Plastry i gęsi

Kuba J., emerytowany urzędnik państwowy siódmego zaszeregowania – choć po korytarzach Ministerstwa niosły się szepty, że w rzeczywistości znacznie wyższego – tęsknie spojrzał na fantazyjne arabskie fajki otrzymane niegdyś w prezencie od szejków w Mezopotamii, a nawet na osmolone lufki z czasów burzliwej młodości. No cóż, każdy panicz musi się wyszumieć i nawet dziś czuł nawroty nostalgii, kiedy na gramofonie puszczał szelakowe płyty z pionierskimi nagraniami Pistolsów i Klaszów. Pierwsze kroki na służbie państwowej, długo przed Okrągłym Stołem, którego czuł się współtwórcą, choć wiedział, że nigdy nie trafi do szkolnych podręczników.

Przed sąd oczywiście też nie, ile by gazety nie napisały i ile projektów ustaw nie zgłosiliby posłowie obecnej, i następnych, kadencji. Nie z tego powodu był taki rozdrażniony.  J. od kilku dni rzucał palenie i nosiło go po ścianach od tego wysiłku. I jeszcze miał straszliwą migrenę.

Oczywiście anulował wszystkie możliwe spotkania, by choćby drobny zapach machorkowego dymu nie przedostał się do dworku, przyniesiony na rozciągniętym swetrze przez kooperanta z folwarku, ale sołtysowi odmówić nie mógł. Demokracja ich mać. A ten przyniósł w prezencie gęś i butelkę berbeluchy i teraz sztabskapitana – oficjalnie – Kubę wszystko drażniło nie tylko od dymu, sam już nie wiedział, prawdziwego, czy fantomowego, ale i od źle przetrawionego bimbru.

Trzeba iść na pole, bo niedługo nadejdzie wiosna i trzeba będzie siać, dotację wziąć, by spłacić hektary, las już dawno sprzedany, a tu bordery wariują. Psy na próbach roboczych ich mać, a tylko by za frisbee latały, trzeba było jak pradziadowie psy myśliwskie, charty czy inne sznaucery, same by się karmiły, gryzoniami albo chłopami pańszczyźnianymi, i latały po bagnach.

Nosz do diabła, górna studnia znowu zatruta. Kota pewnie wrzucili Bartoszkowie, co to ich ostatnio pogonił z miedzy jak chcieli zaorać o dalsze pół metra, łapserdaki. A potem w wigilię przyjdą i będą w rękę całować, że pan dziedzic mógłby wyborach startować albo choćby tylko poprzeć. Partię ludu wyklętego, do festynu  wyborczego się dorzucić, by dzieciaki mogły w workach pobiegać, póki są młode i w szkołach, a chłopy baby obmacać na sianie przed orką.

Dobrze, że pokrojona gęś już w piecu, wieczorem przyjeżdża kuzynka An. i znowu zacznie gadać o filmach i literaturze przy winie, dyskretnie się wtedy wycofa do gabinetu i będzie czyścił strzelbę. Choć może akurat dzisiaj nie, bo jak wiadomo, każda strzelba musi kiedyś w końcu wypalić. A An. w sumie nie taka najgorsza z całej tej towarzyskiej hałastry i ma przywieźć plastry na nikotynę. Szkoda by było tej strzelby, jakby ją trzeba było znowu zakopywać jak pradziadek po nieudanej rabacji w 46. Ile to potem szukania.

3 komentarze do “Plastry i gęsi

  1. Sehr geehrter Herr, es muss nicht R. sein, dass die Geschichte gut ist. Aber die Geschichten von R. sind natürlich die besten.

    Polubienie

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie z Twittera

Komentujesz korzystając z konta Twitter. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s