– Ćmielaczku, Ćmielaku, możesz na moment podejść? – Asia w przerwie między kolejnymi odcinkami dokumentalnego cyklu „Seryjni mordercy we wspomnieniach najbliższych” przygotowywała kolejną filizankę herbaty, zielonej z domieszką marokańskiej mięty, i zgasiła już światło. Jakiś niecodzienny, czy dokładniej nieconocny, ruch za kuchenną firanką przykuł jej uwagę.
– Patrz, co on robi. – Teraz już oboje wyglądali na spokojną uliczkę. Na Królowej Magnolii sąsiad spod dwójki, ubrany w kowbojski kapelusz i szpiegowski prochowiec, bacznie się rozglądał, nerwowo kręcąc głową i wytaszczył z sieni wielką paczkę. Sądząc po tym jak ledwie ją ciągnął po chodniku bardzo ciężką.
Sąsiad wprowadził się ledwie tydzień wcześniej i od razu wydawał się Asi jakiś podejrzany. Niby sympatyczny i zwyczajny, ale jednak… było coś podejrzanego w jego zachowaniu. Przypominał jej pewnego znajomego z popularnego portalu społecznościowego, człowieka bez właściwości, który jednak tak marnie skończył, że słynny pisarz poświecił mu ostatecznie tylko jedną linijkę w twórczości, tą mianowicie, bo więcej nie było najmniejszej potrzeby. Teraz władował swój ładunek na specjalny trójkołowy rower i ponownie się rozglądając wsiadł na siodełko – uprzednio spinając nogawki klamerkami – i z trudem, odpychając się od bruku długimi nogami, ruszył drogą ku obrzeżom miasteczka.
W telewizorze skończyły się reklamy i właśnie matka Herberta Szefera [imię i nazwisko zmienione], zwanego Mordercą o twarzy anioła, miała opowiedzieć o tym, że nic dziwnego nie było w smaku serwowanych co tydzień przez syna rolad i Asia aż westchnęła z tej tęsknoty, jednak obowiązki wzywały:
– Ćmielaku, jedziemy!
– Ale ja nie mogę. Rzeźbię.
– No tak. To podaj mi mój przecinak do metalu. Naoliwiony? – Skinął głową. Zawsze twierdziła, że to najlepszy chłop na świecie i znowu to potwierdził.
– Nagraj mi. Obejrzę przy śniadaniu. – Drzwi trzasnęły i już jej nie było.
Asia nie zaprzątała sobie głowy rozpinaniem łańcucha swojego roweru, tylko przecięła jedną z linek pod najbliższym sklepem rowerowym i pożyczyła sobie jedną z kolarek Ruuda Bosvelta, wyczynowego kolarza grup drugiej kategorii, które akurat reklamował swym uśmiechem zwycięzcy. Po długim pościgu, zawierającym takie epizody jak ciągnięcie roweru po polderach, pojedynek na spojrzenia z beżową krową rasy holenderskiej oraz wirtuozerskie skoki ponad płotami z drutu kolczastego Asia w końcu dopędziła śledzonego. Stał przed pocztą w sąsiedniej wiosce i, już odprężony, rozkładał śpiwór na schodach przed wejściem.
Dziewczyna odstawiła kolarkę pod drzewem akcji na drugim, zacienionym końcu placu i zaczęła się bezszelestnie skradać ku celowi. Przeskakiwała z jednej plamy cienia w drugą, plecami przywierała do ścian malutkich domów, kilka metrów pokonała nieledwie wisząc na żywopłocie oplatającym pruskie mury rozkosznych uliczek średniowiecznej osady niczym macki agentury jej kraj ojczysty.
Już, już miała mężczyznę na wyciągnięcie ręki, spał delikatnie pochrapując, pluszowy miś wychylał łebek z puchowego śpiwora, kiedy wydarzyło się coś najgorszego! Zaczęło ją mianowicie kręcić w nosie, nie wiadomo czy to pierwsze wiosenne pyłki, czy jakieś choróbsko nieszczęsne się przypętało, i mimo iż próbowała powstrzymać nieszczęście, straszliwie kichnęła i… Mężczyzna się rozbudził i w pierwszym odruchu, po polsku, wyszeptał „Na zdrowie”, przez moment sprawiając wrażenie jakby nie wiedział, gdzie się znajduje. Joasia roześmiała się triumfalnie (ale tak sympatycznie, nie jak czarne charaktery w filmach):
– Wiedziałam! Wiedziałam Ogarku, że wysyłasz paczki Adamowi, by pisał o tobie same dobre rzeczy!