Ujek Herbert, który w życiu był zmuszony używać również smutnego aliasu „Henryczek”, w czasie wojny musiał długo uciekać przed komunistami. I jak w końcu, w tej ucieczce, razem z trzema kamratami dotarli nad morze, znaleźli jedynie łódeczkę tak małą, że musieli losować miejsca. Ujek przegrał i pozostał na brzegu. Najpewniej nie machał towarzyszom niedoli zbyt radośnie, mógł nawet straszyć ich karabinem i granatem zaczepnym, ale jeden ze zdradzieckich uciekinierów trzymał w łapie pistolet maszynowy. Ostatecznie wyszło to ujkowi na zdrowie, bo jako jedyny przeżył tę wojnę. Kiedy cztery dni później łódka przydryfowała z powrotem do brzegu, dwaj szeregowcy Wermachtu byli już mocno poogryzani, a feldfebel Frontzek zwariował z tego mrozu. Kiedy rozwalili go pod najbliższym murem, wrzeszczał co tylko można o pieruńskich Szwedach, którzy rozrabowali Częstochowę, i nie podjęli go z wody, mimo że kutry rybackie płynęły tuż obok, a oni strzelali w powietrze. My na Śląsku zawsze szanujemy przegranych.
I dziś Szwedzi planowali umyć ręce jak w czasie wojny, ale szczęśliwie im się nie udało! My na Śląsku zawsze szanujemy przegranych.
Był to kolejny doskonały mecz naszego manszaftu, pełna kontrola od pierwszej do ostatniej minuty. W obronie minimalna zmiana i trzeba przyznać, że nasze czarne bestie dały radę. Jeden zwinny jak pantera, drugi bezwzględny jak tygrys, i to królewski! Środek pola doskonały, skrzydełka śmigały jak Liroy w Kielcach w połowie lat 90 i Leroy w Manchesterze. No i wielcy napastnicy, z Mario Gomezem jako wrodzoną reinkarnacją Ernesta Wilimowskiego. Wszystko w tym meczu było weltklasse. Oglądałem go wygodnie w fotelu, przez całe 90 minut popijając reńskie i nawet nie drgnąłem przed mistrzowskim wolnym naszego enerdowca. My na Śląsku zawsze szanujemy przegranych.
Kiedy wygrywają.