25 grudnia

– Chłopaki, łby do góry – Zakomenderował Sierżant Międzyzjeż, kiedy o piątej stawił się pod słynnym w pewnych kręgach orzechem włoskim, a dwie ostatnie pandy górnośląskie z wielkim trudem zdrapywały się w dół. – Dziś Urodziny Świętego Dziecka, będzie lżej.

Rzeczywiście. Zajęcia co prawda rozpoczęli piętnastokilometrowym biegiem,  w pełnym wyposażeniu oraz z ciężkim uzbrojeniem, nie musieli jednak tym razem forsować żadnych rzek, a część ćwiczeń – w ramach współdziałania różnych rodzajów broni – odbyli na Julku. O pierwszej, po wyszorowaniu pojazdu bojowego, zjedli dietetyczny lanczyk, a potem Sierżant pozwolił im na godzinę odpoczynku w koszarach, czyli na słynnym w pewnych kręgach orzechu włoskim. Ku radości obu dzielnych pańdzioszek obiecał rekrutom popołudniu jedynie proste prace kuchenne.  Nie przeszkodziło to rzecz jasna pomarudzić A. pod nosem, że on się do żadnej takiej służby nie zapisywał. I w Rajchu mógłby pójść na zastępstwo albo by w końcu popływał sobie po świecie korwetą Kriegsmarine i Święta by spędzał właśnie, na ten przykład, w Nikaragui. Słoneczko pięknie by go grzało w hamaku chłodzonym przyjemnym zefirkiem od oceanu, a on w końcu pozbyłby się tych paskudnych skarpetek ze stóp.

Wziął więc A. swój ulubiony nożyk do warzyw, gotów oskrobać choćby i tonę kartofli/ziemniaków/bromborków na placki. Nie kłóciłby się w kwestii jajek i dorzucił trzecie do misy pełnej kartoflanego ciasta. Kiedy jednak weszli do garnizonowej kuchni, ich oczekiwania – M. taktycznie popuścił pasków w koszulce pewnego niezbyt znanego klubu piłkarskiego – zostały rozwiane jak nadzieja śląskiego dziecka na górę prezentów od Mikołaja zza Brynicy.

Ich oczom ukazał się mianowicie najstraszniejszy z możliwych widoków. Palety pełne jaj od kur z wolnego wybiegu. Całe worki mąki. Istne stosy masła zrabowanego na pewnej plebanii w Wyszkowie. Wielkie pudła pełne kakao oraz cała góra buraków cukrowych. Misy do ucierania z napisem „made in Vietnam” w liczbie 1/3 całej tamtejszej rocznej produkcji. Cysterna spirytusu. Przede wszystkim, w samym środku pomieszczenia, stał ogromniasty tort migdałowy.

Stygł w formie. Teraz go trzeba było tylko ozdobić.

Siedem godzin później nasze dzielne, niesłusznie szykanowane z wielu stron, zwłaszcza ze Wschodu, pandy, nadal nie wyszły z kuchni. Sierżant Międzyzjeż wasserwagą sprawdzał strategiczne rozmieszczenie kremu czekoladowego, a marcepan nie mógł mieć najmniejszej grudki. W dziesiątej godzinie pandy dopadła głupawka i A. próbował zachachmęcić dwie kostki masła na ciężką zimę, a M., jak niegdyś słynny piłkarz Fowler, wciągał nosem kreski, tyle że brązowe. 50 pompek w błocie załatwiło resztę. W piętnastej godzinie Sierżant poczuł się usatysfakcjonowany, a nasi bohaterowie wykonali krótki, dziesięciokilometrowy bieg na dobry sen. Słońce akurat wschodziło zza autostradowej mgły.

****

Co w tym czasie robiły ninje? Tak naprawdę to nie wiadomo, ale prawdopodobnie zajmowały się jedzeniem stroopwafli, mandarynek, smażeniem góry racuchów dla zgrai głodołotrów oraz wypijaniem kolejnych butelek prosecco pod wigilijne jedzonki. Być może, podkreślam jednak: być może, zajmowały się także wojną hybrydową w Internetach oraz nieskutecznym odmawianiem kolejnych porcji serniczka.

***

Jeżalsi spali.

Niektórzy z nich się wiercili i puszczali bąki, pogrążeni w makowym upojeniu śnili o świecie w którym każdy cyckocz miał prawo do osobistego szczęścia i głosowania na takiego kandydata, na jakiego by chciał głosować. Niekoniecznie na takiego na jakiego powinien.

3 komentarze do “25 grudnia

  1. Ja się tu staram i staram, żeby na koniec WiadomoKto dostał pochwały a ja oskarżenia o wojnę hybrydową :-(((

    Polubienie

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie z Twittera

Komentujesz korzystając z konta Twitter. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s