– W cieście, średni, ale trochę więcej ostrego. – Mężczyzna był nieprzyzwoicie miły dla sprzedawczyni i nawet zostawił złotówkę reszty. – Mogę skorzystać z łazienki?
Skrupulatnie umył ręce pod kranem. Ciepłej wody nie było, mydło w płynie wydzielało niepokojący zapach. Przyjrzał się paznokciom. Czyste. No, powiedzmy, że czyste. Spojrzał w lustro. Uśmiechnął się i skrzywił. – Nie pokazuj lewej strony, nie masz tam zęba! – Aż wykrzyknął zły sam na siebie, ale zaraz zawstydził się wybuchu i niespokojnie rozejrzał po pomieszczeniu. Nikogo innego nie było. W pisuarze szemrała woda.
Przez rynek niósł kebaba niby trofeum. Trzymał przed sobą jak bukiet kwiatów. No właśnie, jakieś trybiki musiały zaskoczyć w jego mózgu, ostatnie dwie szare komórki pokojarzyć fakty, bo skierował swe kroki ku ulicznym kwiaciarkom, a długa zaczeska tańczyła w porywach huraganowego wiatru.
– Chryzantemy. Ze trzy. – Kwiaciarka coś powiedziała, nie dało się usłyszeć w hałasie przejeżdżającego tramwaju. – Nie, nie trzeba przybierać. To na randkę! – Szczęśliwie handlarka też uznała, że się przesłyszała, bo inaczej ta historia zakończyłaby się już wtedy, przyjazdem karetki i krótkim pobytem w pewnym słynnym w całym województwie ośrodku zdrowia. Nie tylko fizycznego.
Dwie godziny później mężczyzna ciągle siedział samotnie na ławce. Zapadała ciemność, a miasto było już prawie całkowicie wyludnione. Wieczorami jedna z większych polskich aglomeracji sprawiała przygnębiające wrażenie. Chryzantemy traciły płatki, a mężczyzna wgryzł się w, teraz już kompletnie zimnego, polsko-tureckiego kebaba. Przemielił zębami żylaste mięso. Kawałek wołowiny upadł na chodnik.
Jak torpeda przyskoczył do niego mały biały piesek i zaczął obwąchiwać. Mężczyzna się rozczulił:
– Jedz przyjacielu, jedz. Po co ma się marnować? Nie dla siebie kupiłem, oj nie. Ale dziewczyny już takie są. – Piesek wpatrywał się w mówiącego swymi mądrymi oczami, a czarny nosek pobłyskiwał w świetle latarni jak hebanowy guziczek.
– Puciul. Do nogi! – Rozległo się w wieczornym powietrzu wołanie, uroczym, choć lekko spanikowanym, obiektywny narrator musi to przyznać, głosem. Piesek znowu spojrzał mądrze mężczyźnie w oczy i ten przez moment miał wrażenie, że czworonóg z rezygnacją wzruszył łapkami. – Idź, rozumiem. No, ale Ty przynajmniej masz swoją Panią – Szepnął mężczyzna i obserwował jak piesek biegnie ku swemu własnemu człowiekowi i razem znikają w mroku.
Mężczyzna też postanowił wrócić do domu. Kolejny samotny wieczór, ale przecież był przyzwyczajony. Miał do nadrobienia kilka odcinków Kołcza Majka, to zrobi sobie yerbę i znowu zaśnie długo po północy.