– Adaś, proszę do pary z Olą.
– Nie.
– Ile razy mam mówić? – Przedszkolanka groźnie spojrzała spod brwi, dziwnym trafem wyglądając jak śp. Lenoid Breżniew, patron tejże placówki oświatowej. A może był to Gomułka? Choć żaden z nich nie miał takich dekoltów jak pani Krysia, nawet pięciolatkowie to rozumieli.
– Nie, nie, nie! – Śliczny blondwłosy, niebieskooki jak Morze Czarne, chłopczyk położył się na wykładzinie i łzy mu leciały po buzi jak ziarenka grochu. Pani Krysia podniosła dzieciaka jak małą owieczkę i nie zważając na protesty ustawiła pomiędzy Olą i Asią.
Z gramofonu popłynęły pierwsze dźwięki muzyki. Chór przedszkolaków zanucił i malcy zaczęli się bujać, każden jeden biedny chłopiec między dwiema niezwykle uroczymi koleżankami. Zawsze grzecznymi, miłymi oraz absolutnie niezłośliwymi.
***
Siedziałem na brzegu basenu i zamiast wesoło majtać sobie długimi, niezwykle pięknymi męskimi nogami, dmuchałem. No, jednorożca dmuchałem. Mimo, iż dosłownie dwie minuty wcześniej nad miejscówką rozniósł się krzyk mój, tak głośny że czereśnie i pandy zaczęły spadać z drzew, z głośnym buuum spadały wprost na jeżyki, pandy z krzykiem, a czereśnie z głośnym chlup, a krzyk ten – mój, nie pandzi – głosił całemu światu:
– Nie będę dmuchał jednorożca!
Przez moment naprawdę w to wierzyłem, przez dobrych trzydzieści sekund stałem mocno na nogach, gotów walczyć jak husaria pod Wiedniem, choć pieszo i bez żadnego pancerza na klacie, bo 30 stopni było, wystarczyło jednak jedno spojrzenia spode brwi, a ja znowu przekląłem panią Krysię, teraz już pewnie siwowłosą babcię otoczoną gromadką wnuków, może i prawnuków i ustawiającą ich w „zasiali Górale owies”, takie zboczenie zawodowe. No i dmuchałem. A Fidelio i Damian popijali sobie schłodzone winko, rozprawiając o jakimś wypłoszu, co mały, ale daje radę. A ja trzymiem w jednej łapie jednorożca, drugą zawór, ten taki cycek i dmucham. I dmucham. I dmucham w kuferek Krychowiaka jak to mawiał nieodżałowany generał Ajsejeżhałer, któren to brał udział w siedemnastu bitwach (albo osiemnastu, potyczka pod Parkanem nadal wymyka się teoretykom wojskowości z klasyfikacji) i wszystkie przegrał, a na jedenaście kolejnych się spóźnił. To był prawdziwy bohater, nie to co dzisiejsze jeże w rurkach i z odsłoniętymi łydeczkami. Zawsze w eleganckiej peruce, z talkiem na męskiej twarzy, w kubraczku z nieodłącznym zwisem. Męskim.
***
Pocieszam się jedynie, że mogło być gorzej. Naprawdę. Kiedyś R., dobry kolega, ale trochę dzban, na dodatek nieszczęśliwie zakochany i z tejże to przyczyny zalany w trupa 23 godziny na dobę – bo budził się na kacu o piątej, a delikatesy otwierali dopiero o szóstej i stał zawsze w szeregu takich jak on nieszczęśników, cały w drgawkach – chciał zabłysnąć przed wybranką i… wskoczył do wybiegu nosorożca w pobliskim zoo i zaczął go… Tak mu się fiksacja na jednorożce wkręciła. Nie będę podawał bliższych szczegółów, tak są przeokropne, ale Julek – stateczny, wiecznie uśmiechnięty trzydziestolatek -potrzebował trzech lat psychoterapii, by ponownie zaufać ludziom. A R.? R., jak to dzbana, znaleziono na wybiegu obok, spał otoczony lwicami. I potem się chełpił, że to była najlepsza noc w jego życiu.
Raczej jedyna taka.
No ale muszę mu oddać: stał się kultowym viralem w podbazie. Miliony wyświetleń na jołtubie, koszulki, kubki z jego twarzą uchwyconą w pijackim grymasie. Zawsze śmieszy jak stutrzydziestokilowy kloc spierdala się z murka do fosy. Zimą to było, woda na wpół zamarźnięta, a ten wstaje, się otrząsa i rusza wężykiem dalej. I biednego Julka…