„Żadne ciasto przez tego pana już nigdy zjedzone nie zostanie!” – Minister o rumianej buzi podstarzałego dwunastolatka z całej siły rąbnął pięścią w konferencyjny stół i chyba sam się siebie przestraszył, bo jego ciało aż zatańczyło od nerwowych drgawek.
Także Pan Ogarek był wstrząśnięty, by nie powiedzieć, że zmieszany. Od miesiąca pozostawał zamknięty w izolatce dla szczególnie niebezpiecznych więźniów i nie docierały do niego żadne wieści. Nie wiedział więc jak wielkie zainteresowanie jego przypadek wzbudził nie tylko u szczytów władzy, ale i w domach zwyczajnych, przeciętnych Polaków. Afera Brazylijskiego Łącznika żyła własnym życiem, będąc nieustająca inspiracją dla najtęższych krajowych komentatorów. O Panu Ogarku pisali Piotr Semka, Dominika Wielowieyska, Rafał Woś, a nawet Galopujący Major. Wrzała ulica, w kolejce u masarza rzucano mięsem, rozprawiali taksówkarze i wykłócali się pasażerowie tramwajów.
Po drugiej stronie krat prawnik schował swojego koreańskiego, nie chińskiego!, smartfona. Uśmiechnął się do Pana Ogarka pokrzepiająco i przesunął po blacie batonik znanej światowej marki.
– Nie jest to może prawdziwe ciasto, ale więcej nie dałbym rady. Zmieścić – Wyjaśnił cokolwiek tajemniczo. Folia błyszczała jakoś nadmiernie, jakby nasmarowana wazeliną albo innym lubrykantem – Proszę się częstować. Trochę się namęczyłem przenosząc. – Spod opakowania wystawało kruche ciasteczko. Ale to na nim to czy na pewno lukier?
Pan Ogarek, nie chcąc urazić rozmówcy, postanowił chwycić się, jak Imć Zagłoba, fortelu:
– Nie mogę. Nie mam szczoteczki do zębów.
– Nie szkodzi. Dłużej osadzonym przysługuje pełna opieka stomatologiczna.
– Przecież zaraz mnie wypuszczą – W głosie Pana Ogarka pewność mieszała się z irracjonalnym lękiem. – Jestem niewinny.
– Jak my wszyscy. Jak my… Nie liczyłbym na szybkie zwolnienie.
– To może pójdziemy do Strasburga?
– Do Sztrasburga… – Prawnik zawiesił głos i jakby mrugnął lewym okiem. – Nie ma takiej potrzeby! Dzięki udanej reformie sądownictwa każdy w Polsce może liczyć na uczciwy proces w najszybszym możliwym terminie, rząd nieustannie poszerza swoją bazę polityczną, także społeczną dając szansę awansu młodym ludziom. Gdyby nie niepoważne knowania zdradzieckiej opozycji dawno już mediana wynagrodzeń równałaby się niemieckiej, każdy uczciwy Polak i Polska nie musiałby się bać zagrożenia wypływającego z rasistowskiej i roszczeniowej postawy biurowej klasy średniej i jej kulturowego faszyzmu. – Kończąc swą przemowę spokojny dotąd prawnik wymachiwał rękami, stukał się po głowie i językiem wskazywał na brzęczącą jarzeniówkę.
To bodaj wtedy po raz pierwszy Panu Ogarkowi przyszło do głowy, że wybrał sobie złego przedstawiciela prawnego. Wiedziony impulsem i pamiętając zabawny filmik reklamowy z mediów społecznościowych – papuga siedziała na przedramieniu mężczyzny, niby że papuga na papugu, rozumiecie? – postawił właśnie na mężczyznę naprzeciw. Pan Ogarek postanowił spróbować z innej strony:
– Panie Mecenasie.. – Zaakcentował duże litery.
– Radco, z łaski swojej. Chyba nie sądził pan, że coś mnie łączy z tamtymi… – Przez twarz prawnika przemknęła odraza, ale się opanował i nie skończył zdania obelżywym terminem z drugiego roku studiów.
Pan Ogarek miał już pewność. Radca, żeby tylko nie zapomniał, radca wyglądał na dobrego człowieka i to lubiącego ludzi, ale mógł się okazać – Pan Ogarek szukał odpowiedniego słowa – zbyt… miękki. Teraz nie wiedział jak zwolnić sympatycznego fachowca o nie do końca odpowiednich kwalifikacjach. Na szczęście do celki wszedł strażnik i wyszeptał coś do ucha prawnika, na co ten się zerwał i wyszedł, obiecując że za moment wróci.
Pozostawiony samemu sobie Pan Ogarek starał się nie myśleć. Nie wiedział, czy minęły minuty czy godziny. Zapadł w iście pandzi stupor. Wyrwało go z niego dopiero trzaśnięcie pancernymi drzwiami. Ze ściany odpadło dobre pół metra niechlujnie położonej gładzi szpachlowej. Tuż obok Pana Ogarka, za kratą, stał potężnie zbudowany dwumetrowy łysy kafar, o podejrzanie długich kłach, które nadawały groźnego wyrazu jego niby przystojnej, ale jednak jakby nie do końca ukończonej, twarzy. Miał na sobie garnitur jakby żywcem ściągnięty z młodszego brata albo z dyrektora zakładu karnego. Poobcierane, pokrwawione kłykcie rąk, wycierał poszetką, jakby też już znaną Panu Ogarkowi.
„Z dyrektora?” – Dopiero teraz zrozumiał Pan Ogarek. Bunt więźniów?! Będzie wolny, wolny!!! Nadzieja ta jednak umarła tak szybko jak się urodziła.
– Jestem R. Tak, z tych R. – Chwacko ogłosił mutant. – Teraz to ja będę pańskim obrońcą.
I zaczął jeść batonika pozostawionego przez poprzedniego prawnika Pana Ogarka.
Doskonałe.
Szczególnie postać obrońcy R.
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Mamy nadzieję, że Nindżterwencja nie będzie konieczna!
Ale na wszelki wypadek wypijemy dziś mniej proseczio i zjemy tylko po jednej mandarynce!
PolubieniePolubione przez 1 osoba