Kiedyś, kiedy normalnie można było pójść na zakupy, bez ryzyka że zaraz spadnie ci na głowę bomba lub napotkasz oddział szturmowy w alejce z konserwami, przeczytałem w internecie bardzo mądry wpis, autora dziś nie pomnę, ale pamiętam jak wielkie zrobił na mnie wrażenie. Cytuję go z pamięci, z grubsza leciało to ta: „Kiedy przyszli po Trybunał, nie protestowałem – nie jestem sędzią. Kiedy zmienili ordynację wyborczą, nie protestowałem – nie chodziłem na wybory. Kiedy przyszli po mnie do galerii handlowej – nie miał kto protestować”.
I tak się stało z handlem w niedzielę.
Pierwszej niedzieli byliśmy jeszcze pełni nadziei, my potomkowie kawalerii spod Somosierry i zdobywców Haiti, nie tracimy łatwo ducha. Jakoś przetrwamy, mruczał każdy sam do siebie, na wszelki wypadek kupując w sobotę dodatkowe pół chleba, dwie rolki papieru toaletowego oraz – na wszelki wypadek – po kartonie antyperspirantów, woda strasznie podrożała ostatnio, a jest już wiosna i śmierdzi w autobusach. Rodzinne sklepy z alkoholem, szczęśliwie, miały być otwarte. Przetrwamy więc. Nie pokonał nas Stalin, nie złamał Hitler, damy radę, heroiczni i o wielkiej duszy, a przecież Piłsudski marszałek, choć może był to Bismarck kanclerz, powiedział, że Polakom wszystko, a z Polakami nic.
Może powiedzieli tak, a może dokładnie na odwrót. Sam już nie wiem. Ale jakie to ma znaczenie? Siedemnasty tydzień oblężenia, z tego zmęczenia zwidują się różne rzeczy, pandy rude chytrze wyciągają łapki po zapasy, pandy wielkie stróżują na dachach, oglądając spektakl wielkimi oczami i spokojnie wpierdalając pędy bambusa. Skąd tu pędy bambusa? Śnią mi się torty, które mógłbym upiec z tych gór mąki i stosów jajek, gdyby rząd nie odciął nam prądu i ogrzewania. Teraz, w czerwcu to absolutne bestialstwo. Alarm alarm alarm – słyszę wzdłuż naszych linii i już dostrzegam zwiadowcę, za nim czołga się oddziałek WOT, nasi snajperzy znowu będą mieć używanie. Takich młodych chłopaków wysyłać przeciw Polakom?
Trzeciej niedzieli wszyscy już mieli dość. Szafki w kuchni opróżnione do południa, co bardziej zdesperowani dobierali się do pokarmu dla swych milusińskich, choćby i rybek, to jeszcze nie byliśmy dłużej w stanie patrzeć w swojej twarze. matki odkrywały, że nie cierpią swoich mężów, ojcowie, że dzieci podobne do sąsiada, dzieci że nie będą miały na dżinsy do łydek w przyszłym miesiącu, bo sobie nie dorobią w galerii. A na dworcu pracuje tylko plebs, za pół ceny i bez gumki. Wrzał w nas gniew. I stanęliśmy przed galeriami. I czekaliśmy.
Wtedy wysłano pierwsze czołgi, by nas złamać. To była olbrzymia pomyłka rządu, który właśnie stracił swą legitymację.
Nie na darmo jesteśmy dziećmi wolności, zwycięzcami potomków spod Wiednia, Chocimia, Warny i Wizny. Możesz nas wesprzeć na stronie http://www.WolnaGaleria.pl albo przynajmniej daj lajka tej relacji. Każdy głos się liczy. Teraz to już wiem. Wolność robienia zakupów jest najwyższą formą wolności.
