W osławionej Wojnie Poszetki Y Togi męstwem wykazywali się nie jeno tylko głównodowodzący obu armii, ale i pomniejsi herosowie. Było ich tak wielu, iż ich imion dziś nie pamiętają najtężsi kronikarze, zatarły się na tablicach pamiątkowych, jednak jeden z nich zyskał pośmiertną sławę na wieki. Bartoszcze, oberst I Podjazdowego Pułku Prawnego Ułanów Rybnickich, był atamanem szczególnie zajadłym, w kodeksach wszelakich wyuczonym i przebiegłym jak to ino polski Ślązak być potrafi.
Na tatarską modłę poruszali się bartoszczycy nagimi golfami. Ich zwinne małe autka pojawiały się znienacka. Ostrzeliwali wroga cenami transferowymi i nakazami, garnitury i togi rwali, jeńcami dla wykupu się nie obciążali i wracali na Ślunsk ze zdobycznymi Poszetkami oraz Długopisami, aż frelki stażystowskie wiwatowały w wejściach do kancelaryj. Dumnie pysznili się zdobywcy szarymi swemi dresami, a nad kolumną powiewał sztandar z Matko Piekarsko i haftem ozdobnym: „Jezdeśmy tukej tolerancyjne. Nie chcesz być Hanysem, to wydupcej. Ja?”.
Były to więc oddziały lekkie, dzielne w boju otwartym, sprawdzały się i w oblężeniu. Z biurkowych okopów posyłały pozwy i knuły kontrpozwy, przede wszystkim wiodły jednak dwa nagie kodeksy z zachodniej pomocy. Przeszmuglowane w paczkach słanych przez familię i urząd kanclerski, na miejscu złożone według wskazań Insktrukcyji w języku szwedzkim, stanowiły najtęższy w Tem Kraju zbiór praw rzymskich i stanowionych. Przed pierwszem bojem młodzi adepci Prawa lali własną krew z dziąseł, ziarnami kawy Woseby poranionemi, na nie i przyrzekali do śmierci, „noszej lub ichniego państwa”, Praw owych bronić.
Sam watażka mężem był postury szacownej, bynajmniej nie łysy, gruby albo rudy. Wąsa zakręcał albo i nie zakręcał, zależnie od humoru i prowadził swe oddziały kondotierskim iście zmysłem. Bo też plotki się po całej historycznej Kraynie Polskiej niosły, że na dwie strony zawsze gotów jest pracować, że zgodnie z odwiecznym sposobem swych starzyków ani Radcowie go nie hańbią ani Doradcy nie szromoczą, a ino po równemu gnębią i ducha pomniejszego między Cieszynem a Opolem zabijają, ślunskiego ducha wielkiej wolności i wiecznej miłości. I nadejdzie taki to Dziyń, w kierym kraina owa na pełną Niepodległość się wybije, z kasztanki z fiutem Dziadka ściągną i rzeczonego Bartoszcze odleją po nowemu, w stroju lipnickim najpewniej.
Nie dziw więc, że na miejsce Bitwy Ostatecznej się spóźnili ślunscy ułankowie, a nie bardzo po dziś wiadomym, czy wesprzeć mieli Bractwo Togi czy Hordę Poszetki. Kalumnią szkaradną jest jednak twierdzenie, iż pospołu z mazowieckiem chłopstwem mieli truposzki na polu bitwy z laptopów, wiecznych piór i kluczyków do opli obdzierać. Brali ino punkty szkoleniowe, hurtem jak leci, z każdego kursu możliwego do zrobienia, takiż to chytry jest naród. I dowódcom obu Frakcyj hołd oddali pośmiertny, choć Oni takoż byli ze sobą splecieni, że poznać się nie dało, gdzie kończy się Piekarz, a poczyna Mlaksis. Wspólnie ich plastykowym, tyle to przeróżnych obudów spod pługa latami wyłaziło, kurhanem przysypano. Punkty więc Hanyskowie pozbierali i chyżo wrócili na Ślunsk, tym razem bez fanfar witani. I awanse wielkie poszły po prokuratoriach i sądownictwach całej Wielkiej Polski, a Bartoszcze chytrze tylko wąsa podkręcał albo i nie pokręcał. Nie wiadomo.
Ale i jego w końcu Prawodawstwo dopadło, kiedy to Pisarczyka pewnego skromnego o potwarz oder szczucie pozwał, łącznie z wykorzystaniem wizerunku ponadto i pewien swej mocy w katowickiej prokuratorri do sądu się stawił. Tam go minister dobry Y najmiłościwiej nam panujący Zbyszko szczęśliwie paragrafami pogonił. Do anzla. Co yno zwiększyło legendę Bartoszcze w pewnych kręgach i przyniosło słynnemu hersztowi chorobę popromienną od uranu tajemnie na Szombierkach wydobywanego przez nieewidencjonowanych więźniów.