Najtrudniejszy jest pierwszy kilometr. Mięśnie nie pracują, ciało się buntuje i walczy o każdy oddech. Potem zaczynasz łapać rytm i przestajesz myśleć o bólu.
Trasę zaczynam przy bramie wyjściowej. Odbijam czipa i biegnę na północ, wzdłuż drogi szybkiego ruchu i skręcam w hałdy. Wyobrażam sobie wtedy, że biegnę środkiem doliny w Górach Skalistych jak Old Shatterland uciekający przed bandą krwiożerczych Kiowów. Mijam zbiornik retencyjny kopalni i próbuję uniknąć błot starych glinianek, jeśli akurat w poprzednim tygodniu padało. Dziesięciokilometrową rundkę kończę w osiedlowym parku, pozostałości po hektarach lasów sadzonych jeszcze za Wilhelma. Wykonuję kilka ćwiczeń rozluźniających, rozciągam się, kilka podskoków i wracam do swego M-3, które będę spłacać jedynie przez 28 lat, trzy miesiące i 8 dni.
Przynajmniej tak było do zeszłego roku. przebiegłem tradycyjny dystans, w politycznie poprawnym czasie 59 minut 59 sekund, oczywiście, i rozpocząłem obowiązkowe rozciąganie, kiedy dobiegł mnie jakiś hałas z pobliskich krzaków jeżyn. Przestraszyłem się okropnie, bo mógł to być dzik albo jakiś gwałciciel, tyle się teraz słyszy różnych opowieści, ale ostrożnie spoglądam i nic nie widzę. Tylko gałązki bujają się niezgodnie z wiatrem. Tam i z powrotem, tam i… Podszedłem bliżej. Uklęknąłem jak na procesji, rozchyliłem trawy sięgające mi do kolan, w tym momencie do brody. I zobaczyłem całe multum jeżyków, pogrążonych w bitewnym szale! Oczom swym własnym nie najeżając.
Sztandary powiewały dumnie, kiedy opancerzone w puszki po Red Bullu jeże bojowe ruszyły z małego kopca w dół, krzycząc triumfalnie jak rzymscy żołnierze w Pasji Gibsona! Równy stuk setek malutkich łapek niósł się po całym osiedlowym parku. Naprzeciw w szeregu stanęły jeżyki słabiej uzbrojone, ubrane w kubraki z lisiej skóry, ale równie groźnie najeżające się kolcami. Za nimi stały dziwne machiny uzbrojone w jabłka, a kanonierzy, bo były to armaty jeżykowe!, czekali na zbliżenie się wroga. Choć niektóre pancerne jeże wpadały w zamaskowane pułapki, jeże doły, wykopane nocą przez saperów, jeżowa falanga zbliżała się nieubłaganie do pierwszych szeregów jeży republikańskich. I wtedy padł rozkaz: Strzelać, Mocium Jeże! Ku Wolności!!! I zafurkotały cięciwy kusz oraz katapult, chmura jabłek spadła na napastników, ich szeregi pękły, rozproszyły się, jednym pociskiem sam oberwałem w czoło i upadłem.
Obudziłem się na dziwnym łóżku, przywiązany pasami, białe światło pluło mi w oczy swym blaskiem, w powietrzu unosił się fetor gówna, spirytusu oraz środków czyszczących. Po jakimś czasie, może po chwili, może po godzinach, nie potrafiłem ocenić, przyszedł do mnie potężny zbudowany mężczyzna w bieli, jak się później okazało: pielęgniarz, i dał się napić. Rzeczywiście, bardzo mnie suszyło.
– Ale pan zaszalał wczoraj wieczorem, co nie? – Zapytał zaskakująco miłym głosem, absolutnie niepasującym do tak wielkiego faceta – Rzadko się nam zdarza widzieć aż takiego zakapiora na izbie. Ostatni był niejaki Jagoski, własne psy go przyprowadziły, ale to góral przecież. Oni to mają chyba w genach, Wołosi jedni. A pan siedem promili i dalej pan pił! No no no. – Aż cmoknął z podziwu – Proszę się zaszyć. Na wszelki wypadek.
Pokiwał palcem i zamknął wyciszone drzwi za sobą. przyszedł lekarz, potem pielęgniarki. Zapłaciłem rachunek i wypuszczono mnie jeszcze tego samego dnia. Do domu wróciłem w brudnym dresie, taksówką, na szczęście miałem kartę zbliżeniową przy sobie, skitraną w butach do biegania, z absolutnym mętlikiem w głowie. Nie byłem pewien, co widziałem, a co mi się przyśniło. Może rzeczywiście się uchlałem? Albo zasłabłem po biegu i alkomat pokazał, co pokazał? Nie takie biologiczne i fizjologiczne fenomeny odkrywano na sejmowych korytarzach. Tak, byłem gotów winić za moją hańbę sportowe zasłabnięcie, ale wtedy otrzymałem list z pogróżkami i jeżą łapką odciśniętą w atramencie. „Niczego człowieku nie widziałeś, bo dojedziemy cię!”. Obudził się we mnie duch przekory i pragnienie walki. Mnie, pełnoprawnego człowieka, te śmieszne stworki z internetu chcą ustawiać? Zacząłem ostrożne dochodzenie.
Mamy niezwykłą przyjemność przedstawić Państwu „Jeżynę” Sławka Jeżystowskiego, a dokładnie pierwszy rozdział tej wielkiej powieści jeżowej, po raz pierwszy tłumaczeniu na język polski. „Jeżyna” to kultowa pozycja już dwóch generacji jeżyków, w której autor podjął się, jak sam mówił w licznych wywiadach – ukazania dziejów Królestwa Jeżowego z ludzkiej perspektywy. Przed publikacją powieść próbowano ocenzurować, a w obawie o wycofanie książki z dystrybucji wydrukowano nakład podwójnie. Rozszedł się jak świeże robaczki.