#zwyciężymy
Po prawdzie, to było bardziej tak, że najwyższą formą wolności okazał się brak wolności co do niedzielnej wolności. Na początku była niedziela, ale jak przyszło co do czego, to siódmego dnia tygodnia barykady przeciwko neoliberałom i Fajnopolakom postawili nie jaśniepańscy populiści, ale nowoczesna młoda lewica, robotniczo – inteligencka artystyczna elita. Gdy Cesarz usłyszał, że dla utrzymania spokoju Boga Wszechmogącego nie musi wysyłać w bój siepaczy Błaszczaka, podskoczył ze śmiechu na jednym cokole, tym bardziej, że dwa dni wcześniej wydał rozkaz delegalizacji fioletowych.
Zaczęło się jak w poemacie Broniewskiego: „Bębny, bębny nocą warczały/nim świt zaświecił blady/padły w mieście pierwsze wystrzały/stanęły barykady.”
Nie wszystkie galerie handlowe przyłączyły się do śmiałego zrywu podniesionego w To Nie Jest Kraj dla Pracowników przeciwko kapitalistom, a poza tym trzeba było jeszcze wypierdolić na zbity pysk około czterdziestu procentów tych, którzy nie chcieli strajkować, którzy głosowali za wyższą zapłatą i spokojem w inny dowolny dzień tygodnia przy czterdziestogodzinnym – tfu, obraza boska! – dniu pracy. Ochroniarze na emeryturze i parę sprzątaczek przez kilka chwil utrzymywali wspólnie korytarz toaletowy na parterze, ale rewolucjoniści w głęboko pojętym interesie kontrrewolucjonistów przepędzili ich tam, gdzie śmieciówki zawracają, tyle ich widziano. Zostali tylko prawdziwi zwolennicy przewrotu, potrafiący na pamięć zdefiniować podstawowe ontologiczne priorytety oraz jednym tchem wymienić wszystkich antagonistów Kapitana Ameryki na przestrzeni ostatniego tysiąca świetlnych lat.
Nad bramą Galerii Paryskiej rozpościerało się czerwone płótno z białym napisem „Hańba!”. Dach zamienionego w twierdzę budynku zabezpieczał oddział Ninja uzbrojony w czarne parasole. Głównych wejść pilnował oddział najtwardszych Ślązaków z brygady Kato, na parkingu zaś stacjonowała lekka kawaleria Galopka, który pojawił się znikąd jak ten gołąb z jasnego nieba trafiający Sergio Ramosa w stolicy Katalonii. Adaś siedział rozwalony na balkonie w słuchawkach wyniesionych z pobliskiego antykwariatu i jako ten straceniec słuchał ciężkiego polskiego metalu, skrobiąc jednocześnie w notatniku te swoje cudownie chujowe teksty. To on drugiego dnia strajku wypatrzył zbliżającą się z pobliskiego Wilanowa z białą flagą delegację neoliberałów i Fajnopolaków.
– Nie przychodzimy po zakupy – miał powiedzieć Adrianowi legendarny Lewiatan – chcielibyśmy się tak po ludzku dogadać, może podzielić zyskiem z tych niedziel, no sam nie wiem…, porozmawiajmy, naprawdę moglibyśmy wymyślić rozwiązanie korzystne dla wszystkich… Ktoś z dachu rzucił: „Wypierdalać złodzieje!”, potem: „Oddajcie kamienice!”, a dalej leciały już tylko kamienie. Tak, zemsta, zemsta, zemsta na wroga. Neoliberałowie i Fajnopolacy wrócili wiec do swoich excelów, bo ponad abstrakcyjny handel cenili jednak rodziny, zaś kredyty we frankach nie spłacają się tak same o.
Trzeciego dnia przyszedł Pan Ksiądz z nazistami i zaproponował, żeby galerię przekształcić w kościół. Zaczęło się jak w poemacie Broniewskiego i skończyło się jak w poemacie Broniewskiego: „Giń, barykado!/ Sztandar wznieś wyżej!/Wolna do końca/ padnij i skonaj/groźna, ostatnia/w martwym Paryżu/niezwyciężona/niezwyciężona!”
Rewolucjoniści przenieśli się podobno na stacje benzynowe.
PolubieniePolubienie