Ginter

O moim starym nie wiem zbyt wiele. Dziś najmocniej pamiętam jak siadywał nieledwie skulony przed akwarium i wpatrywał się w gupiki. Z tym akwarium była oczywiście afera, bo tak je chciałem, że jak rodzicom udało się wywalczyć w 88 roku nowy gramofon, wtedy absolutny szczyt polskiej techniki, to po rozpakowaniu tego wykwintnego sprzętu jeszcze nie hifi, obrażony udałem się do innego pokoju. Na końcu to fater dbał o te rybki, czyścił dno, dokupywał sumy oraz ślimaki, przynosił kamyki.

Rzecz w tym, że byłem bardzo późnym dzieckiem jak na ówczesne standardy. Urodziłem się po dwumiesięcznej ciąży i byłem tak malutki, że do domu przyniesiono mnie w kieszeni kożucha. Śnieg leżał w zaspach, na ulicach stały czołgi. Kuzynka, później krzestna, wracająca do swojego domu z izby porodowej niemal nie wylądowała na dołku za działalność antypaństwową. Czy Jaruzelski mógł wprowadzić stan wojenny, by utrudnić mi podbój świata? Absolutnie nie ignorowałbym tej możliwości.

Dodatkowo ojciec się ciężko rozchorował akurat w pierwszym roku transformacji i poszedł z wagą bardzo w dół. Zawsze był szczupły, jak patrzę na teraz na jego zdjęcia, ale po operacji nigdy nie podskoczył wyżej niż 55-57 kilogramów przy ustawowym metrze siedemdziesiąt w dowodzie. Jak jeszcze się uczesał na lata pięćdziesiąte, to mogłem bez problemu uchodzić za jego wnuka i rzeczywiście, kilkakrotnie ludzie tak o nas myśleli.  Ja wtedy milczałem, zbuntowany nastolatek, i dziś mi z tego powodu bardzo wstyd.

Wszystkie te wstępy mają służyć oznajmieniu, że za bardzo nie wiem, co staruszek robił w życiu przed pójściem na grubę, a górnikiem został – w odróżnieniu od brata, to zresztą też tajemnicza rodzinna historia, było tak dziwnie, że jeden brat zazdrościł drugiemu talentów… i życia – bardzo późno, tuż przed czterdziestką. Co robił przedtem nie wiem, znam głównie opowieści i legendy,  pozostało kilka dokumentów, zwariowane slajdy przedślubne i zaskakująco ciepłe wspomnienia o pokolenie starszych kuzynów. Familijna rzeczywistość jest niefajna. Z reguły.

Z dzieciństwa jakoś najbardziej pamiętam więc ojcowe kombinowanie i jeżdżenie po znajomkach. Tak po znajomości kupiliśmy komodorka, od razu z kasetowym zestawem 50, bo miła pani powiedziała, że to najlepiej schodzi. Miałem potem inne kasety, i te pierwsze gry naprawdę były najlepsze! Wgrywały się zawsze. Oczywiście faceta z którego pośrednictwa korzystaliśmy, nigdy więcej na oczy nie widziałem. Albo ciągłe wyprawy naprawcze naszego malucha, po różnych martial industrialach, bieda fabrykach nie pociętych jeszcze na złom przez dobrą dekadę. W których coś się jeszcze działo, ale nie działało już prawie nic.

Nie lubiłem tych znajomków ojca. To byli głównie mężczyźni po przejściach, spoglądający na nas, na mnie i mojego trochę młodszego brata, z niepokojem. Wtedy ich się bałem, a oni – najpewniej –  za bardzo nie wiedzieli, co z bajtlami snującymi się wokół naprawczego kanału zrobić. Jak będą się szwendać wokół, to jeszcze coś upadnie. Odejdą dalej, to jeszcze ktoś przyuważy i znudzony szef oderwie się na chwilę od roboty w gmaszysku obok i przyleci ze zjebką albo działkę. Po piwo albo co gorsza banknot z Konopnicką. A, Curie!

Ale dwóch z tych facetów jakoś lubiłem, choć dziś kompletnie nie pamiętam ich twarzy, a miejsc w których się spotykaliśmy nienawidziłem. W przypadku Kazika chodziło o mieszkanie w robotniczej koło huty – nie przepadałem, bo było strasznie zagracone, jeden pokój był wręcz zamurowany akwariami i terrariami. Ojciec kiedyś wrócił z popijawy i przyniósł w słoiku ledwie wyklute szczurki. Mama powiedział, że albo ona albo one i wybór był jednak dosć jasny. Tyle dobrego, że mieli wideo i zawsze u nich oglądaliśmy Scoobie Doo. Dopiero po latach dowiedziałem się, że żona Kazika była już wtedy ciężko chora i to dlatego rzadko wychodziła ze swojego pokoju, a jak już to w szlafroku. Przynajmniej tak to pamiętam.

Z Ginterem – jakie imię mógł mieć w papierach to już tylko Urząd Skarbowy dziś może wiedzieć – było tak, że jego lubili wszyscy. Nawet dziś po latach zdarza mi się usłyszeć, że był bardzo w porządku. Jego spotykaliśmy niemal zawsze w piwnicach, w trzewiach budynków, pośród gołych rur i ledwie pochowanych kabli. W następnych latach ci wszyscy członkowie „brygad” remontowych potracili swoją robotę albo dostali trochę lepsze robocze ciuchy i dotrwali do wcześniejszej emerytury, ale wtedy… tak, to wszystko robiło mega wrażenie na świeżym nastolatku. Ginter przynajmniej raz u nas nocował, mama przygotowała tapczan, ale on wziął koc, jakiś podnóżek i poszedł spać na balkon, bo jak powiedział – było przecież lato. To chyba naprawdę pamiętam, a nie usłyszałem.

Kilka lat później zabito go po alkoholu, chyba w którejś ze spokojnych mordowni na Batorym albo Załężu.

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie z Twittera

Komentujesz korzystając z konta Twitter. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s