Było sobotnie popołudnie, kiedy z kolei Stanisław odebrał telefon. Naprawdę chciał odmówić, ale właśnie zaczynał się mecz Arsenalu. Zgodził się więc. Co może być gorszego? Wyszedł z klatki i przyjaźnie skinął blademu młodzieńcowi na minikombajnie do koszenia trawy, kierując się do służbowego ferrari, zarejestrowanego zresztą jako sześcioosiowa furmanka, zrekonstruowana w ramach unijnego programu Szanujmy Tradycję. Do granic Płocka udało mu się dojechać bez przygód. Zielona fala go niosła, dopiero tuż za rogatkami po raz pierwszy stanął na czerwonych światłach. Na pasie obok jakiś miejscowy kmiotek w lambo prowokował go swym wyglądem trampa z Wielkiej Prerii, słomianym kapeluszem i fajką z cybuchem z kolby kukurydzy. Nie na darmo jednak Stachu nazywał swoją furkę Theo, silniki ryczały i tuż po zmianie na zielone ruszył z piskiem opon, zostawiając wsioka daleko z tyłu.
Grzecznie zadzwonił do domofonu i równie grzeczny gospodarz wpuścił go do środka. „Pan po togę?” – zapytał Marcin i posadził swego gościa w fotelu pod telewizorem. Stanisław z lękiem rozglądał się za Panią Kotą, jednak ta grzecznie siedziała na parapecie wpatrując się w palenisko na ekranie. Nie wyglądała groźnie. Marcin nawet kawę zrobił, ale niezbyt dobrą po prawdzie, wyjaśniając, że cały kilogram ziaren zagospodarował ostatnio u renomowanego warszawskiego piekarza, bo pisało na worku, że przemielona zębami studentów prawa, a nie do picia zwyczajnie, ale innej w domu nie ma. Na prowincji tyle nie płacą, co w stolicy. Rozsiadł się Marcin wygodnie w drugim fotelu i głaszcząc Panią Kotę zaczął opowiadać, bo przecież
„Panie Stanisławie nie możemy dopuścić, by sprawy zawodowe zaburzyły tak obiecującą znajomość. Jaką to ja dziwną dziś sprawę mam na uważaniu, program jak z podręcznika, to nie uwierzy pan, w Warszawie to pewnie nie do pomyślenia, ale bronię myśliwego, którego oskarżono o nieumyślne spowodowanie śmierci, kiedy strzelał do dzików. Sprawa jest wielce tajemnicza, bo ofiarę pocisk ani nie drasnął. Agafon K., mężczyzna lat nie powiem panu ile, nie pamiętam, spadł z krawędzi kamieniołomu na skały, tak się przestraszył huku spacerując, a dzik też uciekł i nie możemy go odszukać jako świadka, się potem okazało, że rzekoma ofiara była szwagrem kuzyna miejscowego prokuratora, który to właśnie strzelał na nieszczęsnym polowania i na dodatek była winna całą furkę zielonych, no ten trup, temuż to krewnemu, takie to mamy tutaj dylematy prawnicze i naprawdę ciężko wyrokować co dalej…”
Dzwonek do drzwi przerwał uczone dywagacje Marcinowi i ten elegancko przepraszając Stanisława poszedł otworzyć drzwi. Po chwili wrócił, ale nie sam. Obok niego stał młodzieniec z lambo, Stanisław natychmiast go rozpoznał po rolniczym kombinezonie i dwie myśli równocześnie pojawiły się w jego głowie. Pierwsza że strasznie blady jakoś ten chłopak, a druga, że traktory lamborghini bywają zaskakująco szybkie, zwłaszcza w mieście…
****
Inny znany gdzieniegdzie truposz, R., od godziny dzwonił na służbę w swojej wielkiej rezydencji, zaraz po wojnie zbudowanej z kamieni pochodzących z ruin zamku należącego do polsko-węgierskiego rodu Draniulescu. Nikt nie przychodził. Pewnie mają wychodne, kucharka i lokaj, cholerny kodeks pracy i prawa człowieka, westchnął boleśnie. Dawniej wszystko było znacznie prostsze. Sobie nadweręży ramię jak dalej sam będzie musiał odsuwać wieko. Dębowe. Solidna robota, stolarz się nazywał Rozekreuz czy jakoś podobnie i miał bardzo ciepłą krew. A jaką córkę! Blade liczka i włosy płukane w ziołach. Żadnej chemii jak te dzisiejsze nowoczesne kobiety. To se ne vrati pomyślał z czeska i zadumał się nad klęską taborytów pod Lipanami. Ach, gdyby noce były choć odrobinę dłuższe, może by zdążył na czas?
