W 1994 miałem dwanaście lat i na Mundialu kibicowałem Niemcom, choć nie tak gorączkowo jak kolega niezapamiętanego imienia, który rok w rok spędzał u nas w bloku wakacje. Mieszkał u babci i nawet nie wiedział o której dokładnie grają ćwierćfinał nasi herosi z naklejek Nutelli. Za to miał spraną reprezentacyjną koszulkę, otrzymaną od wujka razem z czekoladami z Plusa i resorakiem z Aldika. Dałbym sobie głowę uciąć, że to była ta taka charakterystyczna, szczytowe osiągniecie sportowego dizajnu pierwszej połowy Najntisów, absolutnie nie-do-opisania, ale pewnie nie miałbym tego łba.
To mógł być absolutny szczyt moich futbolowych umiejętności i choć zdaję sobie sprawę, że w tym miejscu plagiatuję Pilcha albo i Rudnickiego, to jednak moja przygoda – bo nie nazywajmy jej karierą – z piłką obfitowała w znacznie mniej sukcesów niż u rzeczonych klasyków literatury polskiej. Żadnych rajdów z piłką po skrzydełku, żadnych wolejów ani prób przewrotek, żadnych piszczących koleżanek i złamanych nóg. Stawiałem piłkę na jedenastym metrze (czyli tak naprawdę bardziej siódmym) i czasem udawało mi się nawet nie trafić w bramkarza. Jak teraz o tym myślę, to z tą moją nieruchawością i nieumiejętnością podbijania piłki, a już na pewno obiema nogami, byłem idealnym kandydatem, świetnym materiałem na piłkarza Arsenalu, jednak szczęśliwie nikt tego wówczas nie dostrzegał.
Ciapowatość moja czy bardziej pruskie umiłowanie porządku sprawiało, że podczas wypraw na raub stałem zawsze pod płotem i pilnowałem, czy aby właściciel nie idzie? Za to plewiłem raz truskawki w ogródku działkowym innego kumpla, tuż obok gruby. Bardziej zresztą kolegi brata, ale ten był na koloniach w Zakopcu i wrócił z nich z ospą, calutki podziurawiony. Upały czerwcowe były nieznośne, za to z kolei w 1997 strasznie w lipcu padało. Ale wtedy już byłem prawie dorosły.
To w 1994 kupiłem pierwszego walkmana, co prawda dopiero na Gwiazdkę. Do dziś nie wiem, czemu słuchawki po miesiącu użytkowania zieleniały albo rudziały. Pierwsze oryginalne (albo „oryginalne”, zależy jak spojrzeć) kasety? Choćbyście obdzierali żywcem, nie zdradzę. Ale pamiętam jak jeszcze w 1996 kupowałem Pudelsów – kto to wiedział (poza redaktorem Księżykiem z „Brumu”), kto to ten Maleńczuk? – na targu, na stoisku obok handlowano pirackimi składankami szlagrów. Muzyka była wtedy taka tania, a wódka nigdy nie pita…
W telewizji przekonywano, że „Czerwony” to prawdziwe kino, a nie jakieś amerykańskie badziewie z pulpy. Na bank nie wiedziałem dokładnie, kto wtedy był premierem – rok wcześniej i później tak – ale podobno jedna z mszy w nowym, stuletnim, kościele odbyła się z jego udziałem. I choć chodziłem jeszcze do kościoła, a nie przed, szczęśliwie ominęła mnie ta przyjemność. Lata później temu Pawlakowi nawet dałem głos w ramach jednego z licznych taktycznych głosowań. Piersi Petry i nogi Gabryjelskiej objawiły się na mym wczesnomłodzieńczym dopiero horyzoncie kilkanaście miesiecy później, ale to i tak był ostatni tak dobry rok.
Tego meczu z Bułgarią w końcu nie widziałem. Kolega w następnych latach też już nie przyjeżdżał.
pierwsza!!
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Elo, elo, sześć dwa zero
PolubieniePolubienie