o każdym mógł powiedzieć coś bardzo głupiego. Smith? Ładna. Muller? Brzydka. Roth żałosny. Pynchon? Agent CIA. Albo robot. Ziemkiewicz? Wielki talent, ale wybrał „Politykę”! Z tym to by na wódkę poszedł, z tamtym na pewno nie, z tym może na piwo, ale pilnowałby rozporka. Swojego. Nurt prozy gejowskiej, choć finansowo kuszący, absolutnie nie dla niego, krygował się. Zbyt nieśmiały jest na takie fanaberie. No i za stary już. Na targi to wyciągnąć się go nie dało, chyba że ogrodnicze. Siedem światów z nim miałem. Garnitury to miał po wuju. Komunijne. Z 92 roku. Najpóźniej. Brzuch mu spod nich wystawał. Ogromny.
No i umarł mi.
A właśnie dostałem przeciek. Miał dostać tę nagrodę. Tę nagrodę. Albo tę Nagrodę. Łapiecie? I milion koron.
Trzymam go w chłodziarce i nie wiem co zrobić. Nikt go od lat nie odwiedzał w mieszkaniu. Nikt nie zna jego twarzy. Tylko ja. Bo umowę ustną kiedyś trzeba było zaktualizować. Jednak. 66% zysków dla mnie, ale jakie to były zyski? Willę mam niewielką, tylko 400 metrów, basen całkiem nieolimpijski. Śmierdzi stęchlizną trochę w tym mieszkaniu, jego, nie moim, ale nie trupem. Święty jakiś czy co? Nie rozkłada się. I dobrze, że kotów nie trzymał. Wygląda dalej wyjściowo, podbródek tylko podciągnąć. Trzymam truchło w wielkiej zamrażarce. Kupiłem w Makro. Kolejna inwestycja w tego mojego niewydarzonego pupila. Ale jak truposz to raczej już nie wypełźnie. I nie odbierze mojego półmiliona. W Szwecji. Rozumiecie teraz?
Chyba, że… Idę do lustra. Brzuch wciągam, zresztą jaki brzuch? To plotki i kalumnie wrogów mych z tym brzuchem. Wyglądam całkiem całkiem jak pisarz. Bardzo słynny pisarz. Może nie jak prawdziwy pisarz, bo to z reguły sepleniące pokurcze, ale jak taki modny to na pewno. Wysoki, przystojny, trzydzieści lat młodszy niż by metryka wskazywała (kuracje botoksowe robią swoje). Uduchowiony, zamyślony wyraz twarzy. Dyskretna siwizna na skroniach. Frak w szafie, z czasów jak byłem jeszcze prowincjonalnym mecenasem i bywałem na tamtejszych salonach. Pani Doktorowa to była intelektualna bestia! Nadam się więc? Oczywiście, że nadam!
Adaś poleży tu jeszcze trochę. Nic mu się nie stanie. Przecież nigdzie się ruszyć nie może, no nie?
Adamie wstań już – jęczący głos nad uchem męczył, gwałcił poczucie bezpieczeństwa i spokoju, który dawał głęboki sen. Spierdalaj pomyślał. Znów się przyczepia znów to samo. Dobra, wstaję jeszcze pięć minut. Ok ale później obleję cię zimną wodą. Uśmiechnął się miło i pomyślał, chuja oblejesz szkoda ci suszenia łóżka i pościeli. Przewrócił się tyłem do wschodzącego słońca i zaczął podsumowywać wczorajszą pracowitą noc.
Pomysły na nowe opowiadania zebrane, żeby móc robić podśmiechujkę, 3 nowe napisane, z wyczuciem i z przewidywaniem co może być aktualnymi tematami. Lista nowych bon-motów zrobiona. Cholera tylko nowe teksty na podryw, trochę idzie drewniano. Szkoda, ale rozmarzył się i zaczął zasypiać trzymając się za krocze. Nagle szarpnięcie, Adaś wstawaj! Obiecałam twojej Pani, ze rok przed egzaminem nie spóźnisz się już do gimnazjum.
PolubieniePolubienie