W mieszkaniu panował zwykły porządek, taki jak to lubił najbardziej. Tumany kurzu unosiły się pchane siłą jego kroków, pajęczyny urokliwie zwisały z sufitów, z biblioteki niósł się upajający zapach gnijącego papieru, do lodówki nawet on bał się zaglądać. Nowoczesność. Miała swoje plusy, ale pod tym względem był jak ksiądz i tęsknił za prymitywniejszymi czasami. Zawsze płakał na Nosferatu z Kinskim i Adjani, tak przecież było, a teraz… od dwóch lat bajerował, tak to się teraz mówiło, jedną ślicznotkę, a ona nic, nie reagowała i nawet miała własne mieszkanie. Takie to były podłe czasy. Jeszcze w XVIII wieku wystarczyło otworzyć drzwi karety, rzucić w błoto talara i rodziny same… ech…
Złoto też bez dawnej wartości, zmieniający się kurs za uncję zmusił go nawet do czasowego podjęcia pracy jakby był zwykłym człowiekiem, a nie cieszył się szlachectwem od XVI wieku (tanio wtedy chodziły tytuły baronów, to sobie sprawił jeden czy też drugi). Zaczynał od zwyczajnej od bandyterki i rekietu – nie na darmo dawno temu pod Warną obrabował polskiego króla i uciął mu głowę, kiedy ten już uciekł z pola bitwy – reanimując swą zbójecką karierę, ale szybko zrozumiał, że lepiej zalegalizować swe działania i uzyskać aplikację adwokacką. Choćby z ostatnim numerem, ale nowi kamraci nie dadzą takiemu zginać, oj nie. W bandzie pod tym względem bywało różnie, ilu hersztów w życiu otruł, to już nie zliczy. Teraz godzinka pisania wyroku dziennie i można odpoczywać. W trumnie rzecz jasna. Tylko doktor się coś ostatnio martwił, że słabe wyniki krwi, no jak Ola nie przyjedzie, to będzie musiał ruszyć w miasto. Jak w Katowicach i Zagłębiu w 71, ech…
****
Ryszard, zwany przez wszystkich Ryśkiem, miał to wszytko dokładnie pod ogonem. Wygrzewał się ostatnich promieniach letniego słoneczko, bo też lekkie łupanie w kościach zwiastowało, iż winter is coming. Nawet nie za bardzo chciało mu się dziś polować, mama przyniosła coś kuniopodobnego. Nie pachniało zbyt dobrze, ale jak Marcin nie przyjedzie w ciągu godziny, to coś skubnie. Co się tak spóźnia ten człowiek z żarciem? Nie tak się umawiali. Już nie pamięta jak tydzień temu pogonił kota temu typkowi od togi? No jest sobota, ale bez przesady.
****
Stanisław obudził się przed telewizorem. W swoim pokoju. Czyli jednak drzemka techniczna. Miewa teraz dziwne sny, to pewnie od tego ćwitra. Na ekranie Koguty na Wembley rozrywały rywala. Zaczął krzyczeć ze strachu. Harry’mu Kane’owi bynajmniej to nie przeszkadzało, unosił ramiona w geście triumfu. Delle Ali biegł ku nie ma z radosną gębą urodzonego zwycięzcy. Hector Ballerin kuśtykał. Ballerin kuśtykał i płakał. Jaki wstyd.