Sygnał pobudki rozbrzmiał ledwie godzinę później. M. dzielnie zszedł z drzewa, A. nie miał siły choćby się poskrobać lewą tylną łapą w brzuch, to po prostu spadł z rzeczonego drzewa, czyli słynnego w niektórych rękach orzecha włoskiego. Na łeb. Ale jako że pandy są niezniszczalne, nic strasznego mu się nie stało. Lekkie wstrząśnienie mózgu, skręt kiszek i kilka innych drobnych obtarć, wymagających natychmiastowej transfuzji krwi.
Sierżant Międzyzjeż, w galowym mundurze Jeżowych Sił Zbrojnych, z medalem Kolca Jeżego przypiętym do piersi – otrzymanym za zasługi poniesione w słynnej Bitwie Pod Krzywym Dębem – kierował już wozem bojowym, a do boków Julka były przyczepione tajemnicze sakwy.
– Do Myszkowa! – Zakomenderował silnym głosem weterana Sierżant.
M. i A., jak to cwane gapy, próbowały rozmieścić się na grzbiecie biednego Julka, ale wystarczyło jedno pełne pogardy spojrzenie Sierżanta Międzyzjeża. Kolumna w szyku ubezpieczonym – na przedzie Julek, z tyłu dwie wlekące się pandy – ruszyła w drogę lekkim truchcikiem i utrzymując średnie tempo 12 km/h dotarła do tego miasta po 4 godzinach.
Jest to miasto słynące z wielu atrakcji – bliskie szczególnie A. który młodą pandą będąc był zmuszony nie tylko do nieustającej walki o kule z nindżami, ale upodobał sobie również śledzenie tabel niższych klas rozgrywkowych w katowickim Sporcie i zawsze wyróżniał się w nich Krisbut, legenda drugiej ligi w latach 90. poprzedniego, niestety, wieku – w drugi dzień świąt czynne było jednak jedynie Muzeum Redaktora, który nasz odział odwiedził w ramach szkolenia ideologicznego. Dzieła zebrane tweetów, słynne okulary, wypalona na CD-R płyta z najbardziej socjalnymi rapsami w Polsce, podstawka pod krafty z BM, woślitze – oto najcenniejsze pamiątki zgromadzone przez wdzięcznych mieszkańców Myszkowa, jakże dumnych ze swego ziomka zwanego także Poruszycielem.
W pewnej chwili pandy zauważyły, ze Sierżant Międzyzjeż zniknął niezauważenie, mimo karcącego wzroku przewodniczki. A. i M. znaleźli go dopiero na pięknym secesyjnym rynku, na którym rozmawiał z małym białym pieskiem jakby skądś znanym . „To przecież P, słynny polski bohater” – pomyślał A., ale ten jeden raz postanowił trzymać jęzor za zębami, zwłaszcza że właśnie go sobie przygryzł. Lizaka mu się kokalowego zachciało, to teraz cierpiał. „Ostatnio go widziano w Meksyku jak kasował niefortunnego absztyfikanta swojej Pani”.
Tłumoki umocowane do wozu bojowego zawierały stroje kolędników. Dopiero teraz Sierżant Międzyzjeż przekazał swemu plutonowi szczegółowy plan opanowania panującego nad okolicą Kasztelu. W przebraniach kolędników – Sierżantowi dostał się kostium Turonia, M. diabła, a A., dziwnym przypadkiem marudzącej Baby [obiektywny narrator w tymi miejscu musi podkreślić, iż nie ma w tym opisie żadnego przejawu braku szacunku dla płci pięknej ani też oznak mizoginii, naprawdę tak było, bo też narrator kieruje się w swej misji najwyższymi standardami etycznymi oraz moralnymi], Julek powinien się zwyczajnie wtopić w tło jak transformer z najnowszego blockbustera – mieli opanować posesję w dwie minuty trzydzieści sześć sekund, zadekować się na tydzień, następnie zrabować co się da, spieniężyć łupy i z biletami oraz paszportami domowników udać się na zasłużony urlaup na słynną wyspę Zanzibar.
A. dzielnie fałszował jedyną kolędę jaką znał, kiedy się zorientował, że jego wiernego druha M. nie ma obok. Załamał się biedaczysko. I w tej rozpaczy zadzwonił do drzwi, łamiąc wszystkie dyrektywy planu C. Drzwi wejściowe otworzył… M. już w szlafroku i pachnąc wodą kolońską (albo jakimś bałkańskim wynalazkiem sporządzanym jedynie podczas pełni księżyca z owoców zebranych między jedenastą a dwunastą czerwcowej nocy pośród kakofonii wystrzałów z kałasznikowa). Tija, którą zawsze ciągnęło do najgorszego, radośnie wskoczyła całym swym cielskiem na A. i zaczęła radośnie lizać po mordce jak starego znajomego. Błotnista poczta dzikowa jak widać działa nienagannie i A. był gdziekolwiek znany.
Och gdybyście mogli obejrzeć wyraz jego mordki! Śmiechom nie było końca. Nad całą rozradowaną grupą rozbłysła Gwiazda, ale nie Crvena, a Betlejemska. Smiersz komunistom! [narrator dodaje to na wypadek, gdyby zechciał go przeczytać znany krytyk literacki Masłoń].
***
Co robiły w tym czasie ninje? Dokładnie nie wiadomo, ale może, może być że odpalały swoje miot… skutery powietrzne, by dołączyć do radosnej hałaśliwej hałastry, (poza pewnym marudą…) która rozlokowała się w Kasztelu.
***
Jeżalsi spali. Co rozsądniejsi z nich cieszyli się, że nie wzięli udziału w opisanej wyżej awanturze i nie będą teraz musieli wynajmować szczecińskich prawników, by ci zdobyli, po dobroci, choć najpewniej nie, sądowy nakaz zniszczenia całego nakładu powyższego dzieła.
Szykujcie jedzonki, bo już jedziemy!
PolubieniePolubienie
Świetny, doskonały tekst.
Proszę o więcej!
PolubieniePolubienie