Gdyby w wigilijny poranek, tak powiedzmy koło ósmej, jakiś czytelnik lub czytelniczka, zamiast stać w kolejce po ostatnie sztuki karpia wpółuduszonego i po cukierki z wódką, które zostały tak mocno przecenione, że opłacały się na tradycyjną dwunastą potrawę bardziej niż Wyborowa, ruszył/ruszyła na spacer po lasach kochłowicko-katowicko-chorzowskich (dalej zwanych lasami), mógłby/mogłaby obejrzeć nie lada widowisko.
Sierżant Międzyzjeż, którego zderzenie z pędzącym Julkiem wyrwało z moralnego oraz fizycznego stuporu, trenował mianowicie w tychże lasach dwie ostatnie pandy górnośląskie. Na początek 10 kilometrów marszobiegu, następnie budowa schronu dla wozu wsparcia piechoty, żeby Julek miał się gdzie wyspać, 5 km biegu w limicie czasowym, a na końcu forsowanie rzeki na wypadek niespodziewanego ataku zza Brynicy.
O dziewiątej dziesięciominutowa przerwa na śniadanie.
Nie ma co tu zmyślać i wybielać naszych bohaterów, jest to przecież historia oparta tylko i wyłącznie na faktach. Dwie znajome pandzioszki nie tylko okropnie bolała głowa po konsumpcji lodu z winem poprzedniego wieczora, ale także trochę się zapuściły po sławetnej dezercji Sierżanta Międzyzjeża w listopadzie. Absolutnie nie były tak wylaszczone jak wczesną jesienią. Ich brzuszki nie tylko obrosły sierścią, ale i nabrały tłuszczyku. Nie żeby wyglądały jakoś bardzo źle, szczególnie jedna z nich, jednak cztery tygodnie permanentnego nicnierobienia znacząco wpłynęły na ich kondycję.
Plan dnia przewidywał ponadto zajęcia taktyczne na poziomie batalionu, szkolenie w zakresie małego sabotażu, naukę podstawowych zwrotów po niemiecku (takich jak Mi bist Dojcz und liebe Helmut Kohl), rekreacyjny pół maraton, a także rekieterskie przejęcie kontroli nad handlem żywymi choinkami w całym regionie Gurnego Ślunska. Po południu kolejny bieg, tym razem jedynie pięciokilometrowy, krótki kurs – „do pierwszej urwanej łapy”; Sierżant Międzyzjeż czasem miewał przebłyski dość makabrycznego humoru; znaczy się A. i M. mieli nadzieję, że to humor – saperski, a także poruszanie się po terenie oblodzonym w obliczu nagłego napłynięcia ciepłego frontu znad Skandynawii.
Treningi zakończył półgodzinny wypad do miasta w którym Sierżant Międzyzjeż rozkazał [Z mocy Prawa Republiki Jeżackiej akta zostaną odtajnione dopiero 50 lat po śmierci ostatniego z bohaterów tej historii], a następnie wszyscy wrócili do domu. Jeśli tym mianem można nazwać opuszczony domek letniskowy na pobliskich ogródkach działkowych. Pandzioszki tak dostały w kość tego dnia, że oczki same im się zamykały i nie miały nawet siły jeść. Ku uciesze Julka, który od powrotu do Ojczyzny ciągle chodził głodny. Smutne to, ale prawdziwe – Polska od wieków bardzo źle traktowała swoich repatriantów, morząc ich zwłaszcza brakiem perspektyw rozwoju osobistego oraz społecznego.
Jeszcze tylko Sierżant Międzyzjeż rozdał swoim podopiecznym prezenty uzyskane drogą handlu wymiennego z niejakim Dzieciątkiem i obie pandy rozciągnęły się na ulubionym orzechu włoskim. A. dostał, jak co roku zresztą, trzy pary skarpet zimowych, tym razem żółte i we wuszty oraz czapkę, a M. darmowy talon na zmianę numeru na koszulce Liverpoolu. Już wkrótce będzie Virgilem, a nie Emre! Julek mógł się cieszyć oryginalnym hełmem niemieckiego żołnierza z czasów pierwszej wojny światowej, a Sierżant-łobuz nie chciał zdradzić, gdzie znalazł piękną pikielhaubę. Najpewniej na strychu jednego z pobliskich familoków, nie takie skarby tam znajdowano. Chodziły zresztą plotki, że to na jednym z nich, dopiero w roku 1995, odnaleziono szczątki ostatniego [Z mocy Prawa Republiki Jeżackiej akta zostaną odtajnione dopiero 50 lat po śmierci ostatniego z bohaterów tej historii].
***
Co w tym czasie robiły ninje? Tak naprawdę to nie wiadomo, ale prawdopodobnie zajmowały się jedzeniem stroopwafli, mandarynek oraz wypijaniem kolejnych butelek prosecco pod wigilijne jedzonki. Być może, podkreślam jednak: być może, zajmowały się także wojną hybrydową w Internetach.
***
Jeżalsi spali.
Niektórzy z nich się jednak wiercili i puszczali bąki, pewnie śniły im się przyszłe triumfy wojsk specjalnych Rzeczypospolitej Jeżowej. Niektóre z jeży zaciskały i otwierały łapki, a jeszcze inne lunatykowały w poszukiwaniu łazienki, tak im się chciało siusiu. Kilka wtrząchnęło kilka świątecznych ziarenek maku pozostawionych tuż za progiem norek przez tajemniczego dobroczyńcę i z powrotem zapadło w głęboki sen. Oszukańcze makówki przywróciły spokój ich snom aż do wiosny.
Tak więc obiektywnie można potwierdzić: Jeżalsi spali.
Świetna historia.
Taka wojskowa, taka jakie lubię.
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Jeżalsowe senne bąki
jak wiosenne biedronki!!
PolubieniePolubione przez 1 osoba