Jadwiga od rana krzątała się w kuchni. Nie była nawet na mszy o szóstej, ale ten jeden raz Pan Bóg jej wybaczy. Niecodziennie Wikary ma urodziny.
Ich wspólna znajomość nie zaczęła się najlepiej. Zamiast się grzecznie przywitać jak człowiek, i to jeszcze duchowny, próbował ja zaprosić na otwarcie, a potem majstrował coś przy parasolce. Wpadł w iście remontowy szał i mocował wszędzie uchwyty i teraz cały przedpokój nimi zabudowany, najgorzej. Nie przepadał za jej kuchnią i cały czas żywił się Pawełkami. Choć to i tak nie najgorzej, westchnęła Jadwiga, ksiądz Henryczek używał Pawełków w innych celach. Zmarło mu się jakoś całkiem niedawno, podobno na Dominikanie.
I tu była kolejna kostka niezgody w pogodnym współżyciu tych dwóch silnych osobowości. Jadwiga nie była może taka najmłodsza, ale nadal miała w sobie ten seksapil. Kiedy klękała, by wziąć do ust ciało Pana Naszego, kadzielnice wypadały z rąk nawet najmłodszych ministrantów. Nie zliczy, ilu przez te lata dobrych chłopaków ściągnęła z drogi pedalstwa, ciepłym, matczynym biustem kierując ku powołaniu. A Wikary, co tu ukrywać, pogardził jej wdziękami. I wolał lalkę. Którą musiała myć raz w miesiącu.
Najgorsza była jego córka. Tak, tak, ten mizogin przyjechał na plebanię z sześciomiesięczną córką, istnym – jak mawiał proboszcz Albert – cudem boskim. Chyba bękartem diabła… Ta lafirynda, obecnie ledwie siedmiomiesięczna, już zadawała się z mężczyznami, i to znacznie starszymi o niej! Najpierw był taki siwy typ z kucykiem, a teraz jeszcze starszy dziadyga, z wąsem i w koszulce z napisem KON STY TUC JA. Nie po to ona, Jadwiga o wolną Polskę walczyła, by teraz pluć na jej patriotyczne wysiłki z pogardą.
No właśnie, trzeba by dać znać porucznikowi Juraszowi na służbowej wigilii. Niech się przyjrzą tej małej. Jurasz obecnie był już znacznie wyższego stopnia, ale dla niej na zawsze pozostał jej porucznikiem. Nie chce nawet pamiętać z jakiej nory ją wtedy wyciągnął i posłał na plebanię. Odmieniło to jej życie na dobre. A jak podciągnęła się intelektualnie! Dobrze, że pierwsze raporty dawno spalone, tyle tam było błędów ortograficznych i gramatycznych niespójności! Dziś uczą raportowania w Akademii Sztuk Walki na jej pismach, tak słyszała od kilku znajomych.
I jeszcze ten „Klan”. Tak się ucieszyła, kiedy Prezes mianował nowego prezesa. W końcu skasują ten pokomunistyczny fajnopolacki serial dla wykształciuchów z wielkich miast. Po cichu miała nadzieję, nawet dopisała intencję do Koronki w tamtym październiku, że przywrócą „Plebanię”. To było istne arcydzieło życia, prawdziwa historia życia milionów Polaków, żaden nowoczesny badziew w stylu „Gry o tron”, co jej wnuczka ogląda. Choć „Korona królów” nawet nie tak zła, a i kawałek męskiego ciała czasem można podejrzeć.
To jeszcze tylko skończyć torta i już można urządzać geburstag. Przepis miała jeszcze po dziadku Joachimie z… Prawie się wygadała! Teraz jest prawdziwą Polką i nikt jej nie może niczego zarzucić. Byle te wszystkie dzbany przyszły. Zeszłego roku żal było patrzeć na Wikarego, tak się przyszykował, nawet wykąpał – a musiał najpierw wyciągnąć pytona z wanny – i nic, żaden nie przyszedł. No, tym razem na pewno będzie R., sama mu załatwiła przepustkę. A Rurza, spojrzała na zegarek, za 28 minut będzie miał wypadek. I go przywiozą w sam raz na kawę. Największe dzbany w końcu razem na jednej kanapie – z radości zatarła spracowane dłonie, a mączna mgła popłynęła ku wyciągowi.