– W mieście jest nowy szeryf – Wystękał R. i splunął prymką przez szczątki ostatnich czterech zębów. Zabrzmiała muzyka Ennio Morricone. Nie jest to żadna literacka metafora, ten dzban naprawdę miał ścieżkę z „Dobrego, złego i brzydkiego” ustawioną jako dzwonek telefonu. R. spojrzał na wyświetlacz i jego, i tak już trupioblada, twarz zbielała jeszcze bardziej, choć wydawało się to fizyczną niemożliwością. Nie miał odwagi nie odebrać.
– Tak, mamusiu? – Słuchał chwilę. – Ale ja nie mogę kupić ziemnioków, jak ja teraz do Sądu Najwyższego idę. No tak, sprawę mam. Za spuszczanie oleju napędowego z kutrów! No mam. Tańsze niż wyborowa, mamusiu, jak mamusia myśli, co piliśmy przez ostatnią dekadę? Mamuś, ale muszę już lecieć. No oczywiście, ze nie bronię się sam, ja i prawo to niehalo, radcę wziąłem! Tak, za nerkę i kredyt.
Nie wiedział, że Marcin, sympatyczny młody prawnik z miasta P., ogólnie bardzo lubiący ludzi, miał tylko jedno prawdziwe zadanie w swej karierze do wykonania. Nie dopuścić, by dzban kiedykolwiek opuścił mury starego pruskiego więzienia we Wronkach.
– 20 lat, 20 lat – R. tłukł głową o burtę więźniarki, a auto niebezpiecznie przechylało się na lewą stronę. 150 kilo żywej wagi mogło wykończyć każde resory, a dyrektorzy zakładów karnych w całej Polsce byli pilnie wzywani na naradę w Warszawie. Gdzież umieścić tak wielkiego dzbana?
****
– Kazamaty sejmowe – Na te słowa naczelnika Grzdyla wzdrygnęli się wszyscy siedzący przy konferencyjnym stole. Były to same stare wygi więziennictwa, różne rzeczy w długiej karierze widzieli, nie takich ministrów przeżyli. Każde państwo, nawet tak demokratyczne jak Polska w roku 2018 ma specjalne miejsca odosobnienia w których przechowuje więźniów niewygodnych, takich o których świat powinien jak najszybciej zapomnieć. W Polsce od stuleci taką rolę spełniała siedziba sejmu. Wśród tamtejszych tuzów intelektu łatwo było „zgubić” osadzonego. Wiedzieli to królowie, wiedzieli carowie. Rozumiał Dziadek, rozumiał Bierut.
– Mnie tu nie było – powiedział pryszczaty trzydziestoletni młodzieniec w randze wiceministra sprawiedliwości i wyszedł za drzwi. Co bardziej delikatni klawisze biegli, cali zieloni, do toalety. Decyzję znowu podjął naczelnik Grzdyl – Głosujemy. Wyciągnijcie baterie z komórek.
****
Kiedy R. obudził się po raz pierwszy było jeszcze ciemno, strasznie bolała go głowa i nie mógł ruszyć żadną kończyną. Tradycyjnie nie wiedział, gdzie się znajduje, ale to akurat go nie dziwiło. Pijackie ciągi kończone w podejrzanych miejscach przytrafiały mu się w każdym miesiącu, czasem nawet dwa, trzy razy. Znowu wpadł w pół sen pół jawę. Po raz drugi obudziło go kapanie wody. Jakaś uparta kropla co rusz urywała się i zamiast dostojnie spłynąć po powierzchni, spadała z hukiem i rozpryskiwała się o posadzkę. Pewnie znowu nie zamknął okna na noc. Otwarł oczy i zorientował się, że naprawdę nie wie, gdzie się znajduje. Na pewno nie byłą to żadna ze szczecińskich melin, bo chyba że w poprzednim tygodniu otwarli jakąś nową.
Widział tylko niewielki promyk światła u powały i – jak stopniowo odkrywał ze zgrozą – stał przyczepiony łańcuchami do ściany. Już raz mu się przydarzyło coś podobnego, było to w pewnym sekretnym klubie TYLKO dla dżentelmenów, ale teraz… teraz coś mu mówiło, że nie wykpi się lekko bolącą pupką.
