Prawdziwa historia wigilijna

Blady, osławiony na wielu planetach pomniejszy bóg, walnął w radio swą wielką chłopską, sękatą dłonią. Miał dość tych wszystkich anglojęzycznych hitów świątecznych. Programator odnalazł kolejną stację i z głośników kosmicznego kombajna poleciał na pół galaktyki najnowszy hit Zakopawer z tekstem Jacka Cygana. Polskie Radio Kosmiczne zawsze go uspokajało, choć przywoływało także wspomnienia. Lepsze i gorsze, ale nostalgia ogarniała go w ten szczególny czas z podwójną mocą. Metaluchy karmione karpiami. Święte Dziecko wracające co roku z coraz to  śmielszymi żądaniami. Chleb z żołędziowej mąki.

Po prostu polskie Święta.

***

To była szczególnie smutna Wigilia, bo nie zaproszono go na Tajną Naradę Symetrystów i w akcie zemsty wrzucił do lokalu kontaktowego chilijską saletrę. Zapomniał zapalić, ale i tak śmierdziało że hej i pół miasta trzeba było ewakuować.

– Saletra jak perfum z Sephory przy aromatach ekosystemów gnomowatych – Zachichotał złowieszczo, zmierzając ku wielkiemu dworcowi w K., jak pamiętamy, miłym mieście na południu Polski. Teraz tylko musiał jakoś wrócić do domu w 24 godziny. A to nie musiało być łatwym zadaniem. Przeszedł przez galerię handlową i jak zwykle przez moment nie wiedział w którą iść stronę. Skręcił w lewo i po schodach ruszył w dół. Aż zaklął pod nosem. Znowu wylądował na przystanku KZK GOP, zamiast na peronach. Chciał zawrócić, kiedy poczuł straszne uderzenie w tył głowy.

***

Kiedy obudził się kilka godzin później na stanowisku linii 632, obsługiwanej przez firmę BodzioTrans Benedykta Trutnia, było już ciemno i temperatura najwidoczniej spadła poniżej zera. Nie miał kurtki, a z rozpiętego rozporka unosiła się nieprzyjemna woń taniego krafta. Choć alkoholu nie pił od lat. Preferował używki ze sklepów dla kolekcjonerów. Portfela i telefonu też oczywiście nie było.

Przez  krótką chwilę łudził się, że wyżebrze kilka groszy od podróżnych kręcących się obok Maca, ale ci, widząc jego pokiereszowaną twarz i plamę na spodniach, odskakiwali z odrazą i nagle całkiem ciepło myśleli o spotkaniu ze swoimi strasznymi rodzinami i odpakowywaniu prezentów z wieczną nadzieją na coś naprawdę wyjątkowego i dziękowaniu za kolejną parę ciepłych, zimowych skarpetek z reniferami albo choinkami, uszytymi przez sprawne drobne dłonie dziecka w Bangladeszu albo Hinduski w stanie Gudżarat, nawet bez żadnego błędu ortograficznego w napisie „Christmas” nad śmiejącym się Mikołajem o lekko orientalnych rysach Matki Boskiej z meksykańskiej Guadalajary, gdzie gangi Zacatecas rywalizowały, nawet w ten świąteczny czas o wpływy i pieniądze z handlu kokainą z klanami z Juarez, a z dworcowych głośników niósł się dźwięk najnowszych polskich kolęd nagranych przez te prawdziwe Kombii (oraz Przyjaciół) i niezmordowane siostry Godlewskie, wzbudzając ciepełko w sercach wszystkich tych, jakże zmęczonych codzienną walką o przetrwanie, ludziach.

Zmęczony i zrezygnowany przysiadł na ławce z resztką kebaba znalezionego w śmietniku, zawiniętego w torebkę z napisem Nazar, i może to ten kęs strawy przypomniał mu niegdysiejsze słowa Kamila: „Z Katowic idziesz autostradą, a na Batorym skręcasz go Świętochłowicom i już jesteś u mnie”, postanowił więc ruszyć w drogę. Jeszcze tylko zawinął w papier po kebabie kilka niedopałków. Poprosi kogoś o ogień po drodze.

***

Znowu zabłądził.

Trzeba było uważać w harcerstwie, a nie tylko z ufnością czekać na ten moment, kiedy szczupłe dłonie instruktorki, o kilka lat starszej, już maturzystki, niedużej szatynki o wielkich oczach, zawędrują pod jego koc. Chyba za daleko zaszedł autostradą i teraz znajdował się w podmiejskiej dzielnicy, której mury upstrzone były napisami „Ino Ruch” oraz „Jebać CBŚ”. Jaśniało na wschodzie i spostrzegł pierwszego tego dnia człowieka. Biegł truchtem po drugiej stronie barierki.

Blady musiał w końcu zapalić. Śmieszny, łysawy grubasek w butach do biegania z Lidla, nie kurzył, ale podobno miał w domu paczkę zapałek. Ostatnią. Raczej nie wyglądał. No raczej nie wyglądał na pedofila. A trzeba przyznać, że chłopięca uroda Bladego ostatnio trochę się rozpłynęła w pierwszych pasmach siwizny. Tylko niech mu pomoże z choinką w piwnicy. Zeszli w podziemia bloku. Przyszły pomniejszy bóg wszedł głębiej. W mroczny korytarz. Kłódka zamknęła się z trzaskiem.

– Dlaczego to mi się zdarzają takie głupie sytuacje? – Pomyślał zrezygnowany, ponownie czując się jak w kiepskiej, usilnie promowanej. powieści młodego polskiego autora. Próbował wygodniej ułożyć się na workach, ale coś uwierało go w plecy. Pudełka kaset magnetofonowych.

Marduk. Emperor. Satyricon.

– O kurwa, to muszą być Kochłowice. – Dopiero teraz zrozumiał w jak wielkich znalazł się opałach. Na wyższych piętrach budynku Ślązacy, i nie tylko Ślązacy, dzielili się opłatkiem.

[Ende]

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie z Twittera

Komentujesz korzystając z konta Twitter. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s