Rafałowi W., za nieustanną intelektualną inspirację
Nie chciałem wracać do domu. Nie z jedną ręką. Na nic bym się nie przydał ojcu na farmie, a matka ma wystarczająco kłopotów z młodszym drobiazgiem. Lucy Anne będzie mieć… ile to?, chyba piętnaście, lat, musiałbym policzyć. Tak, nawet szesnaście, rodziła się w grudniu. Pamiętam dobrze, bo mieliśmy wystrojoną „choinkę” na święta, a mama śpiewała w swoim języku kolędy ze starego kraju. Za drzewko robił oczywiście eukaliptus w ogródku. Przy mocowaniu świątecznych łańcuchów staraliśmy się nie budzić tych prześmiesznych stworzeń, które mądrzejsi ludzie nazywają koalami, my drzewośpiochami. Kompletnie bezsensowne dzieła Pana Boga.
W którego już oczywiście nie wierzę. Nie po okopach, błocie po pachy i wszechobecnej śmierci. Nawet nie od kuli, jak to przystoi mężczyźnie, a od czerwonki, kiedy to z człowieka najpierw wypływa cała woda, a potem dusza. Ta może nawet istnieje, ale nie bardzo wiem, gdzie mogłaby iść po śmierci. I chyba nie chcę wiedzieć. Jestem prostym człowiekiem, który nocami sprzedaje papierosy w lepszej z dzielnic Londynu. Mój porucznik to załatwił. Jak na arystokratę, wychowanka szkół z internatem i absolwenta Eton, nawet niegłupi facet. I ciągle ma poczucie winy za tamtą szarżę. To jego kapitał w zasadzie, ale jak na razie nie wziął ode mnie ani szylinga.
Ethan, John, Stanislaus i mała Emma. Ale pamiętam tylko twarz Lucy Anne. Choć pewnie wygląda teraz zupełnie inaczej. Duża pannica z niej. Niedługo wyjdzie za mąż za jednego z tych kmiotków, którzy zostali w domu. Dystyngowani panowie nie podawali im ręki, starsze damy kłuły parasolkami. My, już w mundurach, pogardzaliśmy nimi szczególnie i ze śmiechem wrzucaliśmy do koryt z wodą dla koni. Nie poszli do poboru i padli ofiarą społecznego ostracyzmu. Ale to oni żyją. Nie my, osły które zaciągnęły się dobrowolnie. Pod ostrzał artyleryjski.
Staram się nie myśleć za dużo, ale czasem, szczególnie po północy, dopadają mnie wspomnienia. Jakoś bym je zwalczył, ale wtedy klient prosi o ogień albo tabakę z najwyższej półki i ta moja ręka, ta której już nie ma, staje się tak cholernie istotna… Niektórzy kupujący się wtedy mitygują i zmieniają zamówienie, inni tylko głębiej naciągają cylindry i niezrażeni ruszają dalej. Po kolacji, cygarze oraz pogawędce w swoim klubie wracają do wyziębionych domów. Żony śpią w osobnych sypialniach, dzieci na uniwersytecie, służące w pokoikach pod schodami. Noc nadal młoda.
Od razu przyciągnął moją uwagę. Niestary jeszcze mężczyzna, dokładnie w połowie drogi między szczupłą posturą a rozlazłością. Musi się zacząć pilnować, bo za rok dwa nie zrzuci tego brzucha w żaden sposób. Lekko łobuzerski wyraz twarzy, choć oczy tyleż skrzące dowcipem, co zmęczone. Długo się zastanawiałem, skąd ja go znam? Rodacy, wybaczcie mi to, co teraz napiszę, ale nawet w Sydney nie widywałem zbyt wielu aż tak wychuchanych dandysów, o interiorze – wiedzieliście, że istnieje takie słowo? – nie wspominając. I dopiero przerzucając niesprzedane gazety z jednego kąta trafiki do drugiego zorientowałem się. Olśniło mnie. To był on. To musiał być on. Ta sama twarz. Ta, którą widywaliśmy codziennie w rozkazach, równo pociętych, w latrynach. I pewnej nocy w końcu odważyłem się o to zapytać. Choć z oczami spuszczonymi na ladę:
– Było warto, panie Churchill? – Na moment się wyprostowałem, może właśnie nawiedziły mnie ich dusze, nasze i tureckie pospołu? Sam nie odważyłbym się na pewno. – Dardanele i to wszystko?
Spojrzał na mnie z ukosa i nerwowy grymas przemknął mu po twarzy. Dziś nie mam do niego o to pretensji, już wtedy straszliwie nadużywał alkoholu w walce, jak go nazywał, z czarnym psem. Wiem, bo przeczytałem o tym niedawno w „The Sun”. Na ręce, znowu te ręce, czy wszystko musi mi krzyczeć o moim braku?!, powoli naciągnął skórkowe – jagnięca skóra ściągana na żywca, wierzcie mi, z dawnego życia się na tym trochę znałem – rękawiczki i myślałem, że odejdzie pokonany, bez słowa. Jednak nie, nie dał mi przeżyć choćby najkrótszego momentu triumfu:
– Różnica jest taka, że Ty nadal jesteś na wojnie i tym żyjesz. Ja nie.
Chciało mi się płakać. Aż zacząłem się śmiać. Zrobiło mi się tak bardzo wszystko jedno…
Na jego korzyść muszę wspomnieć, że duże „T” naprawdę było słychać w jego głosie.