Niesamowita przygoda w autobusie (żółtym niestety)

Jaka mnie dzisiaj przygoda spotkała, nie uwierzycie… jechałem sobie spokojnie z Tarnowskim Gór do Katowic, autobusem 820, znaczy się ja jechałem na osławioną Estakadę, na której, co roztropniejsi pasażerowie chowają zegarki jak tylko najgłębiej mogą i czasem są to bardzo smutne (prokto)logiczne historie, ze strachu przed widmem symetryzmu grasującym czasomierze chowają tak mocno, i jechałem tą osiemsetdwudziestką, co dalej jechała do samych Katowic, kiedy słyszę:

– A znasz li ten kraj tak pięknie umajony i tego takiego Dzieciaczka?

– Tego co dziołcha porwoł do Bytomia jak Kmicic Oleńkę?

– Ja, to ten som synek.

Włosy stanęły mi dęba. Resztki włosów, co przypomniało mi, że najwyższa pora znowu się opitolić na trzy milimetry. Ostrożnie odwróciłem głowę (nadal z włosami, jakby ktoś nie nadążał) i patrzę, kto tak tukej, tutaj, rajcuje. Zmęczony życiem szczerbaty czterdziestolatek, w koszulce Behemotha, na moje oko z okresu Demigod, w czapce z daszkiem, trzymający tasię, worek, z aluminiowymi puszkami jakby to był moły bajtel (nie: bojtel), znaczy się: małe bobo i mogło wypaść z tego wiercenia i na główkę upaść, tak ofiarnie trzymał ten bojtel (nie bajtla). Drugi, choć młodszy, wyglądał – choć było to absolutnie niemożliwe – jeszcze gorzej. Blady, gęba po połowie pokryta zarostem i bliznami po goleniu, w swetrze czarnym, a rozciągniętym, choć stopni z 25 na termometrze. Wypisz wymaluj: wieloletni student socjologii na politechnice w G. Jednym zdaniem – pełen przegląd polskiego społeczeństwa i pulsująca ręka na tętnie przemian dziejowych oraz gospodarczych.

Ten większy mniejszy leber rozprawio dolyj:

– Przekludził się bałamut do Krakowa…

– Aż tak daleko chop poszoł? Skuli czego?

– Baba. Ale ten gizd dalyj łazi do roboty w Gliwicach i co dzień rajzuje cugiem. I ten chachor gołymbie wozi.

– Gołymbie? A kaj tom? Co łon z Toszka?

– Przed szychtą bierze jednego gołymbia z Krakowa, przywozi tukej i wypuszczo. A jak jedzie zurik z powrotem, to bierze ślunskiego cuzamen do kupy i wypuszczo na Plantach.

– W Kochłowicach?

– Pod Wawlem, gupieloku jedyn.

– Miglanc abo inkszy karlus.

– Nie, nie, to mo, wiesz, swój głęboki sens. Podmiana populacji, tak to nazywają w prawdziwej Polsce. Tylko widzisz, taki gołąb, choć niby szczur ze skrzydłami, to jednak swój rozum ma i te ślunskie, co ino dziubną kilka okruszków obwarzanka krakowskiego, to zapierdalają z powrotem do Hajmatu jakby łogień miały w rzyci, tak im tęskno do żymeł i haczyków z gabli. A te co trocha szprechają i są szwarniejsze to od razu lecą na szpargle, pod sam Dortmund. Ale to nie koniec, bo patrz na taką rzecz – te krakowskie to w dupie z kolei mają Jagiełłę, Piłsudskiego i nawet … – nie usłyszałem nazwiska, szeptem godoł, mówił, złomiarz jeden – … i zostają na Śląsku. Po dwóch pokoleniach godają jak nosze starzyki, a najpóźniej po czterech mają niemieckie passy. Więc nie tyle podmiana, co depopulacja w Galicji i nadmiar w Hanysowie aż do Rajchu…

„Student” smutno pokiwał głową:

– Takie czasy. To co, zaczynamy?

„Złomiarz” podszedł do kierowcy i coś mu wyszeptał do ucha. „Student” odwrócił się i zakrzyknął na cały pojazd:

– Bileciki do kontroli! – Machnął legitymacją.

Zauważył żech, znaczy: zauważyłem, że im bliżej Bytomia, tym lepiej po polsku godali. A jak dojeżdżaliśmy do dworca to mogliby iść z Bralczykiem albo i Miodkiem w zawody. Na szczęście kontrolerzy wysiedli w Bytomiu, bo dłużej nie strzymałbym, jak Boga i Dzieciątko Mittens kocham. Niech lezą w pizdu albo nawet tunelem na Szombry, to nie moja sprawa. Byle nie rozprawioli dłużej o tym…

Nie zrozumcie mnie źle. Nie jestem antydziecistą, sam mam go wśród znajomych na Ćwitrze i nawet lubię, ale… ma po prostu zbyt dobrze. No ma. Obiektywnie. I nawet symetrycznie.  Leży sobie na werandzie, tyłek buja, piwko popija, jak tylko zakwili, to konkudentka bujnie hamaczek piękną nóżką, i ma taki Dziecię banana na gębie, i znowu przysypia.. I żeby jeszcze w autobusach o nim gadali? To już naprawdę przesada.

W Bytomiu to się znowu trochę zdziwiłem, bo akurat kuzyn wsiadł. Co za przypadek! Magister. Artysta sztuk. Pięknych. Absolwent. Nauczyciel. W szkole podstawowej. Muzycznej. W Jaworznie. Talenty odchodzą mu do futbolu i się często o to złości. Ale dziś nie miał czasu. Ino wsiadł, nawet łapy nie podał, tylko od razu zaczyna (cytat dosłowny, włączyłem nagrywanie w mojej stareńkiej nokii):

„Znasz takiego tego Dzieciaczka? Co go na szczęście do szkoły muzycznej nie przyjęli, tak ładnie rysował, bo by zajął moje miejsce i byłbym dziś inżynierem atomowym może albo innym borokiem. Przekludził się bałamut do Krakowa… Baba. Ale ten gizd dalyj łazi do roboty w Gliwicach i co dzień rajzuje cugiem. I ten chachor na Nowej Hucie szprejem maluje „Szombry King”, a jak tukej przyjedzie, to wszędzie na blokach „Garbarnia Kraków” króluje”…

Wyłączyłem się. Wyłączyłem nokię stareńką. Noż kurwa mać. Ale kuzyn też, im dalej od Bytomia, im bardziej w Chorzów wjeżdżaliśmy, tym bardziej język polski i kulturę tracił. Dziwy to jakieś okrutne. Paskudny dzień.

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie z Twittera

Komentujesz korzystając z konta Twitter. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s