****
Więzienna rutyna może nie przypadła R. do gustu, ale co było robić? Dzban też człowiek, a człowiek do wszystkiego się przystosuje. Dwa posiłki dziennie, kąpiel wężem strażackim co rano, raz w tygodniu smarowanie ran od łańcuchów maścią antybiotykową. W końcu nie żyliśmy w średniowieczu, a zresztą średniowiecze nie było takie złe jak chcieliby je widzieć lewacy. Może i ludzie śmierdzieli i rzadko dożywali czterdziestki, ale za to żyli blisko z naturą i Bogiem.
Pewnej nocy stał jak zwykle przykuty do ściany, kiedy obudziły go jakieś szmery. Czyżby znowu szczury poszukiwały pożywienia? W takich momentach najbardziej bał się o…, ale na szczęście ten akurat szczegół jego anatomii nie grzeszył rozmiarami i jak na razie nadal mógł się cieszyć nieuszkodzonym nosem.
„O Tristriamie Shandy, w imię boga i ludzi, zaklinam cię, nie czyńcie mi tego!” – Bardziej poczuł niż widział, że ze ściany poleciał pierwszy kamień, potem następne. W otworze pojawiła się ręka – przez chwilę myślał, że pyton – następnie głowa. I usłyszał najbardziej polskie ze słów:
– Kurwa mać! – Staruszek, nagi, jedynie w opasce biodrowej ze starych kąpielówek, w świetle świecy opukiwał ściany, aż boleśnie uderzył R. w niewymawialne. Tam akurat trochę go pobolewało po wizycie nienasyconych gryzoni, choć ciężko powiedzieć, by nie sprawiły mu przyjemności.
– Kto tutaj jest? – R., w którym czasem odzywały się resztki kindersztuby, a dziecięciem będąc za każde nieposłuszeństwo musiał spać w chlewiku, grzecznie się przedstawił – Synku, czy to już wolność?- Tu musiał odpowiedzieć przecząco, a wtedy stary się zupełnie rozkleił – Czterdzieści lat… Czterdzieści lat kopałem tunel, by się wydostać z tego piekła – Zaszlochał tak głośno, że R. bał się, by strażnicy nie usłyszeli.
****
Historia życia starca odzwierciedlała ciężkie losy umęczonej ojczyzny. Za młody był oficerem SB i jak to mówił młodemu – forsy, panienek i fantów miał jak lodu. Ale w 1983 roku, chyba za mocno przyłożył aresztantowi, a ten był synem znanej piosenkarki, podpadł przełożonym i padł ofiarą represji straszliwego komunistycznego reżimu. Porwano go wprost z ulicy. W bagażniku przewieziono na teren sejmu i wtrącono do lochu. W 1994, może 1995, usłyszał o nowym wolnym państwie, że niby już jest i po cichu liczył na amnestię, ale nic się nie wydarzało. Podobnie było w 2015, niby prawdziwa wolność nadeszła, a on dalej tu tkwił.
Kopał tunel. Zmieniali się, jak wnosił po głosie, strażnicy kolejno odchodząc na emeryturę, menu zaczęło uwzględniać uczulenie na glukozę i laktozę, kolejni więźniowie umierali i w tej chwili został – jak myślał – sam jeden.
– Jestem R., chłopcze – Zakończył swą opowieść. I wtedy nastąpił jedyny wzruszający moment w naszej smutnej balladzie wisielca.
– Dziadku? Dziadku? To naprawdę ty? – Roztrzęsionym głosem zapytał R. – Babka mówiła, że kiedyś wyszedłeś po papierosy i już nie wróciłeś. Musieliśmy oddać służbowe mieszkanie i straciliśmy emeryturę, a to nie była twoja wina!
I tak dwa mężczyźni z rodu R. padli sobie w ramiona. Dziadkowi zmarło się kilka miesiecy później, a szkielet R. znaleziono przykuty do ściany jesienią 2037 roku, kiedy tzw. rewolucja oberiby zakończyła 22 lata straszliwej dyktatury. Szczątki R., nieznanego więźnia reżimu, uroczyście pochowano w kwaterze Dz.3an na Powązkach, co doprowadziłoby do konwulsji wszystkich znających prawdziwe oblicze tego dzbana i patentowanego łapserdaka znad kałuży bałtyckiej. [FIN]