Dzieciaczkowi
W mojej rodzinie od małego robię za pariasa.
Zaczęło się w zasadzie zaraz po przyniesieniu do domu. O jaki, śliczny chłopczyk, ciuci ciuci, chlip, podobny do Holdka, zgodnie twierdziły liczne ciocie kontrolujące najnowszy klanowy przychówek. Wszystko było pięknie i cudownie, dopóki nie zacząłem płakać. „Uciszcie to dziecko!”, „Czy on na pewno nie został podmieniony?”, „To jest, proszę was, genał skandal” mamrotały dzielne matrony w przedpokoju, w popłochu wdziewając kożuchy z kołnierzami z najprawdziwszego kota.
W dniach przedstawień przedszkolnych dziwnym trafem łapałem ciężkie anginy, uroczystości rodzinne spędzałem w piwnicy, a całą podstawówkę musiałem udawać niemowę, tak się wszyscy bali, bym przypadkiem nie zaczął śpiewać i by dziadkowie nas pospołu nie wyklęli i nie wydziedziczyli. To byłby wstyd dla całego rodu, rozgałęzionego dość mocno po dobrej stronie Brynicy i bogatego w akordeonistów, członków orkiestr górniczych i składów weselnych, absolwentów szkół muzycznych obu stopni, a nawet w jednego magistra artystę sztuki w dziedzinie perkusji. Co prawda z Szombierek.
Tenże mój brak absolutny słuchu nie tylko wpłynął na moje preferencje muzyczne, ale i w ogóle życie. Bo skąd indziej wzięłoby się moje umiłowanie do najczarniejszego z metali, hardkor panków, nawet z muzyki tanecznej to najbardziej szanuję Aphex Twina. Jest pewnym, iż to najgłębsza praprzyczyna mych cyklicznych depresji, autyzmu społecznego oraz wielkiego brzucha, z którym dzielnie przemierzam ten najlepszy ze światów, usilnie błagając, by ktoś mi, kurwa, w końcu nastroił elektryczną malezyjską gitarę.
Kiedy więc spotykam na swej drodze, tuż obok domków fińskich, prawdziwego melomana, człowieka obdarzonego słuchem tak doskonałym, że z kilometra usłyszy nie tylko bzyczenie muchy, ale i po pierdnięciu pozna na którym z szombierskich hasioków się dziś stołowała, mój podziw sięga zenitu i mam ochotę paść na kolana. I niestety czasem rozumie to nazbyt dosłownie i od razu rozpina… nieważne… Jakich ja wtedy pięknych odkryć muzycznych doznaję, jakich wzruszeń głębokich i lekarka pierwszego kontaktu jakże cudownego Holtera mi wtedy ordynuje, by serce pikające zbadać najpilniej i całkiem, bo takie bajpassy to trochę podatników kosztują, Panie Adamie. I powodują korki samochodowe w miastach, bystrze dopowiadam w smol toku,i zamykam drzwi gabinetu.
Długo by pisać o muzycznym geniuszu rzeczonego melomana, i o jego krzakach ulubionych, inspiracji jaką stanowi dla zacnego grona znajomych przegrywów, marud oraz melancholików, o odkryciach jego najnowszych – zwłaszcza kiedy pomyli pralkę z głośnikiem* – ale jednego zrozumieć to nie mogę. Jak można, do chuja pana Rojka naszego, propsować hipsterski hamerykański metal w stylu szogezi?! My Bloody Valentine przewracają się w grobie. Znaczy się, wkrótce znowu zagrają na Offie!
* Autentyk! Oddajmy głos, pragnącemu zachować anonimowość, świadkowi tego wydarzenia.
No i wchodzimy do tego mieszkania, pierwszy raz w życiu, a ten mój głupek sprintem biegnie do tejże machiny i zaczyna oglądać. Wciska to i tamto, lampki się włączają, świeci ustrojstwo na czerwono, zaczyna coś szumieć i pryskać, a ten z gębą rozanieloną i oczami zamkniętymi.
Pralka to była, żadna miniwieża z kolumnami, nie zmieściła się w kuchni, ani w łazience, to w przedpokoju postawili i za każdym praniem muszą wiadra podstawiać. Lokum za to tanie, zaledwie trzeci etat idzie na czynsz, i to tylko 20 kilometrów od Krakowa. (…).
A on się potem w domu dalej upierał, że to najlepszy martial industrial od czasów Rzymu. I na spotifaju wpisywał potem Bosch 21-100 GC i jaki był zły, kiedy nic nie wyskakiwało, chciał nawet pisać do Rzecznika praw obywatelskich i rektora Akademii Muzycznej w Katowicach, ale szczęśliwie zabrałam mu wszystkie zaskórniaki i nie miał na znaczki pocztowe.
Audiofil. Ale i tak go kocham.
Piękne, 10/10
PolubieniePolubienie
Bosch 21-100 GC to najlepsze co się wydarzyło w muzyce od czasu Szopena! #HejtStop!!!
PolubieniePolubione przez 1 osoba