Wiatr wolności przewiał Planty

Na pomysł to konkretnie wpadł kościelny Kamiński. Ten sam, który mi za bajtla raz uścisnął rękę, kiedy podniosłem z posadzki i wrzuciłem do koszyka tysiączłotówkę z Kościuszką albo Kopernikiem, nie pamiętam dokładnie. To bez większego znaczenia, bo ani jeden ani drugi nie był przecież bynajmniej Ślązakiem, co w tej opowieści jest kluczowe. Zorganizował jednak wszystko ksiądz Bartek, przełamując początkowy opór i wielkie skrupuły moralne farorza.

Choć to od niego się wszystko zaczęło, naszego wielce zasłużonego dla dzielnicy księdza proboszcza. Konkretnie to od pisma z urzędu skarbowego, który ostatecznie i nieodwołalnie nakazywał uregulowanie wszelkich zaległości. Wiekowy kapelan się lekko wkurwił, i choć w myślach się zaraz rozgrzeszył, to obiektywnie skandal był przecież nie z tej ziemi. Żeby jeszcze za starej władzy tak pognębiono parafię, to by zrozumiał, ale jego, który robił, co mógł by nowa władza stała się nową władzą, a lata wcześniej lobbował za odpowiednim patronem gimnazjum i się udało przeforsować w warunkach okupacji… Może trzeba by teraz zmienić na prezydenta, zapytywał sam siebie i księdza Bartka przy obiedzie, pamiątkowe popiersie było dość uniwersalne i mogło służyć jeszcze przez stulecia. „Koszta to żadne, a i cel charytatywny w rozliczeniu…” i klnął na świat cały,  i rozgrzeszał sam siebie.

No więc to kościelny Kamiński wpadł na pomysł, ale zorganizował wszystko ksiądz Bartek, młody i jak zwykle pełen entuzjazmu dla każdej idei, parafianki się w nim podkochiwały, oczkami strzelały, a on nic, jak ta skała, co cieszyło proboszcza – tu uchylmy jednak rąbka tajemnicy: i bardzo martwiło kilku urzędników z kurii, wszystko, po prostu wszystko mógł zrobić ze swoimi chłopakami. Z oazy. Pikantne ploteczki z życia dzielnicy zakończmy w tym miejscu i przejdźmy natychmiast do rzeczy. I nie mam na myśli popularnego tygodnika czytanego notabene przez jednego ze świadków wydarzenia, a opis tychże wydarzeń. Wydarzenia czy wydarzeń? Tak to jest, gdy narrator zbyt szeroko uchyli rąbka pełnej tajemnic rzeki narracji i sam da się unieś, kurczowo trzymając się porzuconej szyny, przez nurt opowieści, na szczęście mamy światłych Redaktorów. Uratowali od zapomnienia Carvera i Witka G., to ze mną nie dadzą rady?

I tak to pewnej pięknej wiosennej, co istotne niehandlowej niedzieli, ruszył spod kościoła marsz protestacyjny „Stop Domiarom”. Na przedzie (przodku? – dopisek dla redakcji) podążały dzieci Maryi i kółko różańcowe, dzielne wdowy niosły transparent „Ręce precz od Kochłowic”, a orkiestra górnicza, sprowadzona aż z Makoszowy (radakcjo: Makoszowów?), bo wszędzie bliżej już porozwiązywano, grała górniczy hymn. Naprzemiennie, wtedy jeszcze, z hymnem Polski. Dziarska bojówka miejscowej Uranii, w liczbie sztuk jeden – pan Edzio, miejscowy wielki talent piłkarski, którego jeszcze w latach 50. zniszczyły kontuzje, służba wojskowa pod Słupskiem i obligatoryjna dla młodych zupa pomidorowa ze wkładką – waliła w bęben, choć przyznać trzeba w specyficznym  – dwa uderzenia i przerwa na spożycie – rytmie. (Szanowna Redakcjo, nadużywam nawiasów oraz myślników, ale to nie jest żadna grafomania, tylko wyznacznik oryginalnego stylu. Faulknera też byście prostowali?!).

Pierwsza rundka wokół Plantów przebiegła spokojnie. Rudzcy hipsterzy z restauracji na dawnym dworcu kolejowym robili oczywiście zdjęcia, wszyscy poza jednym, przypadkowo tym samym, który czytał najnowsze „Do rzeczy”, w spodniach do połowy łydki siedzieli chłopcy i ich kobiety, choć jak zawiał słynny zagłębiowski wiatr od Rosji,  to potrafiło być mroźno. Wiosna wyraźnie się opóźniała tego roku. Przy drugim okrążeniu zapał pierwszych szeregów wyraźnie się przerzedził – ceny piwa w bistro były może zaporowe, ale rozwalonych ławek na peronie szczęśliwie nie sprywatyzowano – ale i pojawiły się nowe, absolutnie niezaproszone grupy protestu. Szło Porozumienie ze słynnym na cały Górny Śląsk działaczem z mniejszości (ale nie tej), ale szedł też osławiony Ruch Autonomii (już tej). Szli kibice prawdziwego Ruchu przedwcześnie świętując dzień narodzin (klubu, a nie Hitlera!), ale i delegacja Górnika, i cud większy niż po śmierci Naszego Patrona się objawił: nie ciulali się po pysku. A na samym końcu dumnie maszerowały „Pedały na rzecz Wolnych Kochłowic” pod flagą tęczową i włosek im nie spadł znikąd, nie tylko dlatego, że odsłonięte łydki niektórzy/niektóre goliły/golili. (dopisek dla Redakcji: tak ma zostać)

Wtedy już całość transmitowały telewizje informacyjny, a młodzi redaktorzy gestykulowali jak pod zamkniętą galerią handlową. Miejscowy biznesmen rozłożył wielką scenę (po kosztach, rachunkiem się równo podzieliła mniejszość niemiecka i wolnościowy ruch K15), Kochłowicki Majdan z wolno przekształcił się w Majdanek Ślunski i po tygodniu witaliśmy zgodnie Frau Merkel. Choć stare flagi po dziadkach, z 43 roku, jakoś kazano nam schować. Mimo że – po tylu latach w skrzyniach! – wyglądają jak nowe. Żeby z tą władzą nie było większych problemów. Już jutro mam się stawić do roboty, zbiórka na naszym dworcu. Pociągi osobowe znowu się zatrzymują jak dawniej, cały region wręcz promienieje nadzieją. Z jedną walizką mam przyjść. 25 kilo to niby spory limit, ale jak pomieszczę wszystkie rękopisy?

 

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie z Twittera

Komentujesz korzystając z konta Twitter. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s