– Ty tam, śpisz?
Był przekonany, że zmysły po raz kolejny robią go w konia, czy też, w tej konkretnej sytuacji, w smoka, ale nie, ten władczy głos rozlegał się nie tylko w jego głowie, niósł się po całej kajucie niczym przyciszony okrzyk wojenny:
– Wstawaj xuju ruski!
Uregulowanie sytuacji unaoczniło się następująco: z wywietrznika wychynęła najpierw imponująca grzywka, potem oko, tylko jedno – drugie pozostawało przypuszczalnie pod czarną opaską, na końcu cała figurka młodej dziewczyny. Wszystkie tę części ludzkiej anatomii razem zeskoczyły na ziemię:
– Mel jestem. – Przedstawia się zjawisko i już potrząsa rękę pozostającego w ciężkim stuporze Rzaby – O jaki śliczniusi!
Jakub naprawdę chciał przestrzec nową znajomą przed wchodzeniem w bliższe kontakty ze smokiem, ale nie zdążył. Gadzi łajdak zaczął się łasić do dziewczyny, lizał ją po twarzy i dawał czochrać po łuskowatych pleckach. Po chwili wyglądali jak para… dobrych znajomych, oczywiście. Biblijna wspólnota jaką osiągnęło ich niewielkie zgrupowanie, nie mogła trwać niestety szczególnie długo.
– To chłopczyk czy dziewczynka? Nieważne. Bierzemy ze sobą – Zadecydowała Mel, przenosząc piracką opaskę z jednego oka na drugie. – Wskakuj panie naukowiec. – Już podsadzała Jakuba, bo sam raczej by nie dał rady się wdrapać, nie w tym wieku i nie o takiej pozycji społecznej, podrzuciła do góry smoka i sama wskoczyła, popisując się przy okazji saltem w przód z dwoma obrotami.
Przez kwadransik męczyli się okrutnie. Korytarz był wąski i wypełniony jakąś podejrzaną mazią. Rzaba czołgał się, tylko momentami mogąc poruszać się na czworakach.
– Auć – Rozległo się wściekłe szczucie. – Ten smoczy drań gryzie mnie w rzyć.
Uświadomił sobie, że były to pierwsze słowa jakie wypowiedział w obecności Mel. Dziewczyna tylko się roześmiała. Jakub zacisnął zęby i postanowił nie zważać na zachowania zębów oraz pazurów za sobą. Choćby jego nowe rurki miały pozostać we strzępach, ani piśnie. Na szczęście korytarz się skończył i Jakub, który nie bez kozery był słynnym myślicielem, domyślił się że ma w tym miejscu zeskoczyć. Smok wylądował tuż za nim, a Mel już go – smoka, nie Jakuba – brała w ramiona. Odryglowała jakieś żelastwo i bez kozery znaleźli się w doku. Cumował w nim mikroskopijny statek zwiadowczy, jeśli Jakub się nie mylił, bez żadnych oznaczeń państwowych.
Pokręcili się chwileczkę absolutnie bezcelowo nad dokiem i ruszyli jak w gondoli. System obronny okrętu wojennego zareagował bardzo późno, kiedy już wychodzili z pola grawitacyjnego, ale i tak posłał za nimi kilka pocisków. Mel zgrabnie ominęła jedną czy drugą wiązką i rozpędziła trzeszczący stateczek w podkosmiczną. Jakub próbował się wyciągnąć w fotelu. Nie było to łatwe, na jego kolanach chrapał smok i mężczyzna uświadomił sobie jak bardzo tęsknił za tym uspokajającym dźwiękiem. Smok, jak to smok, zsikał się mu olejem na spodnie.
Kiedy się obudził, najwidoczniej od jakiegoś czasu już nie lecieli, pierwszą myślą Jakubową było, że musi jak najszybciej zgłosić się do diabetyka, bo coś za często zasypia w tej awanturce. Czyżby miał cukrzycę? Smok też się rozbudził i ziewał, z jego nozdrzy unosiły się kłęby dymu. Kabina się otwarła, Mel ponownie brała smoka, a ten sapał radośnie – Jakuba absolutnie nie mogło to w tym momencie zaskoczyć – na ręce. Wyciskali sobie na buziach mokre buziaki. Jakub odwrócił wzrok na ten jawny objaw międzygatunkowego okrucieństwa.
– Aha. Panie słynny naukowiec – Powiedziała Mel słodkim głosem – Wyjaśnijmy sobie coś raz na zawsze. I Mel, zwana na kilku planetach również Grzywką, kopnęła Jakuba między nogami, ałłując przeokrutnie:
– Ale sztudentki prawa to ty szanuj, marny ekonomie!