Topię pierniczka w kawie z mlekiem. Jest jeszcze zbyt świeży, czekolada natychmiast rozpływa się we wrzątku, powinno się go zjeść najwcześniej za dwa tygodnie, najlepiej już po świętach, ale i tak korzenny zapach dzieciństwa niemal natychmiast przenosi mnie myślami do ostatniej szczęśliwej jesieni mej odległej młodości. W parku unosił się silny zapach kasztanów, pierwsze liście spadały z drzew, wyścielając chodniki istną feerią barw. Ogrodnicy mówili po polsku, a ich nastoletnie córki spoglądały na mnie z mieszanką zachwytu i skromności, i nie ośmielając się całować w rękę, anielskimi głosami wyszeptywały dzień dobry i spuszczały wzrok ku ostatkom trawiastego dywanu u stóp. Bladolicy młodzian o delikatnej urodzie efeba, równie grzeczny i wspaniały jak dziewczęta, przyskakuje do mnie z pytaniem o markę mego płaszcza, oczywiście makintosz, a także cylindra, tego już nie pamiętam i wymieniamy się wizytówkami, choć z bliska nie wydaje się już taki młody, zmarszczki w kącikach oczu i twarz liźnięta smutkiem sugerują dyskretne zmęczenie, może nawet tragiczny wpływ czarnobylskiego pyłu nie tylko na przemęczoną fizyczność mężczyzny, ale i na pewne rozchwianie psychiki dostrzegalne w smutnych oczach.
Rozstajemy się w zgodzie, a ja kontynuuję cotygodniowy sobotni spacer i rozmyślam nad teraźniejszością, jak jest cudowna i jak pięknie nic się nie dzieje. Wieczorem wpadnie rodzinny adwokat, sprawy kamieniczki po dziadku zmierzają w odpowiednim kierunku, niedługo powinienem ją odzyskać, byleby tylko PiS nie stworzył rządu po wyborach. Ale to przecież niemożliwe, nawet jak mojej Platformie zabraknie trochę głosów, to nadal możliwa będzie koalicja z Millerem i Palikotem. Oglądałem moją własność i wiem już jak umebluję kamieniczkę, zamiast nadal się tłoczyć samotnie w trzech pokojach, w końcu znajdę przestrzeń do realizacji moich wszechstronnych artystycznych zainteresowań, i nie tylko artystycznych, ale i życiowych ambicji. Kończę mój spacer kilkoma wymachami ramion, to bardzo modne obecnie i równie zdrowe dla dżentelmena w każdym wieku jak wodne masaże w alpejskich spa. W domu zjem trzydaniowy obiad, przygotowany przez gosposię, po wizycie mecenasa obejrzę sobie jakiś film Herzoga na vhsie i dopiero wtedy pójdę spać, by od następnego poranka cieszyć się życiem znów.
Chyba przysnęło mi się w fotelu, bo kawa zimna jak zwłoki Scotta na biegunie południowym, pierniczek absurdalnie zmienił formę i obecnie przypomina konsystencją śledzia w śmietanie, którym to potwornym daniem karmiono mnie w przedszkolu, co jest prawdziwą zbrodnią komunistyczną, nie te banalne świstki, co to znajdowane są hurtowo w IPNie przez niezależnych badaczy. Jakich niezależnych jak chodzą na pasku tych, którzy mi moją kamieniczkę po dziadku odebrali i obecnie po sądach ciągają, bo papiery rzekomo sfałszowane, a przecież sam pieczątkę przystawiałem z orłem III Rzeszy w miejscu wskazanych przez specjalistów, więc jak mogą być nie w porządku? Przez te okropne dwa lata zestarzałem się straszliwie, aż psy wyją, kiedy tylko mijam na klatce schodowej sąsiadów, tak zmienić się musiałem ze zmartwienia ja i mój zapach, i jak opozycja nie zwycięży w 2019 roku, to chyba będę musiał wyemigrować. Pierniczka łowię łyżeczką, posrebrzaną, po siostrze babci, och jaki okropny bój musiałem o nią stoczyć – przyjeżdżam kiedyś do kochanej cioci, a tam już inna gałąź rodziny jak sępy wisi nad uroczą staruszką i serwis z końca XIX wieku chce pakować do walizki. Jakże wtedy zakrzyknąłem potężnie i wygnałem darmozjadów aż za Piekary; nie było może aż tak daleko, bo cioteczka mieszkała kilka domów od granicy z Szarlejem, jednak dzielność mą bezinteresowną okazałem; w podzięce ofiarowała właśnie mi ten serwis, który natychmiast oczywiście spakowałem, nie czekając aż resztki pogromionej familii zechcą powrócić i znowu namieszać ciotuni w głowie.
I smutno mi się robi na myśl, że teraz będę musiał ten zabytkowy serwis, dwanaście talerzy głębokich, dwanaście płaskich, deserowe i pełny komplet sztućców wywieźć do Niemiec, jeśli nic się nie zmieni i dalej będzie trwać, to co trwa. Kultura polska poniesie nieodwracalną stratę, ale to przecież nie moja wina, że głowy symetryzmu są jak łby hydry i kiedy odetniesz jedną, natychmiast rosną trzy kolejne i wmawiają milionom moich – jeszcze tylko przez chwilę, obawiam się – rodaków, że w Polsce nie dzieje się aktualnie żadna ludzka tragedia, co jest bzdurą. Przecież ogrodnicy już nie witają jak dawniej, bo zastąpieni zostali przez Ukraińców, gdzież podziewają się dziś ich córki, nie ośmielam się spekulować, szczególnie że w dalekiej Warszawie co rusz wybuchają afery towarzyskie i obyczajowe, a droga do Lublińca wyremontowana przez poprzednią władzę, została otwarta przez uzurpatorską obecną i każdy kto tylko zachce, może nią pojechać w siną dal.