Stefan Alfons Miętoch „Tesla”

No i mam nowe auto. Po raz pierwszy od 53 roku, kiedy to dziadkowi zdobyczny, otrzymany za wzorową służbę frontową spod Katowic do Leningradu i z powrotem, opel kadet się zepsuł i, zanim koledzy ze służb naprawili, musiał jeździć milicyjną warszawą, w naszej familii mamy auto nie niemieckie. Dwóch ujków i jeden kuzyn, co prawda daleki i z tej gałęzi rodziny, w której żenią się od czasów Fryca Wielkiego w obrębie trzech chałup (ale chachory ziemię trzymają od wieków i co pokolenie odsprzedają z zyskiem, a potem przychodzi nowa władza i mają pola zurik z powrotem, i po tych rodzinnych polach z kapustą szczęśliwe biegają dzieciaczki z pawimi ogonkami i kopytkami jak to inny słynny pisarz śląski, aczkolwiek nieumywający się do mnie z zasady co sobotę, Gustaw Gerda Bernhard piyknie opisał w poetyckiej powieści „Sru straty świadomości”) , udawali, że mnie nie poznają, kiedy podjechałem elegancko, z frelką i dzieciakami w niedzielnych obrożkach, na mszę o dwunastej świeżo umytą teslą. Z piskiem opon odjechali passatami z hakiem oraz kratką do sąsiedniej parafii, ochlapując nadwozie moje błotem (i koła tesli też). Ich wybór, tamtejszy farorz ma dłuższe kazania.

– Skąd mosz? – Pytają się mnie ci członkowie rodziny, kierzy – jeszcze, jeszcze – ze mną rozprowiają.

– A z nieba spadło. – Łodpowiadom jo i śmiechom nie ma końca.

– Ale rychtig? Ino ni fulej mie tu! – Dociskają jak słynny wywiadowca Woślitz świadków.

–  Służbowe. – Kończę temat.

W życiu się nie przyznam, że to mój agent załatwił mi takie cudo techniki i teraz bulę za prąd jak za zboże (i to w płynie), na średnicówce wyprzedzają mnie wszystkie autobusy, nie tylko pospieszne i widzę przez spaliny jak moje nemezis z tramwaju Dziewięć chytrze rozpatruje się po busie i notuje co ciekawsze rozmowy w drodze z Chebzia na Załęże, a ja kręcę kółkiem i niczego nie zapisuję. Tracę nie tylko perełki językowe, ale i cenny czas słuchając tradycyjnych ślunskich szlagrów: Dżemu i Krzysia Handkego, Obeschelssien i Kariny Stanek, Gierka i Adolfa Hitlera (to do mojej najnowszej powieści „20 lot na przodku”), samochód traci moc i nieledwie wpierdalam się pod koła mercowi, wygląda dokładnie jak ten mój, ma nawet taką samą naklejkę Oberszlesien, a na równoległej szosie dojazdowej wyprzedza mnie dostawca pizzy na skuterze milano, prapolskiego wała mi pokazując. Taki chuj, krzyczę wściekły, zatrzymuję się na poboczu, z auta wyskakuję gibko, kiedy już komputer otwiera drzwi, przeskakuję barierki i za synkiem lecę aż do świateł. Odjeżdża skubany z piskiem opon, z przyspieszeniem nieznanym mi od kiedy mam nowe auto.

Więc odchodzę w drugą stronę, ku widocznemu w oddali blokowi. W godzinę odjechałem całe dwa kilometry od domu. Mecenas odpisał sobie teslę od podatku, niech się sam martwi załatwieniem lawety. Przypomnijcie mi, po co go trzymam?

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie z Twittera

Komentujesz korzystając z konta Twitter. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s