Pierwszy raz umówiliśmy się na dworcu. Dopiero wiele sesji później dotarło do mnie, że dojeżdżał z przedmieść, a nie bardzo miał pieniądze, by kupić sobie choćby kawę w jednej z modnych i straszliwie drogich knajpek w galeriach wokół. Kiedy go pierwszy raz zobaczyłem, siedział więc na ławeczce przy bocznym wyjściu, a patrol sokistów zataczał wokół niego coraz mniejsze koła. Można powiedzieć, że uratowałem go w ostatniej chwili przed opresyjnym Państwem. Przywitaliśmy się mocnym, męskim uściskiem dłoni. Jego drapała bardziej niż papier ścierny. Już wtedy poczułem olbrzymie podniecenie.
Był idealny. Ciemny szatyn z tlenioną grzywką, w prawym uchu krzyż lotaryński. Bardziej czarne niż białe zęby, jednej górnej trójki już nie miał, choć taki młody. Druga trzymała się na słowo honoru. Ostrożnie filowałem na niego spod kaszkietu. Kiedy łapał moje spojrzenie, czerwienił się jak sztubak i natychmiast odwracał głowę. Rozkoszne podejrzenie rozgościło się w moim umyśle. Czyżbym był jego pierwszym? Czyżbym miał farta i na mój anons odpowiedziała, za przeproszeniem, dziewica? Tak odpłynąłem, że prawie rozbiłem wylizingowanego suva. Kierowca przede mną wyskoczył z samochodu gotów do czynów niegodnych cywilizowanego człowieka, dostrzegł jednak mojego pasażera i zaczął się wycofywać, mrucząc coś pod nosem. Pewnie adwokat, bo garnitur miał za jakiś tysiączek. Elegancik.
– Bij, smagaj mocniej! Niech powietrze wokół zapłonie. – Mój głos niósł się między ścianami kawalerki, wynajętej specjalnie do tego celu – Niech nie powstrzymuje cię otrzymane wychowanie i wrodzona dobroć człowieka z ludu. – Szeptałem, gdy jego ręka się wahała, a słowa obelgi zastygały na ustach. – Bluźnij! Tak, bluźnij, wykrzycz swój gniew. – Ośmielałem się, w tym straszliwie pięknym zapomnieniu, przechodzić samemu na mowę potoczną. – Rżnij. Rżnij. Rżnij. Całe życie to ciebie w dupę pociskano, to się zrewanżuj. Niech twój gniew ruszy ruszy ruszy… – Brakowało mi tchu.
Mieszkanie było oczywiście fachowo wyciszone przez developera. Sąsiadów na schodach spotykałem rzadko. Prawie wszystkich znałem już zresztą wcześniej. Spotykaliśmy się w tych samych redakcjach przecież od lat. Niektórzy wchodzili na górę z krzyżem na plecach, inni brali rentę na oko. Kilku, ci najbardziej przebiegli jak teraz o tym pomyślę, już kilka lat wcześniej się oflagowało, skandując „Solidarność, Solidarność!”. Urządzali tajne zebrania w lokalu nade mną. Nie oceniałem niczyich wyborów, nie śmiałbym. Sytuacja w branży zrobiła się trudna. Każdy orze jak może, a przysłowia mądrością i ucieczką ludu.
No właśnie. ten mój to był rzeczywiście prawdziwek. Pierwszy raz. Wstydził się i nie był pewny swych możliwości. Od dziecka nieśmiały. „Ale zawodówkę skończył” – Uniósł się na łokciu i gniewnie wydmuchiwał dym. W jego oczach czaiła się odwieczna duma, nie zniszczona przez stulecia złych rządów i dekady niemoralnych kompromisów, kiedy w przerwach leżeliśmy obok siebie na kanapie i paliliśmy. Ja kamele, on białoruskie slimy z przemytu. Nawet wtedy przepraszał – „Na lepsze mnie nie stać” i sięgał ręką po moje. Delikatnie je zabierałem. Uwierzcie, dałbym mu te kamele, wagonami całymi bym kupował, gdyby nie to, że wtedy by stracił część autentyczności, jego wiarygodność by się rozpadła. I tak musiałem redagować jego opinie, bo czasem, ale naprawdę tylko czasem, w jakichś ośmiu przypadkach na dziesięć, nie zgadzały się z moimi teoriami.
– Nic to, pisać trzeba. – Nasze, jak to mawiał, cygarety były już tylko kupkami popiołu, moja w popielniczce, jego na dywanie. Sam mu kazałem, musiałem zagrozić rozstaniem, oczywiście twarde wychowanie nie pozwalało mu choćby na takie malutkie i jakże powszechne w moim świecie świństewka. Ukrainka posprząta. – Dwa artykuły na ten tydzień mamy do skończenia, potem weźmiemy się za książkę.
Wybudzałem maka ze stanu uśpienia. On wkładał grube robocze rękawice, poprawiał waciak, zaczynał mnie obrażać werbalnie i walił niepranymi onucami po pysku. Działało cudownie. Kolejne rozdziały „Niedostrzeżonej rewolucji. Rok 2015 a społeczne aspiracje ludu w świetle myśli politycznej ostatniego polskiego romantycznego buntownika, czyli Jarosław Kaczyński i jego klasowa dobroć” pisały się same. Strój roboczy wpisałem sobie w koszty uzyskania przychodu. Z naszych burz mózgu tylko co drugie spotkanie, tak mi doradzono, by fiskus się nie przyczepił.
No i jak być inteligentem w tym kraju?!