Stefan Alfons Miętoch „Re-perkusje”

Kto jest największym wrogiem pisarza?

Oczywiście jego własny czytelnik. Ze specjalnym wyróżnieniem krytyka.

Pojawiły się względem mnie oskarżenia jakobym pomysły do moich tekstów, mówiąc nieładnie, zapożyczał od innych kolegów po piórze. Albo żerował na bujnej wyobraźni moich największych fanów. Jest to oczywista nieprawda, bo jako uznany twórca, choć niestety na skutek przeróżnych podstępnych działań całego tłumu zazdrośników i beztalenci, nie aż tak jak na to zasługuję, od dobrych nastu lat nie czytam niczego poza własną twórczością (oraz Wikipedii, kiedy potrzebuję fachowej wiedzy w danej dziedzinie), a moimi czytelnikami najzwyczajniej w świecie pogardzam i to nienawiścią tak czystą jak ślunskie powietrze w kwietniowy poranek.

Pojawiły się również oskarżenia jakobym sceny batalistyczne, rzekomo najlepsze w mojej twórczości, przewyższające wszystko inne wielokroć zapożyczył jeszcze skądinąd. Jungerem jednakże gardzę, postać to z powieści pomniejszego Manna, najprawdopodobniej Sebastiana, która niestety zdarzyła się naprawdę. Inni pisarze? Mogliby mi umywać kałamarze. Oczywiście metaforyczne, bo używam najnowszego modelu laptopa, którego nazwę byłbym skłonny tu podać pod pewnymi warunkami. Proszę dzwonić.

Napisanie sceny wojennej jest może trudne dla całych pokoleń pisarzy współczesnych, ale dla mnie kilka minut roboty. Nie wierzycie?

Margotka od Szołtysków usiadła nad rzeką Szarlejką, bo choć była zima, to mróz aż skrzył w promieniach styczniowego słońca, więc Margotka, hoże dziewczę w wieku lat siedemnastu i w samej pełni rozkwitłej urody, usiadła nad Szarlejką na ławeczce i odkładając podręcznik do niemieckiego grzała się w zimowym słońcu i mogło się jej nawet na tej ławeczce, przez jej dziadka Gintra postawionej tu w roku 1906 albo 1908, przysnąć i choć śniły się jej koszmary, to nie była w stanie się obudzić. Świst wiatru i ryk maszyn przywołały w jej umyśle wizję kopalni, kiedy mechaniczny potwór wjechał w Szarlejkę i choć lód pękł, rozpadł się na miliardy ostrych jak igła drobinek, radziecki T-34 wpełzł na drugi brzeg i ławkę dziadka Gintra wprasował w bogatą w minerały śląską glebę, przedwcześnie pozbawiając Margotkę nie tylko dziewictwa, ale i życia.

Napisanie tego akapitu, tak bogatego w znaczenia i historyczne odnośniki, że mógłby się stać tematem pracy maturalnej, i to za starej matury, a nie tej obecnej, którą zwyczajnie pogardzam, zajęło mi dokładnie 7 minut i 33 sekundy. A jeszcze musiałem ustawić status w jednej takiej grze w której morduję Polaków, a dokładnie oddziały orków pod flagą biało-czerwoną, z nieustannym entuzjazmem i z precyzją cekaemisty wermachtu odhaczając kolejnego  frajera w rankingu. Nie będę jednak ułatwiał krytykom roboty, niech sami się domyślą, co w mojej scenie symbolizuje Margotka, T-34 i podręcznik niemieckiego. U żadnego pisarza z dzikiego kraju, takiego jak Polska, tego nie przeczytają, gwarantuję.

Notabene poproszono mnie niedawno o wyrażenie opinii na temat obecnego stanu odrębności Gůrny Ślůnska (błagam, zawsze pamiętajcie o umlautach!) i z bólem serca muszę stwierdzić, że nie jest dobrze. Ot taka scenka rodzajowa. Starzik, sympatyczny ślunski chłop, o twarzy przerytej zmarszczkami i z pyłem węglowym w kącikach oczu, choć jeszcze za Buzka poszedł na emerytura,  godo do swej wnuczki: „Ema, popraw galoty”. Dziecko to rezolutne i inteligentne, w końcu stuprocentowy ślunski bajtel od przynajmniej czterech pokoleń, więc jej sprawne rączki elegancko poprawiają szeleczki, ale od razu dziadka strofuje „Czyli spodnie. I jestem Emily”. Patrzy na niego groźnie spod grzywki, bez najmniejszego szacunku należnego głowie rodu.

Bardzo zdołowało mnie to przeżycie, na szczęście mogłem sobie odetchnąć w sali koncertowej Śląskiej Akademii Muzycznej. Piękny to był koncert, sześćdziesięciolecie wydziału perkusyjnego. Piyknie groli w piyknym budynu, pra? I tak żech sobie pomyśloł, ze jakby yno Poloki dały sie nam rządzić po noszymu, to mielibyśmy tu między Cieszynem, a Opolem drugo Szwajcario. I najlepsi z noszej krwi nie musieliby się wycierać po monachijskich piwiarniach, ruhrskich kopalniach i zurichskich wydziałach ekonomii. I każdej soboty puszczać kaczki na Szarlejce. A w niedzielę gotować z nich rosół.

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie z Twittera

Komentujesz korzystając z konta Twitter. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s